"Widziałem jeden z najgorszych filmów w swoim życiu"- tak można by powiedzieć. I tak powiem.
Żadna to dla mnie niespodzianka. Od momentu gdy usłyszałem o kinowej wersji mojego ukochanego anime to wiedziałem, że to nie wypali. To nie mogło wypalić. Dlaczego?
Ponieważ manga i anime są tak specyficznym medium, że cały urok historii, komicznych bohaterów sprawdza się tylko i wyłącznie w formie rysunku. Kreska Toriyamy była niezastąpiona. Teraz zamiast jego wspaniałej wersji Goku, widzę koszmarka w stylu Justina Chatwina. Wszystkie malutkie szczególiki, które znajdowały się u Toriyamy np. niebieskie włosy Bulmy nadawały pewien szczególny klimat za który tak cenię pierwowzór.
A film? Film to zlepek durnowatych scen, z durnowatymi aktorami, grających durnowate postacie (vide Yamcha---> nigdy nie zapomnę kwestii: Yamcia, et jor seerwis)z beznadziejnymi efektami i scenografią.
I naprawdę, gdy widzę tych wszystkich idiotów wypisujących, że na filmie się nie zawiedli, że co prawda odcina się od pierwowzoru, ale to nic, bo aktorka grająca Bulmę jest ładna, to aż mnie krew zalewa. Nawet gdyby film oceniać w kategorii samodzielnego, nie jako ekranizację anime, to film na pewno by się nie wybronił. Beznadziejny scenariusz, aż się rzuca w oczy, sztuczność aktorów aż razi w oczy...
Cóż, równie dobrze taką ocenę mogłem wystawić zanim ten film miał swoją światową premierę.
1/10