Ten film był zaskoczeniem, chociaż osoba Ridleya Scotta powinna budzić zaufanie, to pomimo tego z nieufnością podchodziłem do tej superprodukcji... Nie nastawiałem się na napuszony, ściśle wierny realiom film historyczny - chciałem się jedynie dobrze zabawić z przyjaciółmi w ciepłe wiosenne popołudnie. Pod względem strony wizualnej film absolutnie nie zawodzi - wszystko jest na swoim miejscu, dokładnie dopracowane w najmniejszych szczegółach - podczas pierwszej (najlepszej w całym filmie - według mnie) sceny batalistycznej nieomal czujemy zapach krwi i potu (choć to zima...). Ten film wnosi nową jakość do widowisk typu "dramat historyczny" - przeważnie nie stara się upiększać, stawia na absolutny realizm... Nie ranią też w nim oczu i uszu bzdetne dialogi, durne duety i trójkąty miłosne czy też nielogiczności w fabule. Wszystko sprawnie zrealizowane, według klasycznych schematów walki dobra ze złem gdzie dobro zawsze wygrywa - fabuła niczym nie zaskakuje, ale i nie musi, bo i bez tego film doskonale się broni niczym Maxximus przed lwami. W pamięci zapada Russel Crowe (Oscar za rolę męską), grający z umiarem, bez niepotrzebnych fajerwerków - nie wyobrażam sobie kogoś innego w tej roli. Crowe jest jednym z niewielu aktorów których "trawię"/zapamiętuję pozytywnie (inni jakoś mi z główki wypadają).
Widowisko na 5+
Dodatkowo "prześliczne" zakończenie - aż łezka mi się w oku zakręciła (serio! - a Ł. z U. się ze mnie śmiali, podelce kamienne no...)