Film wypada bardzo blado w porównaniu z książką. W filmie zostało pominięte wiele ważnych wątków i zmienione zakończenie-w książce Hannibal i Clarice zostają parą...
naprawdę ?! ja pier... a myslałam, że tylko ja sobie tak wymyśliłam żeby byli razem xD Muszę przeczytać... Teraz jestem na początku "Milczenia owiec" więc po lekturze tego pewnie sięgnę po Hannibala! ;D
zgadzam się z tobą, film pominął wiele ważnym wątków i generalnie zawiódł mnie okropnie, jeśli chodzi o końcówkę ( myślałam, że scenarzysta jednak pokaże, że ma jaja), zla Amerykanie jak zwykle musieli wszystko spieprzyć.ale ogólnie nie mogę się przyczepić do filmu. najbardziej powaliła mnie muzyka. była fantastyczna.
I bardzo dobrze że zmienione. Książkowe doprowadziło mnie do furii. Clarice i Hannibal byli jak światło i mrok, a czy one mogą występować razem? ;)
Nie mogę się z tobą zgodzić.Książka jest nieporównywalnie lepsza od filmu, jak z resztą wszystkie inne części (oczywiście poza Hannibal- po drugiej stronie maski, bo to już był komercjalny kicz) i ma swój klimat. Harris jest geniuszem subtelnego szokowania czytelnika i wspaniale pokazał, jak umowne są postawy ludzkich umysłów. Oczywiście nie możemy tu dyskutować o postawie moralnej samego Lectera, bo jest z góry określona, ale jak ciekawe jest, jak cienka linia dzieli nas od zła i dobra i jak łatwo zrobić krok w złą stronę by się zatracić- niezależnie od swoich planów,postanowień, poglądów na życie.Uważam że jakkolwiek dobry film nie jest, książka zawsze będzie lepsza.
No nie no, przystawka z mózgu Krendlera oraz inne takie tam to faktycznie są bardzo, ale to bardzo bardzo subtelne metody szokowania czytelnika. Istotnie.
Znacznie bardziej od postawy Lectera interesuje mnie raczej postawa samej Starling. Jak to się dzieje że nasza dzielna agentka akceptuje nagle potworności jakich dokonuje Hannibal i przechodzi na jego stronę? Gdzie się u diabła podziała wrażliwa dziewczyna z "Milczenia owiec"? Dlatego wolę Starling filmową, w pewien sposób zafascynowaną Hannibalem, ale mimo wszystko nie rzucającą się w jego objecia, nie zatracającą elementarnej wrażliwości. I nie chodzi mi tu o wrażliwośc na znakomitee wykonanie "wariacji Goldbergowskich" przez Glenna Goulda albo na smak eleganckiej potrawy z móżdżku, tylko tę podstawową ludzką wrażliwość która sprawia że na widok faceta z odsłoniętym kresomózgowiem, któremu drugi facet wykrawa plastry tegoż i podsmaża, jesteśmy przerażeni, zaszokowani i chce nam się rzygać, a nie nabieramy apetytu na przyrządzaną potrawę.
Hmm z moją lekko romantyczną duszą łatwo można sobie wyobrazić, że miałam nadzieje, że zostaną parą ;p muszę koniecznie przeczytać tę książkę. A tak swoją drogą, jak myślicie będzie dalsza część ? Nie wiem czy jest kontynuacja książkowa.. Tak, czy owak obraz Harrisa jest niewyobrażalnie genialny.
"Po drugiej stronie maski" - w filmie przedstawili Lectera jako wściekłego dzieciaka to jest profanacja tej postaci... a w książce chyba jest tak samo chociaż nie czytałem...
"Hannibal" - też nie czytałem, ale film ma bardzo dobre zakończenie, pomysł na to, żeby Clarice i Lecter zostali parą to chyba największe głusptwo, jakie tylko Harris mógł wymyślić.
Czy ja wiem? Nie mogę się z tobą zgodzić. W filmie zrobili z tego ckliwą końcówkę (choć cały był wyśmienity- przynajmniej dla mnie). Jeśli mogę zaproponować, przeczytaj książkę, bo tam jest dokładnie wytłumaczone dlaczego Clarice związała się z Hannibalem (a raczej jak mu się udało to sprawić) i wówczas rozwiewa się romantyczna otoczka, jaka może ciążyć nad tą parą.
Tylko, że to książkowe "dokładne wytłumaczenie" dlaczego Clarice i Lecter zostali parą jest zwyczajnie bzdurne i naciągane. Starling była osobą, którą miała bardzo silnie zaszczepione pewne podstawowe wartości. To właśnie one kazały jej wstąpić do FBI, by łapać złoczyńców i ratować niewinnych ludzi. I to, że w FBI paru wysoko postawionych ludzi się na nią wypięło, to nie jest wystarczający powód, by nagle przestać zauważać granicę między dobrem a złem, olać moralność i zasady, które prowadziły ją całe życie. Owszem, doktor Lecter na pewno w jakiś sposób zafascynował ją, to "iskrzenie" w ich wzajemnych relacjach jest niezaprzeczalne, ale jest pewna granica, której Starling by nie przekroczyła. Harris zakończenie "Hannibala" sknocił, bo po pierwsze wywalił w kąt zasady Starling, czyli to co czyniło z niej tą wspaniałą, szlachetną i nieustępliwą w walce ze złem postać, jaką była w "Milczeniu owiec", a do tego zaserwował nam wątpliwej jakości wiwisekcję umysłu Hannibala, dodając jakieś psychoanalityczne farmazony związane z siostrą Lectera. Dobrze, że film z tego wszystkiego rezygnuje. Owszem, występuje to wzajemne przyciąganie i obopólna fascynacja, ale Starling cały czas pozostaje sobą, nie pozwala się uwieść złu.
Faktem jest, że książka jest bardziej szczegółowa, bogatsza psychologicznie (choć akurat traumatyczne dzieciństwo Hannibala to zupełnie chybiony pomysł), o wiele bardziej podoba mi się też przedstawienie postaci Masona Vergera w książce niż w filmie i ogólnie jest to przyzwoita lektura rozrywkowa, ale film również ma swój klimat, jest doskonale zagrany no i ma bardzo dobre zakończenie, za które - w ogólnym porównaniu - plus dla obrazu Scotta.
Co do książki "Hannibal" Harrisa, zapomniałeś o kolejnym aspekcie dlaczego Starling związała się z Lecterem, a właściwie co Hannibal robił aby agentka z nim była... Czy uważasz, że ona była w pełni świadoma swoich czynów? Czy przypominasz sobie może, jak Hannibal jej "pomagał"?:D Pozdrawiam. :) ( I wyrazy szacunku dla Ciebie, Twoja znajomość filmów z Hopkinsem ale też i wielu książek jest godna szacunku)
Rozumiem, że chodzi ci o to, że nasz dottore faszerował Starling różnymi środkami ;) Owszem, tak było na samym początku jej rekonwalescencji, jednak wątpię, by czynił to do końca ich wspólnego pożycia, które tak barwnie kreśli w epilogu Harris. Trudno mi sobie wyobrazić, by Lecter miał narkotyzować Starling nieustannie, by tylko z nim została... :/ Wydaje mi się to pomysłem tyleż głupim z punktu widzenia atrakcyjności samej historii, co po prostu nierealnym, bo biedaczka wyzionęłaby w końcu ducha, albo przynajmniej zamieniłaby się w śliniące się warzywo ;) Pozdrawiam i również kłaniam się nisko :)
Jako pierwszy oglądałem film, potem dopiero czytałem książkę. Myślę, że ta kolejność jest o wiele mniej stresująca:)
Poza tym film rządzi się innymi prawami niż książka. Inne zakończenie filmu to pewnie pomysł producentów, którzy w ten sposób chcieli zostawić sobie furtkę do nowej filmowej opowieści o Hannibalu-kanibalu.