Parafrazując klasyka, dobry film poznaje się po tym, jak się kończy, a nie, jak się zaczyna. Kwestia gustu, każdy oceni po swojemu, jednak bez mała przez pół filmu myślałam "ej, nie jest tak źle, jak się spodziewałam". Potem jednak wjechała osobista historia głównej bohaterki, a skala nieprawdopodobieństwa wystrzeliła jak z procy. Dodajmy do tego naiwne sceny z polskim chłopakiem, zemstę pobitego, wędrówkę po pustyni, scenę zgarniania przez policję, czy same przesłuchania, a dostaniemy tak naiwną szmirę, że aż kukle swędzą.
Piotr Krysiak powinien być zażenowany tym, co zrobiono z jego reportażem.
Na końcu filmu są napisy, które w założeniu miały uczynić z filmu głos społeczny. Pada tam hasło, że co 10. użytkowniczka sociali wykorzystuje je do seksbiznesu. Zabawne, że producentką filmu, odpowiadającą także za te napisy, jest kobieta, która od lat zarabia na seksie, seksualności i zrobionym wizerunku seksbomby-kusicielki, czym przyczynia się nie tylko do seksualizacji przestrzeni publicznej (słynne tokeny to tylko ostatni przykład), ale i wpędza stado dziewuch w kompleksy i popycha je w objęcia prostytucji, by dzięki pieniądzom poczuły się lepiej, obkupione i zrobione.
Wszyscy jesteśmy hipokrytami.