Spokojnie można by nazwać mnie "hardcorowym" fanem gwiezdnych wojen. Obejrzałem każdy film, serial, przeczytałem prawie każdą książkę. W związku z tym, teoretycznie mam trudność z byciem obiektywnym. Ale spróbuję.
Z nowymi filmami od początku miałem problem. Po obejrzeniu najnowszej części, wiem, że miałem rację. Projekt pt. "nowa trylogia" od początku nie miał racji bytu. Po prostu zbyt dużo osób było w niego zaangażowanych. Kilkoro reżyserów, scenarzystów, podejrzewam, że po prostu zbyt wiele osób chciało dać coś od siebie i wyszło jak wyszło.
W SKYWALKER ODRODZENIE podobały mi się w końcu nawiązania do poprzednich filmów, powroty starych znajomych postaci, miejsc, statków. Ale mimo wszystko byłem filmem po prostu zmęczony i rozczarowany. Nowych postaci i miejsc było po prostu zbyt dużo żeby za wszystkim nadążyć. Fabularne zwroty akcji były tak gęste, że nie było czasu żeby wszystko sobie w głowie poukładać. Każda kolejna bomba powodowała już po prostu zażenowanie. A jeśli już o zażenowaniu mowa, to film mógłby trwać conajmniej o połowę krócej. Wiele jest w nim jak również w dwóch poprzednich scen, które niczego mądrego nie wnoszą. Rozmowy Kylo Rena i Rey przez "domofon" mocy są po prostu komiczne. Finn pędzący na koniu po powierzchni gwiezdnego niszczyciela w przestrzeni kosmicznej? Farsa goni farsę.
Mam wrażenie, że twórcy mocno inspirowali się Avengers Endgame, chcieli w podobny sposób zakończyć sagę, ale wydaje mi się, że to nie ten kierunek.
Zabrakło starych dobrych gwiezdnych wojen z prostą historią, kostiumami i niskobudżetowymi ograniczeniami efektów specjalnych oraz kosmicznych bitew. W ostatnich filmach wszystko było ze skrajności w skrajność. W pierwszych dwóch filmach flota rebelii liczyła kilka statków, Nowy Porządek dysponował kilkoma niszczycielami. Teraz dzięki efektom specjalnym po prostu pomnożono tę liczbę, tylko że nie kilka, kilkanaście razy, ale tak, że wypełniono tysiącami statków cały ekran. A wszystko w oprawie buczących na pełny regulator głośników, które "pierdziały" na salę kinową.
Uczciwie powiem, że jestem rozczarowany. To najgorszy film w historii gwiezdnych wojen, miał swoje momenty ale nie nadaje się do ponownego oglądania. JJ Abrams prawdopodobnie dwoił się i troił, ale widać, że wpływ na film mieli też inni. Jakby swoboda artystyczna twórców była w różne sposoby ograniczana, a fabularne wątki na siłę musiały zostać połączone.
Ale tak jak wspomniałem na wstępie, może nie jestem obiektywny.
Może wypaczył mnie Mandalorian. Może oczekiwania przerosły rzeczywistość.