Taka jest ta ekranizacja - gadanie w studio filmowym. Wiem, wiem, był rok 1940. Nie zmienia to faktu, że aktorzy nie grali, tylko mówili, a najczęściej deklamowali, kamera nie przybliżała wydarzeń i gestów, tylko je rejestrowała, teksty (wyjęte z powieści) brzmiały wyjątkowo papierowo. Nie ma się czym podniecać.
A ja się podnieciłem :) owszem, nie było dynamicznej pracy kamery, za to każde ujęcie było przemyślane, każde przykuwalo oko, zdjęcia były niesamowite. W dzisiejszych filmach takich nie znajdziesz. A przynajmniej nie w takich ilosciach. Natomiast aktorstwa w ogóle bym się nie przyczepił, każdy aktor zagrał świetnie i bardzo naturalnie. Nie było w ogóle tej teatralności, która jest często w starych filmach.
Niestety zgadzam się: próba złapania kompromisu między bezpardonową, brutalną książką a kodeksem Haysa zakończyła się porażką. Wiem, to nie miejsce na porównywanie książki i adaptacji, jednak po przeczytaniu fenomenalnej prozy Steinbecka film jest tym bardziej nieatrakcyjny, a niektóre sceny wyrwane z kontekstu.