Niestety przeliczyłem się... Nadzieja, że Dragonball : Evolution będzie dobrą adaptacją (niekoniecznie ekranizacją) Dragon Balla umarła w chwili, gdy zobaczyłem pierwsze zdjęcia z planu a potem zwiastuny. Mimo wszystko liczyłem, że film będzie dobry jako oddzielna całość, więc idąc do kina starałem się go nie porównywać z mangą/anime.
Początek był jeszcze do przyjęcia... wróć... był do przyjęcia nie licząc kilku zgrzytów (dziadku naucz mnie rozmawiać z dziewczynami WTF?!), jednak gdy Gohan już zszedł i na ekranie pojawiła się Bulma, film stał się do bólu denny i przewidywalny.
Akcja parła na przód jakby ją ktoś batem smagał, jednak w złym znaczeniu tego słowa. Film wydaje się strasznie krótki, wątki postaci nie zostały odpowiednio rozwinięte i (co chyba najważniejsze) zamknięte.
Mamy Piccolo, który przez 2000 lat był uwięziony i nagle się wydostał, oczywiście nikt tego nie zauważył, potem dostaje po dupie (choć wcześniej 7 mistrzów zdołało go tylko uwięzić). Mamy jego przydupaskę, która nie wiadomo skąd się wzięła, a w całym filmie wypowiada dosłownie kilka słów i to zza kadru - domyślam się, że aktorka 'dunt spiku Amerikanin' a autorzy nie chcieli jej dubbingować, spoko, ale po cholerę ona plątała się po planie?! Nie lepiej było pokazać trochę więcej Piccolo?! Przez kilka sekund mieliśmy też na ekranie jakieś stwory, które zostały stworzone z krwi wspomnianego zieleńca, ale one też są jakoś mało wyeksploatowane (choć akurat bez nich cała scena musiałaby zostać zmieniona). Yamcha też jest postacią, bez której film mógłby wyglądać lepiej. Tak samo jak bez Sifu "Chucka" Norrisa i jego bandy mistyków (ta... wiem,zaraz się okaże, że w filmie powinni być tylko Goku, Bulma i Roshi XP). W pewnym momencie bohaterowie trafiają do "tajnego miejsca", do którego jadą kilka godzin, ale zastają tam trenujących nastolatków, więc oddalają się w pośpiechu, bo muszą być nonkonformistami i trenować w odludnych miejscach. Tutaj właśnie brakuje jakiegoś wątku "skomercjalizowanego mistrza" (hmm... Tao Pai Pai + Tien + Goku vs Tien?). Mamy za to wszędobylską Chi Chi, która także jest w galerii postaci działających na nerwy. Dziewczyna zachwycająca się, że koleś pobił na jej imprezie jej chłopaka i połowę gości, znająca sekrety ki, a niepotrafiąca sobie poradzić z zamkiem magnetycznym, okazująca swą miłość przez pozwalanie się kopać po twarzy... No i jeszcze ten suspens... kto może być mistycznym Oozaru?!
Ogólnie scenariusz ssie i to, jak wspomniałem, pod kątem nie-adaptacji mangi/anime. Może tak wygląda fabuła większości filmów dla nastolatków, w stylu "High School Musical 23 : Nie zdałem do następnej klasy, czyli wszystkie laski lecą na emo-boy'ów" czy "Kop po mordzie a potem całuj", może z tego powodu automatycznie mnie od takich filmów odrzuca... jak widać instynkt nie zadziałał prawidłowo tym razem...
Nie będę już się rozpisywał jak film ma się do dzieła Toriyamy, bo pewnie sporo osób już o tym napisało i jeszcze więcej napisze. Przykro mi tylko, że z Son Goku - dzikiego, wiecznego dziecka - zrobili San Goku - napalonego nastolatka, który ma problemy z osobowością i kosmatymi myślami podczas lekcji astrologii.
Od strony technicznej: aktorstwo totalnie drewniane (prócz w miarę dobrego początku filmu). Większość aktorów wygłaszało swoje kwestie jakby grali w operze mydlanej a nie filmie, w którym zielony koleś z kosmosu chce rozwalić ich planetę. Prym wiedzie Emmy Rossum, która wydała mi się najbardziej sztuczna. Najmniej denerwujący pod tym względem byli chyba Jamie Chung (Chi Chi) i Yun-Fat Chow (Roshi), ale ten drugi tylko dlatego, że chyba miał grac postać maksymalnego luzaka... Gdyby to było anime to wszystko byłoby dobrze, bo tam zwykle nie wszyscy byli całkiem serio, więc nie wiem czy odbierać to jako słabe aktorstwo czy chęć uchwycenia ducha oryginału.
Żal mam też o małą liczbę walk... wróć... brak walk. Te kilka wymian ciosów poziomem dorównuje walkom z odcinków Power Rangers, a ostatnia to już kompletny pstryczek w nos. Najlepsza walka filmu to Goku vs Gohan, po tym można opuścić salę kinową, jeżeli liczy się na jakieś efektowne szamotaniny (no... może jeszcze gdy Goku rozwala szajkę Carey'a, ale to nadal jest pierwsze 20 min filmu...).
Co do efektów specjalnych to na początku trochę nadużywane jest slow-mo, tylko po to by potem zniknąć całkowicie. Smok ssie, kame-hame i inne ataki ki sam byłbym w stanie zrobić w AE (choć akurat tutaj nie można było niczego lepszego wycisnąć)... słowem mistrzostwo świata to to nie jest, ale też spece od tych spraw nie mieli się jak popisać (może z wyjątkiem w/w smoka).
Podsumowując, film słaby. Wydaje mi się, że miał być jednocześnie filmem dla każdego (w zawężeniu: młodzieży) i dla fanów - bo są nieliczne momenty, gdzie puszczane jest oko do fanów ("wyspa" Roshiego) - a wyszła z tego rzadka kupa. Fabuła się sypie (sorry, jakby mi zabili dziadka i zostałbym sam na świecie to chyba wiedziałbym o co poprosić Mistycznego Shen Longa, a gdybym był złym zielonym "Nemekiem", współpracującym z młodocianym King Kongiem to zadbałbym o to, żeby ktoś nie zrobił z niego miłującego świat obrońcę uciśnionych). Z Goku chcieli zrobić zwykłego, choć utalentowanego, chłopaka, jednak nie przeszkadza im to pozwolić mu biec za samochodem przez kilka godzin, z obciążeniem kilkuset kilogramów. Słowem - chcąc zadowolić wszystkich, nie zadowalają nikogo. I jeszcze te młodzieżowe przesłania...
Cóż, czego można było się spodziewać... DB się średnio nadaje do robienia fabuły na film zważywszy, że w anime jest zawarta w kilkuset odcinkach. Po drugie odwzorowanie postaci było niemożliwe przy takiej kresce, w filmie wyszło bliżej power rangers.
Producent poleciał jedynie na popualarności, bo są ciekawsze znacznie i bardziej możliwe do odtworzenia w filmie anime: Vampire Hunter D, Claymore, Ninja Scroll, Ergo Proxy, Akira. Nawet Bleach byłby sensowniejszy, bo stroje nie takie fikuśne, lecz bardziej ze średniowiecznej Japonii, a kreska dokładniejsza dzięki której byłoby już lepiej odwzorowywać postacie+ fabuła 10x ciekawsza od tej z DB mimo wszystko ;-).
Niedoczekanie...
"DB się średnio nadaje do robienia fabuły na film zważywszy, że w anime jest zawarta w kilkuset odcinkach. Po drugie odwzorowanie postaci było niemożliwe przy takiej kresce, w filmie wyszło bliżej power rangers."
Nie przesadzaj, po pierwsze akcja mangi toczyła się szybciej niż w anime a to oczywiste że film powstawał na podstawie mangi (bo jak można robić adaptację adaptacji?). Po drugie wygląd postaci nie ma nic wspólnego z fabułą i niechby już bohaterowie wyglądali bardziej realistycznie ale przy tej samej koncepcji świata i fabule. Zresztą takie filmy jak Sin City czy Beowulf pokazują że da się tak wszystko wyretuszować że film aktorski będzie wyglądał niemal jak komiks czy kreskówka. Po prostu podeszli do tego na odwal się, sądzili że znany tytuł i tak na siebie zarobi więc po co się przemęczać (DB nie jest tutaj jedynym przykładem).
Co do wymienionych przez ciebie przykładów robią już Ninja Scrolla i Akirę ;p
Oooo Ninja Scroll, to dla mnie nowość. Mam nadzieje, że na podstawie produkcji z 1993.
Natomiast o akirze słyszałem, ale bardziej sie napalam na Cowboya Bebopa.
Tyle że Ninja Scrolla też robią amerykańce, niby ponoć mają grać Japończycy ale dialogi na stówę będą po angielsku. Jakoś sobie tego nie wyobrażam... co do Bebopa to mam obawy, w końcu za to też odpowiada ten cholerny Fox :/
Bebopem jestem przerażona, bo z tego co słyszałam Spike'a ma grać Keanu Reeves. Reeves jest nudny jak cholera, minę ma zawsze jedną i tą samą (borsuk z zatwardzeniem chyba najlepiej ją oddaje), a oni chcą go pokazać jako Spike'a :( Jednym słowem kompletna porażka się szykuje. Chociaż mam nadzieję że się będę mylić :/
Keanu pasuje z wyglądu ;] A i kilka niezłych kreacji ma na koncie. Plusem też jest to że ponoć do współpracy przy produkcji filmu zaproszono twórców tegoż anime. Niemniej fakt że to Fox ma prawa nie nastraja mnie pozytywnie a ponieważ Bebop jest u mnie numerem jeden od wielu lat, schrzanienie tego filmu wkurzyłoby mnie bardziej niż Dragon Balla. Pociesza mnie tylko to że Bebop jest przynajmniej realistyczny (w przeciwieństwie do takiego DB) i nie będą musieli zmieniać wszystkiego w celu dostosowania filmu dla szerszego grona odbiorców. Dzięki temu jest nadzieja że film będzie co najmniej dobry.
Może i pasuje z wyglądu, jednak jego gra aktorska ostatnio, delikatnie mówiąc, troszkę podupadła. Bebop ma swój tak charakterystyczny styl i klimat, więc myślę że przeniesienie go w realia filmu aktorskiego będzie tylko i wyłącznie złym pomysłem. Na dodatek nie wyobrażam sobie kogokolwiek (już nie mówiąc o Reevesie) kto by dobrze oddał na ekranie charakter głównego bohatera. A i pozostałych tak po prawdzie. Poza tym w tych czasach robienie filmu w hollywood tylko pod grono fanów odpada chociażby ze względów finansowych. No, ale pożyjemy zobaczymy.
Moim zdaniem Bebop jest bardziej amerykański niż japoński. Klimat westernu i starych amerykańskich filmów da się wyczuć, do tego muzyka (głównie jazz i blues) i bohaterowie. Myślę że nie odbiega to aż tak bardzo od typowych amerykańskich filmów dzisiejszych czasów i będzie to o wiele łatwiejsze do zrobienia niż np. Dragon Ball. No i w przeciwieństwie do DB nie chciałbym żeby Bebopa zrobili Japończycy, co innego w koprodukcji. No ale nie ma co tutaj offtopować, podstrona aktorskiego Bebopa już powstała na filmwebie i można by tam przenieść dalszą dyskusję ;p