Hellboy: Wzgórza nawiedzonych

Hellboy: The Crooked Man
2024
4,1 4,7 tys. ocen
4,1 10 1 4666
4,0 8 krytyków
Hellboy: Wzgórza nawiedzonych
powrót do forum filmu Hellboy: Wzgórza nawiedzonych

Według mnie Hellboy nigdy nie miał szczęścia do ekranizacji. Dwa filmy z Ronem Perlmanem, mimo że były całkiem udane, nie okazały się wielkimi dziełami kinematografii. Wersja z Davidem Harbourem, to już był jakiś niesmaczny żart. Natomiast to co się wydarzyło w Hellboy: The Croocked Man, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Trailer zapowiadał marny film, ale żeby aż tak!? Abominacja! Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałem tak słaby film, pomijając oczywiście perełki, jak Borderlands i The Crow. W tym filmie nie ma dosłownie ani jednego elementu składowego, który zostałby porządnie wykonany.

Już pierwsze pięć minut daje do zrozumienia, że mamy do czynienia z totalnym gównem. Słabe efekty wizualne, niepasująca muzyka, chaotyczny montaż, słabe dialogi i dziwnie skadrowane zdjęcia. Nic do siebie nie pasuje, nie współgra ze sobą. A im dalej w las i to dosłownie dalej w las, jest tylko gorzej. Otrzymujemy jakiś scenariuszowy bełkot, który kompletnie nie trzyma się kupy. Przez pierwszą połowę filmu wędrujemy wspólnie z naszymi bohaterami gdzieś i w sumie nie wiadomo gdzie. Co prawda początkowa scena informuje nas, że naszej podróży przyświeca konkretny cel, jednak w wyniku pewnych wydarzeń priorytety muszą zostać całkowicie przeorganizowane, a tym samym rodzi się pretekst do opowiedzenia tej jakże mało angażującej historii. Tytułowy Croocked Man zostaje na krótką chwilę wspomniany, aby później szybko o nim zapomnieć, aż do momentu gdy faktycznie się pojawi. Do tego czasu jesteśmy skazani na beznadziejną grę aktorską i musimy słuchać idiotycznych dialogów. I gdy nam się wydaje, że już gorzej być nie może, pojawia się pewna urocza blond czarownica Effie i okazuje się, że jednak może. Tej pani należy się Oscar za najgorszą grę aktorską. I na nieszczęście oglądających ten festiwal żenady, w obiektywie kamery niestety jeszcze parę razy się pojawia. Poza nią jest jeszcze czarnowłosa niewiasta imieniem Cora, która wypada odrobinę lepiej niż Effie i która stara się być creepy przez sposób w jak mówi, ale jedynie co udaje jej się zrobić, to wywołać uśmiech na twarzy.

I skoro już jesteśmy przy rozśmieszaniu, to nie sposób nie wspomnieć o bitwie w kościele, która chyba miała obrazować mroczną walkę z siłami zła. Jednak to, co w tej przydługiej scenie się odpierdziela, to przysłowiowy śmiech na sali. Ja rozumiem, a raczej staram się zrozumieć zamysł reżysera, którym się kierował i chciałoby się powiedzieć, że być może zabrakło mu warsztatu, ale film wyreżyserował nie kto inny, jak sam Brian Taylor. Człowiek odpowiedzialny za Adrenalinę ze Stathamem, Ghost Rider 2 z Cagem lub Gamera z Butlerem. Nie są to wybitne produkcje, co trzeba przyznać, ale jakiś tam poziom trzymały, prawda? Wracając do sceny w kościele, w końcu mamy możliwość bliżej poznać naszego tytułowego antagonistę i jego zamiary, ale niestety jego postać wzbudza jedynie politowanie. Równie mocno, jak zgraja czarownic mu towarzyszących i wijących się w konwulsjach przy ogrodzeniu. Scena, która w założeniach miała prawdopodobnie być bardzo mroczną, poprzez słabe wykonanie zupełnie straciła na wydźwięku.

W drugiej połowie filmu nie jest lepiej. Trafiamy do jakiegoś starego opuszczonego domu bez klimatu, w którym ukryło się zło i z którym oczywiście zmierzyć musi się nasz diabełek. Szkoda tylko, że ta wersja rogacza, to jakaś parodia Hellboy'a z komiksów. Ta postać jest tak bardzo bez wyrazu i tak słabo napisana oraz zagrana, że równie dobrze mogło by jej nie być. Cała finałowa scena bez naszego czerwonego wysłannika piekieł poradziłaby sobie zdecydowanie lepiej. Na szczęście jest jeszcze jego towarzyszka, Jo, która jako jedyna pamięta, po co w ogóle znaleźli się w tym miejscu. I przyznam, że to jest najjaśniejszy punkt tego filmu. Adeline Rudolph, która wcieliła się w tę rolę, chyba jako jedyna ma wystarczające umiejętności żeby grać, bo jej postać na tle całej reszty wypadła najbardziej autentycznie.

Przez cały czas trwania filmu odnosiłem wrażenie, że oglądam jakiś fanfik z cosplayerami, który miał wylądować na YouTube, a całość została nakręcona przez dosłownie jedną osobę, biegającą z telefonem za aktorami. Żenada! Wizja Guillermo del Toro mimo swoich wad jest zdecydowanie najlepszą, jaką do tej pory widziałem i przy Hellboy: The Croocked Man urasta wręcz do miana arcydzieła.