Najnowsza część Gwiedznych Wojen to dla mnie typowy produkt marketingowy, posługujący się wyeksploatowanymi już motywami z poprzednich części. Zrobiony totalnie na szybko i na kolanie przez Abramsa, Jego pomysł z wyjęciem Imperatora z piwnicy, jest najłatwiejszym rozwiązaniem z możliwych, i już ten sam fakt odbiera jakąkolwiek przyjemność z oglądania. Ciężko mi fanowi zaakceptować, ze całe wzruszające się nawrócenie oraz potem poświęcenie się Vadera zabijąc a właściwie teraz nie zabijając Imperatora można wyrzucić do kosza. Zabawne jest też naprawianie przez Abramsa tego co "nabroił" Rian Johnson w poprzedniej częsci, np. umniejszenie czynu kylo rena, czyli zabicie "Snoke'a", który okazał się zwykłym gościem z taśmy produkcyjnej Imperatora, dalej rozwiązanie fabularne wyjaśniające pokrewieństwo Rey z Palpatinem, takie coś robiło robotę, ale tylko za pierwszym razem, w "Imperium Kontraatakuje". To nie Moda na Sukces. Rozwój technologiczny, też tu nie jest za bardzo wyszukany, no bo co? Były dwie gwiazdy śmierci, a właściwie trzy, trzeba iść krok dalej pomyślał Abrams, Zróbmy pierdyliard Niszczycieli Śmierci, to zrobi robotę. Cały ten szumnie zapowiadany owiany wielką tajemnicą Zakon Ren okazał się wydmuszką. Wszyscy członkowie tej ekipki oprócz Kylo okazali się zwykłymi "chłopakami z pierwszej łapanki". Okej, nawet jeśli przyjmiemy, ze Ben był z nich najsilniejszym, to i tak cala grupa raczej powinna dać sobie z nim rade. Co do naszej głównej bohaterki, to naprawdę ciężko przejmować się jej losami, skoro wszyscy wiemy, ze każdy kto do niej podbije może jej co najwyżej zdmuchnąć kurz...Generalnie dla mnie nowa część(jak i cała trylogia), jest tylko jedną z niekanonicznych wariacji na temat kontynuacji Starej Trylogii.