Przykre jest to, że obecnie w SW mamy trzy główne historie miłosne i każda jest tragiczna w skutkach.
Anakin i Padme - on przechodzi na ciemną stronę mocy, a ona umiera osierocając dwójkę dzieci.
Han i Leia - z uroczej pary zrobiono nieszczęśliwe małżeństwo z problemami z synem, które w końcu się rozstało. Obydwoje giną.
Ben i Rey - mamy pocałunek i śmierć tego pierwszego (a przy okazji wyginięcie rodziny Skywalkerów), Rey zostaje sama na pustyni bez rodziny o której marzyła.
Naprawdę Disney? Nie da się zrobić ani jednej pary z happy endem? Kiedyś uważałam, że szczęśliwe zakończenia są zbyt oklepane, teraz zaczynam za nimi tęsknić, zrobiło się już zbyt depresyjnie. Idealna saga rodzinna, nie ma co.
Mam takie samo odczucie, smutne, że w Star Warsach ani jednej parze się nie udało, nawet w Rogue 1. Same nieszczęśliwe zakończenia, za dużo tego... Ale to, że Ben umrze bylo wiadomo od samego początku
Ja miałam nadzieję, że jednak przeżyje. Skończył jak Vader, mało to oryginalne. Chciałabym zobaczyć jak bohater się nawraca i nie umiera chwilę później, mógłby próbować odpokutować wszystko lepszym życiem i czynami, na przykład skupiłby się na prowadzeniu szkoły dla młodych Jedi razem z Rey.
Miałam nadzieję na to samo. Dawno już nie wyszłam z kina tak rozgoryczona. Jedyne pocieszenie, że w przeciwieństwie do Vadera, Ben uratował kobietę,na której mu zależało i to mi minimalnie .poprawia nastrój.
Dokładnie. A niby saga o rodzinie i potędze miłości. Eh, spieprzyli to po całości. Pocałunek mamy na otarcie łez.