Dla mnie najładniejszy wątek w całym filmie to relacja zbuntowanej córki z ojcem - pastorem. Taki zawód z powołania to ciężka praca, zwłaszcza przy równoczesnym wychowywaniu dorastających nastolatków, tym bardziej, jeśli dodamy do tego wątek tragicznej śmierci pierwszego dziecka (w wyniku młodzieńczych ekscesów), który musiał silnie wpłynąć na i tak już konserwatywną wyjściową postawę pastora.
Podoba mi się scena, w której córka przychodzi do ojca i mówi : "Nie wiem, czy wierzę w to samo, co ty. Ale wierzę w Ciebie". Nie ma chyba nic piękniejszego, co może w takiej sytuacji powiedzieć niewierzące dziecko do ojca - pastora.
Ważne i piękne było też przemówienie bohatera granego przez Kevina Bacona na temat tańca. Dlaczego taniec jest tak ważny w naszym życiu, i że Bóg na pewno cieszy się, gdy przez taniec wyrażamy wdzięczność za dar życia.
Prawdopodobnie wątek powolnego i wciąż niepełnego nawiązywania nici porozumienia pomiędzy wielebnym i jego córką - w intencji twórców miał wzruszać. No cóż, mnie akurat nie wzruszył. Choć ja sam mam swoje lata, to cała ta historia zdaje się pochodzić z epoki dawno minionej. Żeby w takich niewinnych, łagodnych i melodyjnych kawałkach rockowych dostrzegać źródło demoralizacji? Trudno uwierzyć.