PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=705363}
5,8 3 929
ocen
5,8 10 1 3929
6,8 16
ocen krytyków
Duke of Burgundy. Reguły pożądania
powrót do forum filmu Duke of Burgundy. Reguły pożądania

Śmiałe eksperymenty w wykonaniu twórców filmowych kończą się różnie. Często ich efektami są nieznośnie sztuczne i pretensjonalne filmy-dziwadła, przez które trudno na trzeźwo przebrnąć :) Żyjemy jednak w czasach sztuki postmodernistycznej, próbującej sklecić coś nowego ze starych "klocków" i jako widzowie musimy pogodzić się z faktem, że eksperymenty są i będą w przyszłości stanowiły jedne z podstawowych katalizatorów procesu twórczego dla współczesnych filmowców.
Film Petera Stricklanda "Duke of Burgundy. Reguły pożądania" jest dowodem na to, że ryzykowny zabieg, polegający na dychotomicznym zestawieniu treści i formy, może zaowocować prawdziwym arcydziełem. Cóż takiego zrobił Strickland? Postanowił sprawdzić, czy przy użyciu kiczowatej estetyki filmów z lat siedemdziesiątych zaliczanych do tzw. filmów seksploatacji, można wyrazić treści bliskie tym, jakie zdołał wyrazić Bergman w swym wielkim filmie "Persona" :)) Choć pomysł wydawał się karkołomny, brytyjski reżyser odniósł artystyczny sukces.
W latach siedemdziesiątych powstało wiele kretyńskich filmów o lubieżnych lesbijkach, których akcja rozgrywała się w klasztorach, żeńskich zakładach karnych lub obozach koncentracyjnych. Były to w istocie prymitywne historyjki dostarczające pornografii w wydaniu soft z niezbędnym dodatkiem "perwersji dla ubogich". Twórcami tych "dzieł" byli faceci, którzy jawnie i bezwstydnie prezentowali w nich swój patriarchalny i mizoginistyczny światopogląd.
Strickland, jako mężczyzna, nie mógł oczywiście uniknąć patrzenia na swe bohaterki z męskiej perspektywy. W przeciwieństwie jednak do twórców kina seksploatacji, objawił w swym spojrzeniu głębokie pokłady empatii i wrażliwości, właściwe facetom o kobiecej duszy. Sexploitation Movies realizowali faceci dla facetów, w celu zaspokajania mrocznych samczych fantazji i utrwalania mizoginistycznych postaw. Twórcy tych filmów mieli w nosie kobiece potrzeby, a analizowanie kobiecej psychiki nie przyszłoby im nawet do głowy.
Brytyjski reżyser posłużył się formułą lesbijskiego filmu porno, by przy użyciu erotycznej atmosfery opowiedzieć o sprawach, które z seksualnością mają związek jedynie pośredni. Traktowanie "Duke of Burgundy" jako filmu erotycznego jest więc kompletnym nieporozumieniem. To film prezentujący wizję faceta-feministy. Strickland poszedł na całość w swej przewrotności i starannie wypreparował z wykreowanej przez siebie rzeczywistości wszystkie elementy związane z pierwiastkiem męskim lub falliczną symboliką. Wbrew pozorom film ten nie jest również rozprawą na temat kobiecej seksualności rozumianej jako zespół zachowań cechujących kobietę będącą w relacji intymnej o charakterze hetero bądź homoseksualnej. W moim odczuciu Strickland posłużył się obrazem sadomasochistycznej więzi lesbijskiej z dwóch powodów. Po pierwsze taki zabieg twórczy był wyjątkowo perwersyjnym, wyrafinowanym i przewrotnym żartem z jego strony, biorąc pod uwagę, że właściwy przekaz scen sado-maso nie pokrywa się z tym dosłownym. Po drugie zastosowanie właśnie takiej symboliki idealnie nadawało się do wyrażenia tego, co tak naprawdę chciał nam powiedzieć.
Strickland postanowił wejść do głowy dobiegającej pięćdziesiątki kobiety i przyjrzeć się z bliska jej najintymniejszym lękom. W samym tym szatańskim pomyśle tkwi jakieś okrucieństwo zakładające prowadzenie narracji z punktu widzenia zimnego podglądacza-naukowca. Przypomina to perwersyjny sadyzm z jakim Polański przyglądał się stworzonej przez siebie postaci Carol, stopniowo osuwającej się w otchłań schizofrenii. Strickland nie opowiadał jednak o psychice osoby chorej. Voyeuryzm w połączeniu z subiektywnym spojrzeniem bohaterki nie byłby w tym wypadku zbyt ciekawy. Realistyczna wizja kobiety stosującej diety odchudzające, obsesyjnie kontrolującej swą wagę, nieustannie obserwującej swą twarz w lustrze, upijającej się w samotności przed telewizorem i spowiadającej się na kozetce u psychoterapeuty, byłaby banalna i nie warta uwieczniania na taśmie filmowej. Należało uruchomić wyobraźnię i wykreować baśniowy świat, za pomocą którego można by przedstawić w poruszający sposób horror psychiczny kobiety, która czuje, że już niebawem wkroczy w kolejny etap swego życia, etap, w którym jej ciało przestanie być jej sprzymierzeńcem.
Co dzieje się w głowie blisko pięćdziesięcioletniej kobiety wkraczającej w etap menopauzy? Przeżywa wewnętrzne rozdarcie. Jakaś jej część nadal czuje się beztroską trzydziestką, mającą pełną kontrolę nad swoim życiem. Ale w jej psychice pojawia się też nagle jakiś wewnętrzny głos, którego nigdy dotąd nie słyszała. Głos ten mówi jej okrutną prawdę, której wolałaby nigdy nie usłyszeć. Ten głos ją dyscyplinuje. Ten głos powoduje, że beztroska trzydziestka traci nagle pewność siebie.
Strickland wymyślił idealną formę do przedstawienia powyższej sytuacji w sposób symboliczny. Choć prawdziwą bohaterką "Duke of Burgundy" jest anonimowa przekwitająca kobieta, my, widzowie obserwujemy okrutny teatr, ukazujący w zmaterializowanej formie efekty bezwstydnej, perwersyjnej wiwisekcji przeprowadzonej na jej psychice.
W tej sadomasochistycznej sztuce grają tylko dwie aktorki, z których każda odgrywa dwie przeciwstawne siły oddziałujące jednocześnie na psychikę protagonistki.
Odpowiednikiem beztroskiej trzydziestki, którą do niedawna była nasza bohaterka, jest młodsza z aktorek - Evelyn. Odpowiednikiem samodyscyplinującego głosu rozsądku jest zaś Cynthia. Relacja tych dwóch "kobiet" opiera się na wzajemnej zależności. Żadna z nich nie potrafi istnieć bez tej drugiej.
Bardzo ciekawe jest przedstawienie tej relacji jako typowego związku sadomasochistycznego. Nie jest to więc prosta sytuacja, w której jedna ze stron zwyczajnie narzuca siłą swą dominację, lecz skomplikowany związek, uniemożliwiający jednoznaczne określenie osoby sprawującej autentyczną władzę nad tą drugą stroną.
Evelyn jest przecież zarówno niewolnicą władczej Cynthii, jak i autorką scenariuszy, drobiazgowo opisujących przebieg ich intymnych spotkań. Cynthia zaś najwyraźniej zmusza się do odgrywania roli dominy, bojąc się porzucenia ze strony niezaspokojonej partnerki.
Strickland dotyka tu niezwykle interesującej kwestii dotyczącej sadomasochistycznego charakteru kobiecej natury. Dotąd ukazywano w sztuce tą właśnie cechę żeńskiej seksualności jedynie w kontekście związków męsko-damskich. Autor "Duke of Burgundy" zdaje się twierdzić, że sadomasochistyczny charakter kobiecej psychiki nie ma związku z oddziaływaniem pierwiastka męskiego, lecz jest cechą pierwotną, nierozerwalnie związaną z samą istotą kobiecości.
Oprócz Cynthii i Evelyn w baśniowym świecie wykreowanym przez Stricklanda pojawia się jeszcze kilka kobiecych postaci, które pełnią jednak funkcję wyraźnie drugoplanową. Mamy tu więc kobiece audytorium zgromadzone podczas wykładów w tajemniczym instytucie naukowym. Mamy dobiegającą siedemdziesiątki zgorzkniałą, milczącą i pozbawioną nadziei Lornę, uosabiającą zapewne nieuniknioną przyszłość Cynthii. Mamy wreszcie dziwnego androgynicznego Stolarza o diabelsko pięknym obliczu, konstruującego łóżka zamykające się na podobieństwo trumien i w związku z tym przywołującego silne skojarzenia z mitycznym Samaelem - Aniołem Śmierci.
Dodatkowo cała ta mroczna opowieść skąpana jest w zawiesistym entomologicznym sosie, którego korzenny aromat sprawia, że widz odczuwa przez cały seans wrażenie ciągłej duszności :))
No właśnie. Motyle. Są ich tu tysiące. Ich symbolika nie jest całkowicie jednoznaczna, ale nie ulega kwestii, że od wieków kojarzy się z typowo kobiecymi atrybutami takimi jak : piękno, delikatność, lekkość, ale także z ulotnością, nietrwałością i przemianą. Motyl symbolizuje też często duszę. Greckie słowo psyche oznacza bowiem zarówno duszę, jak i motyla lub ćmę.
Można by oczywiście zagłębić się w ten rozległy temat i pokusić się o szczegółową analizę tego filmu pod kątem tego entomologicznego wątku, który jest w filmie tak mocno wyeksponowany. Ja poprzestanę na ogólnej konstatacji, że zasadniczym tematem "Duke of Burgundy" jest kobiecy horror psychiczny, związany z lękiem przed nieuchronnym przemijaniem i utratą pewnych fizycznych atrybutów, dających kobiecie poczucie szczęścia, spełnienia i naturalnej siły.
Kobiety odczuwają upływ czasu inaczej niż mężczyźni. Czas jest dla kobiet bardziej okrutny, bo pierwiastek kobiecy jest, w przeciwieństwie do męskiego, mocniej związany z materią, z cielesnością.
Wizja konfrontacji dwóch odmiennych postaci kobiecych, opartej na wzajemnej fascynacji, ale jednocześnie nacechowanej wzajemną wrogością, przywołuje oczywiście u każdego kinomana skojarzenia ze słynną "Personą" Ingmara Bergmana. Podobieństwa pomiędzy oboma filmami są oczywiste. Sam Strickland umieszcza nawet w swym filmie kilka drobnych aluzji do szwedzkiego arcydzieła, nie wypierając się bynajmniej tego epigońskiego aspektu swej skądinąd bardzo oryginalnej opowieści.
O ile jednak Bergmana interesowała w "Personie" relacja ja - inni ludzie i starcie naiwnego i nasyconego hipokryzją altruizmu z pustką mądrego lecz odczłowieczonego egoizmu, o tyle Strickland skierował wektor swych artystycznych eksploracji w przeciwnym kierunku, do wewnątrz, badając relację "ja, którą jestem - ja którą pragnę być" i obnażając w poruszający sposób mechanizm tego wewnętrznego konfliktu.
Jestem zdania, że "Duke of Burgundy" to obok "Under the Skin" jeden z dwóch filmów z ostatnich lat, które z pewnością zasługują na miano arcydzieł, posługujących się świeżym, autentycznie nowoczesnym językiem filmowym.

użytkownik usunięty
atotocoto

Pięknie napisane.
Ja jednak nie jestem w stanie ocenić tego filmu. Jest w nim wszystko to, co czym piszesz (do Persony Bergmana się nie odniosę, bo nie widziałem niestety), a jednak nie mógłbym z czystym sumieniem wystawić mu 10 (zastanawiam się nawet czy 8 to adekwatna nota). Myślę, że jest to film do kilkukrotnego obejrzenia, najlepiej w ciszy i spokoju, tak aby chłonąć go na wiele sposobów. Powiem szczerze, że jednak w pewnym momencie poczułem...przesyt. Widz dość wcześnie jest w stanie odkryć, kto jaką rolę spełnia w tym związku, i unaocznianie tego przez ponad półtorej godziny było w moim odczuciu doświadczeniem nieco nużącym. Być może o to nawet chodziło o to twórcy, aby poczuć na własnej skórze to, co jedna z głównych bohaterek tego filmu. Niemniej rozwleczenie tego w czasie (ukazywanie tego samego rytuału) nie do końca uważam za plus. Ale bardzo dobra gra aktorska i świetne zdjęcia oraz zagłębienie się we wnętrze dojrzałej kobiety stanowią do niewątpliwych zalet Duke Of Burgundy.
Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 10

Jeśli poczułeś przesyt, to raczej odradzam Ci kilkakrotne oglądanie :)) A tak poważnie, to zgadzam się, że oglądanie tego filmu jest w pewnym sensie męczące. Trudno jednak, żeby było inaczej, zważywszy na poruszony w nim temat, którym jest właśnie psychiczna męka :) Poza tym jest to film oparty na bardzo perwersyjnym pomyśle, a prawie dwugodzinny pobyt w perwersyjnym świecie musi się wiązać z odczuciem pewnego dyskomfortu. Pamiętasz film "Cela" z Jennifer Lopez? Opowiada on o pani psycholog, która dzięki najnowszym zdobyczom techniki ma możliwość penetrowania podświadomości pogrążonego w śpiączce psychopaty, sprawcy odrażających, sadystycznych zbrodni. W tamtym filmie użyto tego oryginalnego pomysłu w celu penetrowania nieodkrytych dotąd możliwości kina popularnego. W "Duke of Burgundy" mamy dodatkowo do czynienia z dziełem wyrafinowanym, z założenia elitarnym, zawierającym celowo zakamuflowany przekaz intelektualny.
Nie dziwi mnie to, że wiele osób odrzuca ten film. Jest to po prostu reakcja obronna. Części widzów nie odpowiada to, że twórcy zmuszają ich do uczestniczenia w bardzo intymnych rytuałach. Akceptację takiego uczestnictwa postrzegają jako przejaw perwersyjności, do której sami przed sobą boją się przyznać :)) Nie da się ukryć, że jest to bardzo okrutne i bezwzględne kino. Wiwisekcja jest chyba najbardziej perwersyjnym ze wszystkich tematów, jakimi może zajmować się artysta.
Myślę, że "Duke Of Burgundy" jest arcydziełem, ale bardzo elitarnym. Moja 10 ma więc charakter bardzo subiektywny. Zarówno w życiu jak i w sztuce bardzo interesują mnie kobiety :) Myślę, że Stricklandowi udało się dotrzeć bardzo daleko (głęboko) w eksplorowaniu kobiecej psychiki. W kinie cenię bardzo przewrotność, odwagę i oryginalny pomysł. Świetne aktorstwo, zdjęcia, montaż i dźwięk są dodatkowymi atutami.
Bardzo polecam Ci obejrzenie "Persony". Ciekawe, czy Ty też dostrzeżesz analogie między tymi dziełami.
Pozdrawiam.

użytkownik usunięty
atotocoto

Dziękuję bardzo:)
I z góry przepraszam za poprzedniego posta...Czytam go dzisiaj jeszcze raz i nie wierzę w byki stylistyczne, które w nim popełniłem...Mea culpa:/ Tak to już jest, że lepiej nie pisać wypowiedzi 'na raty' tylko za 'jednym zamachem'.
I pomimo tego co napisałem powyżej z pewnością obejrzę "Duke Of Burgundy" jeszcze raz. Biłem się z myślami i wystawiłem jednak ocenę. Pierwotnie 6,5, dziś dorzucam te 0,5 skoro film został we mnie i gdzieś tam sobie czyha. Uważam, że jest to wartościowy i ciekawy obraz i z pewnością chodzi w nim o to, żeby w (mniejszym lub większym stopniu) doświadczyć tego, co główna bohaterka. Nie przeszkadza mi odczuwanie negatywnych rzeczy czy dyskomfortu psychicznego za pośrednictwem filmów (oczywiście jak każdy mam swoje granice, które naruszył np. Srpski Film, ale jeśli miałbym oglądać tylko te, które poprawiają mój nastrój, to przegapiłbym całe mrowie wartościowego kina;), nie odrzuca mnie tak głębokie wnikanie w sferę intymną tego specyficznego związku dwojga kobiet. Po prostu tak jak z zainteresowaniem obserwowałem 'przepoczwarzanie się' tego, co widz pierwotnie uważa za prawdę, tak ukazywanie 'wycinków' tego samego rytuału od nowa i po raz kolejny spowodowało uczucie przesytu. To tak jakby ktoś mówił mi po raz dziesiąty tę sama rzecz, abym ją dobrze zrozumiał. Być może moje nastawienie jest tu przeszkodą. Niemniej w taki właśnie sposób odbieram to, co zostało pokazane na ekranie, stąd też moja ocena jest niższa. Ale za jakiś czas z pewnością postaram się ja zrewidować;)
I jeszcze jedna sprawa. Dobre porównanie z Twojej strony z "Celą". Ja jednak oglądając "Duke'a.." miałem nieliche skojarzenia z "Imperium Zmysłów" z 1976r. Ten film jest z pewnością przełomowy pod wieloma względami i nadal robi wrażenie, pomimo daty powstania. Ale podobnie jak w przypadku 'Księcia Burgundii' poczułem w pewnym momencie przesyt i znużenie. Niemniej, jeśli nie widziałeś, polecam.
A wracając do "Celi"...;) Bardzo podobał mi się tamten obraz. Swego czasu byłem na nim w kinie (scena z koniem powala, zresztą nie tylko ona...). A skoro lubisz filmy plastyczne to mogę polecić Ci inny film Tarsema Singha pt."The Fall" (niefortunnie przetłumaczony przez naszych dystrybutorów jako Magia Uczuć...). Nawet jeśli treść nie przypadnie Ci do gustu to pod względem montażowym (zdjęcia, nasycenie barw) ten obraz jest małym arcydziełem.
A "Personę" z pewnością obejrzę - to jeden z tych filmów, który ma u mnie pierwszeństwo przed wieloma innymi.
Również pozdrawiam:)

ocenił(a) film na 10

"The Fall" mam w swojej kolekcji już od kilku lat, ale mimo tego, że parę osób mi ten film polecało, jakoś do tej pory go nie obejrzałem. Dzięki więc za przypomnienie :) Może uda mi się zobaczyć w najbliższym czasie.

ocenił(a) film na 8
atotocoto

Z powyższą analizą mogę się zgodzić, ale to kobieca natura i lęk przed przemijaniem, starzeniem to tylko jeden z aspektów tego filmu. Mamy tu - wg mnie - w sposób przerysowany i metaforyczny ujętą dynamikę związku jako takiego, również tego damsko-męskiego. Bo motyl to również dusza, a więc i uczucia. Kto tu kogo więc "chwyta" i "unieruchamia", "przyszpila". Dynamika panowania nad partnerem się zmienia w relacji dwóch kobiet, tak jak bywa zmienna w każdy związku, nawet tych, które są bardzo daleko od relacji bdsm. Mamy "uległą", która tak naprawdę rządzi w związku, bo strona bardziej zaangażowana spełnia jej wszelkie zachcianki w istocie, i nagłą, chwilową zmianę relacji po zdradzie - gdy to siły się wyrównują, a nawet obserwujemy grę na poczuciu winy drugiej strony. Film więc wielowarstwowy, wart powtórnego seansu, ale czy arcydzieło? Chyba od swoich 10 wymagam jednak więcej...

ocenił(a) film na 10
Offi

Ten film jest bardzo tajemniczy. Każdy widz może dostrzec w nim inne rzeczy :) Ja będę się upierał, że jednak nie chodzi tu o ogólne mechanizmy psychologiczne zachodzące w związku uczuciowo-seksualnym. Moim zdaniem Stricklandowi chodziło jednak o kobiecość, o dotarcie do jej sedna. Dałem "Duke of Burgundy" 10, bo spełnia wszystkie warunki, jakie w moim subiektywnym podejściu do sztuki filmowej, spełniać musi film, żeby być arcydziełem. Fascynujące jest to, że w spojrzeniu artysty łączy się tu głęboka empatia z zimnym okrucieństwem :) To wizja wrażliwego i nastawionego profeministycznie faceta, który jednak z racji swojej płci zachowuje dystans wobec tematu, którym się zajmuje. Są z pewnością obszary kobiecości niedostępne dla męskiej części ludzkości, ale są też takie, które dostrzegają jedynie mężczyźni :) Ja, podobnie jak Strickland, dostrzegam w kobiecości ten "owadzi" element, który w perwersyjny sposób łączy najwyższe piękno z czymś ohydnym, obcym. Kobieta chyba nie mogłaby zrobić takiego filmu :) Ta "owadziość" doskonale harmonizuje z potwornością "obumierania". Faceci boją się śmierci, a kobiety raczej "obumierania" :)

ocenił(a) film na 8
atotocoto

A męski punkt widzenia nie zniekształca nieco odbioru? Albo go po prostu ogranicza, szczególnie jeśli dostrzega się kobiecość w takim, a nie innym świetle ("owadzim" i silnie związanym z "obumieraniem" właśnie, zmianami fizycznymi - problem w tym że to nie jest istota kobiecości, to tylko jeden z jej aspektów, na dodatek męskie spojrzenie zdecydowanie je zniekształca, że się tak powtórzę :). Przy czym od razu dodam, że oczywiście może Stricklandowi chodziło o taki aspekt kobiecości, ale nie interesuje mnie tak naprawdę odpowiedź na pytanie "co autor miał na myśli?", ale różne możliwości interpretacyjne zawarte w dziele, a te niekiedy, na szczęście, przekraczają założenia twórcy. To ta tajemnica filmu, możliwość wielu interpretacji. I nic w tym złego oczywiście. Zastanawiam się tylko, dlaczego nasza para kobieca nie może być pewnym przykładem mechanizmów psychologicznych, które siłą rzeczy pojawiają się w związku? Tego typu relacje, oparte na dominacji (świadomej lub nie, bo przecież nie chodzi tu jedynie o związek, w którym się partnerzy bawią w bdsm, to kwestia głębsza - np. psychicznej dominacji, walki o władzę w związku) jednej ze stron, na nierówności pojawia się w każdym typie związku - homo, hetero. Oczywiście, że w związku męsko-damskim dynamika będzie inna, siłą rzeczy. Dzięki zabiegowi wyboru związku kobiet zyskujemy jednak wyrazistość, pewne przerysowanie i oczywiście zgłębiamy tu kobieca stronę rzeczywistości. Ale sprowadzenie tego filmu do tego, o czym piszesz wyżej jest zdecydowanie spłyceniem dla mnie.

ocenił(a) film na 10
Offi

W odniesieniu do realnego życia zgadzam się w stu procentach z Twoimi wypowiedziami na temat dynamiki związku. Jednak w kontekście tego konkretnego filmu jest to moim zdaniem błędny trop. Są w "Duke of Burgundy" pewne informacje, które sugerują, że obie panie są tak naprawdę różnymi wiekowo personifikacjami jednej rzeczywistej postaci kobiecej. Na przykład jest powiedziane, że jedna z nich kupuje ubrania dla tej drugiej. Ale nie zamierzam się kłócić z nikim o interpretację, bo przecież każdy ma prawo do własnej :) Nie ma sensu określać odmiennych interpretacji słowami w rodzaju : spłycenie, zniekształcenie, ograniczenie, bo chyba nikt z nas nie walczy o zdobycie monopolu na jedyne słuszne odczytanie przekazu tego dzieła, prawda? Fajnie, że wyraziłaś swoje zdanie pod moim tematem :) Mam nadzieję, że inni widzowie tego filmu pójdą w Twoje ślady. Moim zdaniem im więcej interpretacji, tym lepiej :) Pozdrawiam serdecznie!

ocenił(a) film na 8
atotocoto

Oczywiście, że nikt nie walczy tu o monopol w interpretacji, ale wydaje mi się, że jeśli odbieram czyjąś interpretację jako pewne spłycenie lub ograniczenie problematyki dzieła do pewnego aspektu, to mogę to tak nazwać i daleko mi przy tym do kłótni - zapewniam. :) Tym bardzie, iż moja interpretacja jest wartością dodaną, nie kłóci się z Twoją w istocie.
Może jednak to, że obie panie to personifikacja jednej postaci kobiecej w różnym wieku nie przekonuje mnie w ogóle. Przeczy temu choćby motyw zdrady i poczucia winy. Kupowanie ubrań to za to dla mnie wyraźny rys dominacji strony, która rządzi w związku. Natomiast mogę się zgodzić, iż obie panie są uosobieniem danych cech kobiecych. Choć tu moglibyśmy się rzeczywiście pokłócić o to, czy "owadzich", bo kimże w tym symbolicznym znaczeniu staliby się wobec tego mężczyźni? ;) Ale ostatnia kwestia wykracza poza ramy fimwebu zdecydowanie i obawiam się, że jest nie do rozstrzygnięcia. Również pozdrawiam serdecznie. :)

ocenił(a) film na 10
Offi

Mężczyźni to trutnie :)) To przecież wiadomo od dawna :) Żeby wszystko było jasne muszę tu wyraźnie powiedzieć, że, o ile podziwiam kobiety, to jestem bardzo złego zdania o mężczyznach, zwłaszcza tych dzisiejszych. Dlatego absolutnie nie używałem określenia "owadzi" w kontraście do męskiej części populacji, która miałaby rzekomo stać wyżej w hierarchii stworzeń :)
Uważam kobiety za istoty o wiele bardziej skomplikowane od mężczyzn i przez to fascynujące.
W ogóle wydaje mi się, że twórcy tego filmu zajęli się tylko pewnym typem kobiecości lub też pewnymi wybranymi cechami kobiecymi. Chodzi tu o ten typ kobiet, których jestestwo jest nierozerwalnie związane z wyglądem, wizerunkiem i z oddziaływaniem za jego pomocą na otoczenie. Takie kobiety wydają fortuny na operacje plastyczne, na modne ciuchy, spędzają dużą część życia w rozmaitych salonach odnowy biologicznej itd.
Oprócz takich kobiet istnieją też panie, które realizują swą kobiecość w zupełnie innych obszarach. Znam trzy takie kobiety. Jedna poświęciła życie koniom, druga pracy naukowej, a trzecia sztuce. Nie malują się, chodzą w adidasach i jednym swetrze na okrągło, ale są cholernie kobiece i fascynujące :)
I tu pojawia się niezwykle ciekawa kwestia. Pojawia się pytanie o to, czy chęć bycia atrakcyjną i pożądaną jest nierozerwalnie związana z kobiecością? Może jest to problem tylko pewnej części kobiet?
A propos słowa "pożądanie". Polski dystrybutor filmu dodał do oryginalnego tytułu podtytuł, który wydawał mi się początkowo kretyński i kierujący widza na mylny trop. Tytuł oryginalny brzmi "Duke of Burgundy" i jest to po prostu brytyjska nazwa rzadkiego motyla, który po polsku nazywa się wielena plamowstęg. Teraz, po zastanowieniu, dochodzę do wniosku, że słowo "pożądanie" nie musi odnosić się do relacji między dwoma osobami, ale wyrażać właśnie to pragnienie podobania się, chęć robienia wrażenie na innych, która jest tak ważna dla pewnej części pań.
Powróćmy jeszcze do tej "owadziości", która tak Ci się nie spodobała :) Niestety wydaje mi się, że nie da się pominąć tego elementu przy omawianiu tego filmu :)) On jest dosłownie przesycony tą owadzią atmosferą :)) Na przykład powtarzane wielokrotnie zaklęcie "Pinastri" pochodzi od łacińskiej nazwy zawisaka borowca (Sphinx pinastri) - motyla, którego gąsienice żerują na igłach sosny.
Pozdrawiam :)

ocenił(a) film na 8
atotocoto

I już miałam kończyć, ale znowu Waść napisał coś, do czego "muszę" się odnieść. ;) Ale lubię takie dyskusję, zmuszają do refleksji i stawiania pytań. Twórcze są. :))
Po pierwsze mam o Was lepsze mniemanie, poza paroma wyjątkami rzecz jasna. Nie chcę mieszać do tego hierarchii, matriarchatu, patriarchatu i jakichkolwiek teorii natury uogólniającej. Tyle o trutniach. ;)
Za to ujęcie postaci kobiecych w naszym filmie jako tych, które chcą być pożądane i atrakcyjne wydaje mi się bardzo ciekawym tropem. Pytanie, czy to nieodłączny składnik kobiecości, też jest frapujące. Wydaje mi się jednak, że odpowiedź w przypadku naszych bohaterek nie jest wcale tak oczywista. Zauważ, że starsza kobieta realizuje się też inaczej, ba - jakby tęskni do bycia bardziej naturalną - do wygodnych piżam choćby, braku gorsetu. Za tym idzie też tęsknota do troski drugiej strony, pełnej akceptacji, do zwykłego bycia sobą. Do rezygnacji z tego zmusza ją niejako partnerka. Kupuje ubrania, wciąga w grę, zaspakaja tylko własne potrzeby. Kobieta więc rezygnuje z siebie. Jeśli przyjmiemy, że są to jednak odrębne kobiety, że mamy do czynienia nie z personifikacją, a związkiem, to narzuca się wręcz pytanie, w imię czego ta rezygnacja, to pragnienie zaspakajania drugiej strony - w imię pożądania, a może w imię miłości? Do czego zmierzam. Zastanawiam się, czy uczucie, silne uczucie nie ma samo w sobie owego pierwiastka sadomasochizmu, o którym piszesz jako o składniku kobiecej psyche. Choć może u kobiet jest to pierwiastek silniejszy, bo w końcu psychologia twierdzi, że jesteśmy bardziej zorientowane na relacje, związki. Bardziej od nich zależymy niż płeć męska. Wybór więc związku lesbijskiego zdecydowanie służy podkreśleniu tej cech - tu się zgodzę, że to wybór nie przypadkowy i nie chodzi o jakieś powierzchowne szokowanie widza.
Druga kwestia to już problem szerszy. Czy atrakcyjność zawsze wiąże się z fizycznością. Śmiem twierdzić, że atrakcyjność i sama kobiecość niejedno ma imię, a wizerunek zewnętrzny to chyba najbardziej powierzchowna jej część, ale czy też nie najbardziej biologiczna, pierwotna?
Ale realizacja własnych pasji, bycie sobą to też część atrakcyjności, to też przyczynek do bycia fascynującą, czego Twoje przykłady dowodzą niezbicie. :)
Czyli tak, wg mnie, tak - każda kobieta (prawie, bo to jednak duże uogólnienie :) chce być atrakcyjna, choćby dla samej siebie. Chce też być pożądana, choć niekoniecznie przez każdego i nie w ten sam sposób. Pożądanie też bywa różne i nie zawsze wiąże się z aspektem fizycznym.
"Owadziość" jakoś przełknę już. :) W końcu motyle są piękne i kruche, choć nie chciałabym by ktoś mnie szpilką do tekturki przybił. ;)

ocenił(a) film na 10
Offi

Pięknie i mądrze napisane! Zgadzam się zdecydowanie z Twoim stwierdzeniem, że uczucie miłości ma samo w sobie pierwiastek sadomasochizmu. W relacji kobieta-mężczyzna ta dziwna mieszanka empatii, dominacji i uległości przybiera znacznie bardziej skomplikowaną postać, więc Twoje przypuszczenie, że wybór przez reżysera związku lesbijskiego jako prostszego (z uwagi na równowagę płciową) służył podkreśleniu tej dwoistości emocjonalnej, wydaje mi się również bardzo słuszne.

ocenił(a) film na 8
atotocoto

Chyba więc osiągnęliśmy pewien konsensus. ;) A może po prostu poruszyliśmy różne aspekty filmu Stricklanda. Przez te nasze analizy i różnorodne przemyślenia, moja ocena nawet powędrowała w górę. To dobrze świadczy o tym dziele. :)

atotocoto

>eksperymenty są i będą w przyszłości stanowiły jedne z podstawowych katalizatorów procesu
>twórczego dla współczesnych filmowców

Przebrnąłem przez Twój elaborat, który podobnie jak film nie zrobił na mnie najmniejszego wrażenia. Takie zabiegi odnosiły skutek ze 30 lat temu, a dziś świadczą jedynie o braku weny i twórczym wyjałowieniu. Jeśli tej ostatniej brak, to pozostają tylko podobne kuglarskie "sztuczki". Podobne zabiegi można od czasu do czasu zauważyć w sztuce (performance).

Eksperymenty o których mówisz nie są w najmniejszym stopniu odkrywcze. Produkcje takie są kierowane do specyficznego grona odbiorców, którzy z racji określonych upodobań i przekonania o własnej wyjątkowości doszukują się w nich głębi. Film nie jest w najmniejszym stopniu odkrywczy. Nie wnosi on nic nowego ani oryginalnego, czym mogłoby inteligentnego człowieka zaskoczyć. Obraz jest pusty i nudny jak flaki z olejem. Przeraźliwie nudny.

ocenił(a) film na 6
atotocoto

A ja (na razie...) nie przebrnąłem ;-) Straszne elaboraty. Może jest w nich sens, ale kto to przeczyta?
Mam jednak jedną (drugą) ważną uwagę: w filmie nie ma zachowań sadomasochistycznych, jest relacja domina-niewolnica, jest BDSM. Przynajmniej dawne słowniki rzecz tak ujmowały, bo dziś to ciężko znaleźć porządek.
Dla mnie jest to film intrygujący, co nie znaczy, że ważny, chwilowo nie wiem co myśleć.

ocenił(a) film na 6
atotocoto

co to za wypociny to ja nawet nie..... hahah

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones