Mimo zamiaru nie jest to film antywojenny, choć ze względu na uraz doznany na wojnie może być tak postrzegany. Nie jest to też jakiś głos na temat eutanazji, jak chcą tu niektórzy mędrcy, jeżeli już, to o ewentualnych konsekwencjach uporczywej terapii. Współczesna medycyna często uniemożliwia śmierć, ale nie zwraca życia. Ale dokonuje się postęp, więc być może za kilka lat, nawet z takiego "kadłubka" będzie można zrobić sprawnego człowieka przez odpowiednie sprotezowanie. W rekonstrukcjach estetycznych już teraz dokonuje się "cudów". Co zatem jest najważniejsze w tym filmie? Moim zdaniem jest to samotność i bezradność, permanentne ubezwłasnowolnienie osoby zredukowanej do mózgu, która praktycznie nie ma żadnej możliwości komunikacji ze światem zewnętrznym - jest tylko pustka wewnątrz wypełniona wspomnieniami, majakami, koszmarami. Dotyczy to nie tylko ofiar wojen, ale wypadków drogowych, ludzi po ciężkich wylewach, sparaliżowanych, w śpiączkach. Najbardziej przerażające w tym filmie jest najpierw potraktowanie tego człowieka jak eksponatu naukowego, który przetrzymuje się w magazynie, niczym w słoju z formaliną. Ale najgorsze ma dopiero nastąpić - kiedy udaje mu się porozumieć ze światem zewnętrznym lekarze mają mu do zaoferowanie jedynie odtrącenie i środki otumaniające. To jest piekło na ziemi. Prawdziwy horror.