Tym razem jedyną mocną stroną filmu jest scenografia. Nie jestem wielkim fanem Universum Star Wars ale myślę że połączenie gwiezdnych bitew, walki na miecze świetlne i polityki w skali galaktycznej to nieskończony potencjał który może zrodzić miliony różnych przygód, smaczków i przyjemności. A zrodził takiego potworka jak ta część, która (jeśli faktycznie ma być zamknięciem sagi) spowoduje że zapamiętamy tylko niesmak, dziury fabularne, daremny montaż i duchy powstające z przeszłości by wypełnić każdy kadr. Jak dla mnie fabuła typu "zabili go i uciekł" (co w zasadzie można tu odnaleźć kilka razy) oraz "każdy jest dzieckiem/ojcem każdego" to nie jest już nawet poziom najsłabszego serialu z netflixa. Twórcom udało się osiągnąć poziom "Mody na sukces".
Ale wizualnie ten seans to "jazda bez trzymanki".