film o gwieździe porno bez porno, ani nawet kobiecej nagości, bo wprawdzie pojawia się nagi facet w windzie, ale dzielnie się zasłania.
wątek meksykański - niezłe dialogi, przekornie burzące standardowe związki frazeologiczne (-ci faceci są zainteresowani naszym towarzystwem, - ale my nie mamy towarzystwa;-)
julianne moore w roli matki boskiej to ciekawy symboliczny epizod - przypowieść, jak również historia o dzielnej bambolei conception paradis - rupidzie. wzbogacają konstrukcję filmu, moim zdaniem są zresztą ciekawsze;-)
ogólnie niezła komedia, bo to właśnie z tego wyszło, aczkolwiek amerykanie mają skłonność do traktowania tematów (po)ważnych z przymrużeniem oka (to co zrobili z mechanicznej pomarańczy - musicalowe prześlizgiwanie się po powierzchni...;-), a traktowanie swojego ciała marketingowo do takich zaliczam, to okładanie świata poduszkami, żeby się nie poobijać, tylko w końcu okazuje się, że zabrakło poduszek lub okna się nie otwierają i tak nie można z nich skorzystać. uuups...
jakby pójść dalej konsekwentnie, to czy np. siedzenie w biurze/ firmie/ instytucji/ fabryce całe życie 8 godzin dziennie lub więcej i zajmowanie się sprawami, które nas nie obchodzą za lepsze lub gorsze pieniądze i wyczekiwanie na urlop lub święta lub długi weekend to jak daleko jest od tematu tego tu?