John Rambo

Rambo
2008
6,8 77 tys. ocen
6,8 10 1 77270
6,0 18 krytyków
John Rambo
powrót do forum filmu John Rambo

Film jest bardzo przejmujący. Potrafi trzymać w napięciu dzięki zachowanej konwencji wielowątkowości. Co więcej - przy minimalizacji dialogów zachowano pełną maksymalizację sugestywności. W paru sekundach John Rambo potrafi wyrazić negację, smutek, żal, następnie dochodzi do kulminacyjnego momentu buntu aż z dotychczasowego odrzucenia uzyskuje status tolerancji, pogodzenia z losem zaś następnie pełnej akceptacji. Wszystko to widoczne jest najbardziej w momencie, kiedy naciąga cięciwę łuku i celuje do przeciwników. Bez zbytecznych dialogów wyraża całą paletę ludzkich uczuć. Co więcej, zwracam uwagę na przytłaczającą ilość koloru zielonego. Reżyser chciał podkreślić, iż jest to kolor nadziei dla nie tylko głównego bohatera, ale również pozostałych postaci. Proszę zwrócić uwagę na żołnierza w 59 minucie filmu (tego od lewej) - widać w nim głęboki smutek kiedy mierzy do pozostałych z broni. Niemniej jednak jest w nim jakieś rozdarcie, którego nie można być jednoznacznie pewnym.
Dodam jeszcze, iż drzewo pod którym stoi gł bohater pod koniec filmu przynosi skojarzenie na myśl Kochanowskiej "lipy" z tytułowej fraszki XVI-wiecznego humanisty. I tutaj mamy ten humanizm ukazany najdobitniej. Niektórzy dopatrują się tutaj jakiegoś wewnętrznego rozdarcia na wzór Judyma i jego brzozy ale wg mnie to raczej swego rodzaju ostoja spokoju - pewnego rodzaju sacrum arkadyjskie...
Pełna afirmacja... dzięło sugestywności formy...

Cephei

Drogi Cephei
Chcąc podjąć polemikę z twoją (jakże cenną dla kinematografii) wypowiedzią, chciałbym zacząć moje rozważania na temat filmu John Rambo od niezwykle popularnego w dobie średniowiecza etosu rycerskiego. Uważam, iż mój przedmówca przeoczył to zagadnienie, dlatego też pozwole sobie na interpretację i porównanie.
Jak wiemy etos rycerza średniowiecznego był głównym wątkiem ówczesnej literatury, natomiast w filmie Sylwestra Stallone widzimy nawiązanie do tej epoki. Reżyser trafnie sięgnął do podstaw epoki i uwydatniając postać Johna przypisał mu wiele cech z owego rycerza. Pozwoliłem sobie na wyszukanie tych wyróżników. Po dwóch dniach badań wyodrębniłem następujące cechy Johna Rambo: tężyzna fizyczna, zakuty łeb, przypominający chwilami rozumek innego bohatera Kubusia Puchatka oraz dobre serce.
Dezintegracja Johna oraz separacja od społeczeństwa małp birmańskich spowodowała iż bohater filmu zamknął się w sobie i znienawidził te małpy! Zobaczmy w nim także wielką przemianę (oraz rozdarcie o którym wspomniał mój przedmówca) ponieważ chciał udowodnić sobie i innym, że jest czegoś wart! Polował więc za dnia i w nocy na gady, węże i inne ropuchy by pokazać społeczeństwu wioski, że naprawdę potrafi sadzić ryż, który jest istotnym elementem niezbędnym do przetrwania wioski.
Reasumując, głównym zwrotem w życiu naszego szlachetnego rycerza była nienawiść do węży, co przyznacie nieco koliduje z etosem prawdziwego rycerza. W scenie gdy John Rambo staje za działkiem kalibru 105mm daje wyraz gniewu i upustu swych emocji.

Pozdrawiam…

e_robertos

Drogi e-robertosie dziękuję za te cenne zwrócenie mi uwagi na etos rycerski. Nieomal bym przeoczył inną jakże cenną cechę herosa owej birmańskiej dżungli. Mianowicie John pozostaje nie tylko umięśnionym bohaterem wojennym. Jest on również osobą, która ma okazję "korzystać" z inicjacji "przejścia". Uważam mianowicie, iż w chwili poznawania na nowo naszej postaci widz ma nieoczekiwaną możliwość dostrzegać niedojrzałego jeszcze emocjo0nalnie Stallone'a. Początkowo jest on jeszcze targany młodzieńczym buntem a jak wprawione ucho każdego kinomaniaka zauważy także przechodzi to w fizyczną mutację głosu - to bardzo symboliczne, wręcz alegoryczne porównanie stostuje operator kamery, który uwodzi wręcz wiza. Co więcej, z małego "zahukanego" i zagubionego chłopca, jaki znajduje się w dżungli przechodzi w dorosłe życie. Dżungla to symbol niemal taki jak u Chagalla w "obrazie z kozą" zagubienia myśli i alienacji w społeczeństwie co trafnie spostrzegł reżyser. Wręcz w reporterski sposób odtwarza życie człowieka na wzór moralitetu średniowiecznego gdzie Rambo jest jako człowiek everyman. Można tym samym odnaleźć siebie w jego cząstce. Ostatecznie John wychodzi z kumulacji negatywnych uczuć co przejawia sie w ostatecznej senie filmu. Ale nim do tego dojdzie mamy motyw bomby(!) - to bardzo istotne mianowicie to głęboka alegoria okresu fine de scieclu - to rozdarcie to niemy krzyk Johna. Nieme wołanie o pomoc co przejawia się później w postaci birmańskiego motłochu, jaki rusza mu na pomoc. Reżyser nie pozwala jednak na wcześniejszą jego ingerencję - chodzi tu mianowicie o dokonanie się rytuału, o jego dopełnienie co finalizuje się w maczecie jaką wykonuje on sam. Pełna poetyka obrazu dopełnia się cudnym epitafium w chwili śmierci czarnego charakteru..
Cudna poetyka snu, oniryczność i jego pełne zakończenie rokuje na to iż posunę się stwierdzić, że będzie to epokowe dzieło naszego pokolenia i każdych następnych..

ocenił(a) film na 10
Cephei

Drogi recenzencie!
Zacznę od złożenia gratulacji. Pogratulować chciałbym Ci bowiem niezwykłej kultury i wprawności w posługiwaniu się słowem pisanym. Recenję nie jest, jak wiadomo, napisać łatwo, szczególnie gdy służyć ma ona nie ocenie obejrzanego filmu (swoją drogą zapewne, jak na prawdziwego intelektualistę - złodzieja przystało, ściągniętego z jakiejś strony internetowej zajmującej się piractwem na skalę przemysłową), a podbudowaniu własnego, okaleczonego przez niemożność obcowania z nikim dorównującym Tobie, Drogi Recenzencie, poziomem intelektualnym (wszak tak gruntownie wyedukowanych, codziennie obcujących z prawdziwą sztuką homo sapiens [ach, jakiż to obrzydliwy gatunek!] jest - aż serce krwawi - zaledwie garstka), ego. Ujrzałem, a teraz - o ja marny - staram się poznać niezgłębioną naturę złożonego indywiduum, jakim - wnioskuję po Twym błyskotliwym wywodzie - z pewnością (ale uwierz mi - absolutną pewnością!) jesteś. Co więcej, podzielam Twoje przeświadczenie o tym, iż udało Ci się, mój mały złodzieju (- ko? - przepraszam za ewentualną pomyłkę), przeniknąć szereg prawd ostatecznych, pozwalających w sposób bezdyskusyjnie prawdziwy zdefiniować to co wartościowe. Ja sam jeszcze nie miałem okazji obejrzeć filmu, ale Twoja, afirmatywna wobec samego (samej) siebie, oda (choć - co oczywiście dowodzi Twego kunsztu literackiego - nie wprost zapisana - chylę głowę), z pewnością będzie mi niezwykle pomocna w podjęciu decyzji w kwestii ewentualnego wyjścia do kina. Pozdrawiam (uniżenie oczywiście).

severe1984

Chylę czoła przed literatem. Jakże wspaniale jest spotkać człowieka, który we wrażliwy sposób odbiera to dzieło podobnież jak i ja.
Po seansie poczułem jakieś katharsis mówiące mi wewnątrz poprzez sumienie, że muszę coś zmienić. Mianowicie film wprowadził mnie do pewnego rodzaju przesmyku myślowego, jaki ugruntował we mnie podstawowe prawdy ludzkie, jakie zawsze odrzucałem. Tak - film mnie zmienił i nie boję sie tego przyznać! Nie będę odrzucał cząstki siebie w tym obrazie, gdyż muszę przyznać, że postać Johna okraszona bogatą poetyką obrazu wpłynęła na moją osobę.
Wspominałem o katharsis - tak oczyszczenie jakiego miałem doznać oglądając ten film nastąpiło w momencie dla mnie najbardziej nieoczekiwanym. Moment pościgu wściekłych psów przyniósł mi na myśl ten wilczy pęd, jakiemu ulegamy na codzień. To przejmujące - nie sposób jestem wyrazić podziwu i szacunku, jaki żywię do reżysera-demiurga, który stworzył ten film. Pełna ekstatyczna kaskada uczuć i targnięć wewnętrznych jakich doznałem nie potrafią mnie opuścić. Słowa są zbyt skąpe bym przekazał choćby w połowie to co czuję. Ten obraz zachwyca, poraża, paraliżuje, emanuje jakąś bliżej nieokreśloną aurą tajemnicy, która sprawia że wewnątrz mnie pojawia się ten niepokojący trzepot w piersi. Co więcej w myślach wciąż pozostaje ten okrzyk jaki wyzwala Stallone w momencie oddawania strzału... Wspominane "aaaaaarhhhh" jest swego rodzaju słowem kluczem w tym filmowierszu. Bliżej niesklasyfikowany rodzaj empatycznego zwrotu oddziałuje w pewny mistyczny sposób. To określenie przywodzi mi na myśl renesansowe malarstwo, swego rodzaju grę światłocienia, pewien sensualistyczny pierwotny korzeń językowy, pewne spoiwo...
Tak...