nie wiem czemu ale dla mnie wszystko w tym filmie było sztuczne. jakoś nie umiem uwierzyć w tę historyjkę. sorki, ale za mało tu dramatu. jeśli mam być szczera to najbardziej wyrazistą dla mnie postacią był kuzyn Drew, Jessie(?), wokalista grupy Ruckus. między Bloomem a Dunst nie nie iskrzy i mówienie o sąsiedzie w wzwodzie na stypie to jakaś profanacja!!! przecież śmierć kogoś bliskiego, to jeden z największych dramatów życia!!! a marzyło mi się coś na miarę "Jerry Maguire" (choć prywatnie Cruisa nie trawię). Idąc do kina mało się spodziewałam po recenzjach i mało dostałam. tym którzy liczą na jakąś głębie bądź morał w filmie nie polecam. no i na koniec powiem, że nie mam pojęcia jak można porównywać to dziełko z "Garden State"- dla mnie film kultowy