Filmów o Żołnierzach Wyklętych w dalszym ciągu kręci się u nas jak na lekarstwo, a szkoda bo mamy wielu bohaterów, których należałoby w ten sposób upamiętnić. Jeżeli chodzi zaś o "Historie Roja" to może nie jest to jakieś wybitne kino, ale film nie jest zły. Trzyma w napięciu i dosyć ciekawie się go ogląda. Nie brak mu jednak wad. Wadą jest to, że momentami akcja jest nieco chaotyczna (na szczęście są to tylko niewielkie momenty). Ze względu chociażby na pamięć o naszych bohaterach, film ten warto obejrzeć. 6/10.
Może tak film o Romualdzie Rajsie ps. Bury, o którym IPN napisał "[...] pacyfikacji wsi w styczniu i lutym 1946 r. nie można utożsamiać z walką o niepodległy byt państwa, gdyż nosi znamiona ludobójstwa. W żadnym też wypadku nie można tego co się zdarzyło, usprawiedliwiać walką o niepodległy byt Państwa Polskiego. Wręcz przeciwnie akcje Burego przeprowadzone wobec mieszkańców podlaskich wsi, wspomagały komunistyczny aparat władzy i to przede wszystkim poprzez obniżenie prestiżu organizacji podziemnych, dostarczenie argumentów propagandowych o bandytyzmie oddziałów partyzanckich".
Romuald Rajs ps. Bury i ta akcja o której pisze do dziś budzi wiele niewiadomych i przeciwstawnych zdań, chociaż nie twierdzę, że nie było tak jak piszesz. Wolałbym żeby Polacy brali jednak przykład np. z Amerykanów - oni np. w kwestii wojny w Wietnamie (Polska walka z komunistami i hitlerowcami miała bardziej klarowny charakter od tego konfliktu) nakręcili mnóstwo filmów pokozujących bohaterstwo Amerykanów w tej wojnie, a potem nakręcili kilka filmów o mniej chwalebnych czynach ich żołnierzy. W Polsce natomiast z bohaterów chce się robić bandytów oraz wspólników hitlerowców i komunistów zupełnie zapominając o proporcjach w ich czynach wojennych. Także najpierw wollabym filmy o PIleckim, Łupaszce i wielu innych bohaterach walki z powojenną komuną a potem wziąć się za czarne owce z ich grona, których było niewielu.
Wielu "wyklętych" było postaciami tragicznymi. Zarówno ze względu na niemożność zrealizowania swojej wizji wolnej Polski (nie jedynej, jednej z wielu - bo to była polityka, a nie absolut), jak i życia w tym już zmienionym kraju. Nie ma co dyskutować, zmienionym z dużą dozą przemocy ze strony nowej władzy, ale i wcale nie marginalną akceptacją społeczeństwa. Trwanie w oporze, przy założeniu konieczności wybuchu III wojny światowej dla nowych rozwiązań w Europie i Polsce, nie mogło podobać się ogółowi obywateli. A nie oszukujmy się, tylko to oferowali "wyklęci". Nie mogli obalić władzy, nie przeprowadzili udanego zamachu na czołowych funkcjonariuszy reżymu. Gnębili za to rolników którzy wzięli ziemię z reformy rolnej, sołtysów jako rzekomych przedstawicieli komuny, czy ochotniczych milicjantów. Ci ostatni w pierwszych latach powojennych bronili ludności cywilnej przed przestępczością pospolitą, zadania ideologiczne przyszły później. Relacje mieszkańców wsi z kontaktu z "wyklętymi" rzadko są pozytywne. Film "Historia Roja" całkiem przypadkowo to potwierdza. Ludzie się ich po prostu boją, a tyrady bogoojczyźniane puszczają mimo uszu.
Nie zgodzę się do końca z tobą ale nie mam zamiaru też generalizować, że Żołnierze Wyklęci są bez skazy. Każda wojna degeneruje. Jednak uważam, że zachowania niegodne wśród tych Żołnierzy nie były regułą ale odstępstwem od Normy. Nieprawdą jest też, że nowa władza cieszyła się jakimś dużym poparciem społecznym. Jeżeli takie "poparcie" mieli to głównie dzięki zastraszaniu i kłamstwie (np. farsa z wyborami i hasłem 3xTAK). Gdyby było jak piszesz to te oddziały zostały by rozbite w 1945-1946 roku, bo bez pomocy ludności nie daliby rady. Przecież wystarczyłby konkretny donos i takiego oddziału nie ma, a jednak wśród ludności cywilnej panowała duża zmowa milczenia a same oddziały partyzanckie czerpały żywność w przeważającej części nie z konfiskat, ale dobrowolności ze strony cywilów. Piszesz - "Trwanie w oporze, przy założeniu konieczności wybuchu III wojny światowej dla nowych rozwiązań w Europie i Polsce, nie mogło podobać się ogółowi obywateli" - nie jest to twierdzenie wolne od prawdy, ale jednak przez dłuższy czas po wojnie napięcie miedzy dotychczasowymi sojusznikami było tak duże, że na prawdę istniało przekonanie graniczące z pewnością, że ta wojna wybuchnie (Żołnierze Wyklęci mieli o tym informacje z Londynu, a cywile nie mogli tego tak dokładnie wiedzieć) . Żołnierze Wyklęci mieli być w kraju ważnym elementem tej globalnej wojny. Nie potępiam i rozumiem tych żołnierzy, którzy zaniechali dalszej walki, wyszli z ukrycia i złożyli broń, włączając się czynnie w życie cywilne. Jednak duża część Żołnierzy Wyklętych nie chciała się ujawnić bo nie wierzyła (najczęściej słusznie) Sowietom i ich polskim odpowiednikom z nadania Moskwy. W efekcie ujawnienia wielu Akowców skończyło w katowniach UB z dziurą w czaszce. Także często walczyli oni aż do śmierci nie mając już nic do stracenia. Patrząc całościowo na Żołnierzy Wyklętych uważam ich za bohaterów tragicznych, ponieważ walczyli z nowym totalitaryzmem do samego końca. Oczywiście były też wśród nich czarne owce i o nich też należy mówić i pisać, ale nie zapominać przy tym o proporcjach zła i dobra pisząc na ten temat. Obecnie na czasie jest promowanie własnego narodu poprzez politykę historyczną. Robią to np. Rosjanie, Ukraińcy, Francuzi, i wiele innych krajów. Kręcą filmy wojenne i historyczne o swoich bohaterach (na palcach jednej ręki można policzyć filmy o antybohaterach), którym często dużo dalej do autentycznego bohaterstwa niż polskim Żołnierzom Wyklętym. Filmy te idą w świat i promują dany kraj. Uważam, że Polska powinna kłaść większy nacisk na odpowiednią politykę historyczną, ponieważ my w przeciwieństwie do państw, które wymieniałem na prawdę nie mamy się za bardzo czego wstydzić.
Napisałem "[...] wcale nie marginalną akceptacją społeczeństwa". W odpowiedzi piszesz "Nieprawdą jest też, że nowa władza cieszyła się jakimś dużym poparciem społecznym". Czyli zaprzeczasz czemuś, czego wcale nie napisałem. Z artykułu prof. Paczkowskiego o tzw "archiwum Bieruta" (niestety dokładnego tytułu nie pamiętam, jeżeli jesteś zainteresowany, to trzeba poszukać) wynika, że fałszerstwo dotyczące wyników referendum zostało przeprowadzone w sposób kontrolowany i władza miała do swojej dyspozycji w większości prawdziwe dane. Otóż okazało się, że w mateczniku "wyklętych" czyli na kielecczyźnie poparcie dla reformy rolnej i nacjonalizacji przemysłu sięgało niemal połowy i było wyższe niż np w Wielkopolsce. A wydawałoby się, że dla bogobojnych mieszkańców wsi własność winna być święta. Ziemię z reformy dostało 2.5 mln rolników, jakoś nie ma masowych relacji o nadawaniu jej pod karabinem. Poza tym nawet wtedy udział ludności miejskiej wynosił ok. 1/3 populacji, a nie miała ona w większości kontaktu z "wyklętymi". Inna też była mentalność miastowych. Władza ludowa kupowała sobie poparcie rozdając to, co zabrała innym. Często zresztą z naruszeniem własnych dekretów. Do pierwszej Solidarności nie było znaczącego oporu społecznego. Wystąpienia z 1956, 1970, czy 1976 miały podłoże głównie ekonomiczne. Studenckie protesty z 1968 były przez resztę społeczeństwa niezrozumiałe, może właśnie ze względu na nacisk na wolność.
"[...] napięcie miedzy dotychczasowymi sojusznikami było tak duże, że na prawdę istniało przekonanie graniczące z pewnością, że ta wojna wybuchnie (Żołnierze Wyklęci mieli o tym informacje z Londynu [...]". Nie sądzę, aby te twierdzenia miały uzasadnienie. Następna wojna nie miałaby poparcia w społeczeństwach Wielkiej Brytanii (nie bez powodu Churchil przegrał z Atlee), czy w USA. Z kolei rzekome agresywne plany Stalina z władaniem kontynentalną Europą jakoś dziwnie pojawiają się głównie u publicystów, a nie historyków (no bo oni musieliby podać źródła). Zaprzecza temu zresztą przebieg wojny domowej w Grecji, gdzie w związku z wcześniejszym ustaleniem z Churchilem, że jest to brytyjska strefa wpływów, Stalin zabronił pomagania przez demoludy Elasowi i lewica przegrała. Jedynie armia USA, ale to później, pod wpływem zaawansowania Kurczatowa w sowiecki program atomowy, chciała prewencyjnej wojny z ZSRR. Podobnie w czasie wojny koreańskiej gen. MacArthur chciał uderzenia atomowego na Chiny, choć oficjalnie nie były stroną. Ponadto, wracając do cytatu, frakcje polskiego podziemia, z których wywodzili się "wyklęci" (oczywiście poza byłymi AK-owcami) nie uznawały władzy zwierzchniej Rządu na Uchodźstwie. Więc niby nagle skąd mieliby być informowani i przez kogo. Poza tym twierdzenie, że "wyklęci" mieli być "ważnym elementem przyszłej wojny" jest fantazjowaniem. Kilku, maksymalnie kilkudziesięcioosobowe oddziały bez koordynacji działań i wzajemnej łączności, a w skali całej Polski łącznie kilka tysięcy ludzi z lekką bronią, nie zdziałałyby wiele. Niestety to, co pisałeś, to właśnie jest "polityka historyczna". Nic tak nie szkodzi prawdzie, jak ideologiczne działania. Było to za komuny, gdzie prawem do sprawowania władzy było "wyzwolenie", a większość działaczy systemu miała przeszłość partyzancką lub w idących ze Wschodu oddziałach WP. Dziwnie przypomina to II RP, gdzie podstawą kariery po 1926 r. była służba w Legionach (poznałem kiedyś pana, który był dzięki temu szoferem w ambasadzie w Meksyku).
"Gdyby było jak piszesz to te oddziały zostały by rozbite w 1945-1946 roku, bo bez pomocy ludności nie daliby rady. Przecież wystarczyłby konkretny donos i takiego oddziału nie ma, a jednak wśród ludności cywilnej panowała duża zmowa milczenia a same oddziały partyzanckie czerpały żywność w przeważającej części nie z konfiskat, ale dobrowolności ze strony cywilów". Otóż w roku 1945 liczebność zbrojnego podziemia sięgała setek tysięcy, by w wyniku ujawniania się i kolejnych amnesti (inna sprawa, czy władze respektowały obietnice) zmaleć do kilku. Jakoś dziwnie niemało ujawniających się przyjmowało pracę w milicji, a nawet UB, choć nie można wykluczyć zamiaru infiltracji. Co do skuteczności donosów, to ściganie małego oddziału w zwartym lesie wymaga ogromnych sił. Nie da się ich ściągnąć na tyle szybko, aby zastać go na miejscu. To były czasy nawet bez sprawnej łączności telefonicznej, bo łatwo było napowietrzne sieci uszkodzić. Zmowa milczenia wśród mieszkańców wsi wynikała z leku o swych bliskich, bo wojsko przyszło i odeszło, a "leśni" mieli swobodę. A dobrowolne karmienie oddziałów to dopiero konfabulacja. Gdyby tak było, to niepotrzebne byłyby "akcje ekspropriacyjne" dokonywane na banki, spółdzielnie (to nie żaden wymysł komuchów istniały w Polsce międzywojennej), czy sklepy. W innych tematach przytaczane są rodzinne, rzecz jasna jednostkowe, opowieści o tym, jak kończyła się odmowa oddania "leśnym" np ostatniej krowy.