Nie wiem, co wstąpiło w Ozu, że postanowił wrzucić wesołą muzyczkę niczym z anime w najpoważniejsze sceny filmu. Jak można tak zepsuć przekaz emocjonalny? :/ Film byłby naprawdę dobry,
gdyby nie denerwujący podkład muzyczny, który w newralgicznych momentach zupełnie psuje immersję i sprawia, że tego, co się dzieje widz po prostu nie może wziąć na poważnie. Scena, w
której córka starego profesora płacze - no jak można było zepsuć scenę z tak potężnym ładunkiem emocjonalnym dodając jej w tle wesołą muzyczkę? :/
Być może muzyka bierze się z tego, że film jest, like, japoński, a poruszanie tak ciężkich tematów bez ironicznego filtra zdaniem Ozu (albo producentów) zawężyłoby krąg odbiorców filmu, ale to
niczego nie usprawiedliwia. I przez ten kardynalny błąd nie mogę dać filmowi więcej niż 7/10 (a szkoda, bo uwielbiam Ozu).
"Scena, w
której córka starego profesora płacze - no jak można było zepsuć scenę z tak potężnym ładunkiem emocjonalnym dodając jej w tle wesołą muzyczkę? :/"
KONTRAST. Chodzi o zbudowanie kontrastu. Pamiętasz "Dziewczynę z tatuażem" Finchera i piosenkę w wykonaniu Enyi? Ozu zrobił identycznie i dzięki temu scena z córką profesora nabrała jeszcze bardziej dramatycznego wymiaru. Bo choć muzyka leci wesoła, to widz nie ma się z czego śmiać. Znakomita scena.