To jest temat, w którym swoje opinie na temat tego filmu będą wyrażać uczestnicy naszej „ZABAWY FILMOWEJ 2009”.
Chcesz dowiedzieć się na czym polega zabawa? Patrz tutaj: http://www.filmweb.pl/blog/entry/495808/ZABAWA+FILMOWA+2009.html#komentarze
Dyskusje z uczestnikami zabawy i komentarze do ich opinii są mile widziane.
UWAGA!
Poniższe komentarze mogą zawierać spoilery. Nie oglądałeś filmu, nie czytaj!
Jestem pacyfistą. To nie najlepsze określenie, ale jedyne, które przychodzi mi do głowy.
Bo czy trzeba mieć jakieś szczególne wierzenia, by po prostu nie dać się zapędzić na rzeź? By dobrowolnie nie oddać się na odstrzał, w imię idei, których nawet nie znam? By walczyć za totalnie obcych mi ludzi, za ich interesy? By trącić największy dar, jaki kiedykolwiek mi podarowano – życie – tylko po to, by.. No właśnie, po co?
Johnny porzuca dziewczynę, idzie na wojnę i.. ch*j. Dosłownie. Znowu odradzam bliższe zapoznanie się z opisami filmu, lepiej samemu odkryć co się stanie. To zaboli.
Fabuła filmu jest szczątkowa, jednocześnie będąca wielowątkową, rozpisaną na poszczególne fazy: Johnny już po tragedii, tuż przed odprawą, dzieciństwo – w tym odpowiedź „Czemu Johnny poszedł na wojnę?”. Wszystko starannie zaplanowane, odkrywa powoli przed widzem wszystkie zalety. Mistrzowska robota.
Film jest uniwersalny, bohater jest bezimienny, język jakim się posługuje również nie jest znany, kraj z którego pochodzi - tym bardziej. O co była wojna, czy była fikcyjna czy prawdziwa – również nie zostało powiedziane. Johnny’ego trafiło to, co każdemu mogło się przydarzyć. Nie jest on również kimś specjalnym, ot – zwykły chłop jakich wielu. Nie ma tu co liczyć na happy end jak „Motyl i skafander”. Bohaterowi pozostaje tylko.. wołanie o pomoc.. pomoc..
Po seansie radzę.. wyjść na dwór. I zaczerpnąć łyk świeżego powietrza. Zasmakuje inaczej.
8/10.
KOSZMAR JOHNNEGO
Miałem plan, żeby przy każdym konkursowym filmie napisać coś sensownego. Nie udało mi się już za pierwszym razem. Pomyślałem więc, że będę pisał długo. Przy tym filmie jednak daruję sobie wszystko. Nie ma tu drugiego dna czy jak Wy tam mawiacie. To protest antywojenny. Genialnie zrealizowany. Trzeba to obejrzeć i poczuć.
Od samego początku film zapowiadał się rewelacyjnie. Najlepsze "intro", jakie widziałem. Potem były momenty słabsze, ale ogólnie: film ma moc.
Dwa słowa do tych, co wykłócają się o to, czy eutanazja to dobre rozwiązanie. Ten film, moim zdaniem, nie podejmuje tego problemu. Przy człowieku tak okaleczonym jak Johnny pojawia się oczywiście wątek skrócenia cierpień tą drogą. Ale pojawia się to dopiero na końcu. Czy zauważyliście, że do tego momentu Johnny ani razu nie mówi, że chce umrzeć?
Piękne słowa dotyczące dualistycznego charakteru człowieka. Nie wiem, czy to prawda, ale daje to do myślenia. Cytat z Horacego to najlepsze zakończenie filmu, jakie w życiu widziałem (razem z filmem "eXistenZ"). Film ten zasługuje na bardzo długą recenzję. W zasadzie to na bardzo długi pean.
Na koniec oddaję głos Płażewskiemu: "Dalton Trumbo, niegdyś scenarzysta skazany na więzienie przez Komisję do Badania Działalności Antyamerykańskiej, zadebiutował reżysersko tragicznym "Johnny poszedł na wojnę" (1971). Ta przerażająca historia ochotnika, który pod koniec pierwszej wojny światowej zostaje zmasakrowany szrapnelem, pozbawiony nie tylko rąk i nóg, ale nawet twarzy, jest spazmatycznym krzykiem protestu przeciw militaryzacji z całą jego idealistyczną hipokryzją".
Mam do Was pytanie: czy uważacie, że pielęgniarka, która ulżyła Johnnemu (nie mam na myśli odcięcia dopływu powietrza, ale sami-wiecie-co), postąpiła w tym akurat przypadku w porządku?
Przeczytałam "ulżyła" i pomyślałam o manewrach pielęgniarki pod kołdrą. Czy to było w porządku? Ekhem. :) Gdyby było to pytanie o rurkę, to napisałabym, że odebranie życia jest zawsze odebraniem życia, a jako takie - jest złem i powinno się go unikać. Ale w tym przypadku... Pytanie powinno być inne, a mianowicie: jak postąpiłbyś/postąpiłabyś na jej miejscu? Łatwo jest oceniać innych nie maczając samemu paluszków pod kołderką. A z drugiej strony, nie wiedziała czy chciał tego, czy też nie. Trochę jak gwałt. No nie mam jednoznacznej odpowiedzi.
"Czy zauważyliście, że do tego momentu Johnny ani razu nie mówi, że chce umrzeć?"
Jednak pierwszą rzeczą o której wspomniał Johnny, gdy tylko znalazł sposób komunikacji ze światem zewnętrznym, było to, że chce umrzeć. Domyślam się, że wiedział to już wcześniej.
Sam film jest wspaniały i wstrząsający. Jednocześnie nastawiony na głęboką refleksję i zadumę nad samą ludzką egzystencją, nawet nad Bogiem, który już chyba dawno zapomniał o Ziemi, a na pewno o Europie, w której kilkadziesiąt milionów ludzi w bezsensowny i okrutny sposób straciło życie. Ostatnia scena niezwykle sugestywna, pełniąca taką uniwersalną rolę wołania o pomoc milionów cierpiących. Świetne sceny z Sutherlandem i inne surrealistyczne wizje. Cały monolog Johnny'ego i jego przemyślenia są piękne i takie ludzkie, że nie można przejść obok tego dzieła obojętnie. Wielki film i zasłużone 10/10
Jeszcze o filmie słów parę. Mocny przez wzgląd na treść, wadą był dla mnie głos aktora toczącego monologi, dla mnie za mało ekspresyjny, płaski i przez to mniej wiarygodny. Ale za to Donald Sutherland jest miłym dodatkiem, sceny z nim podbijają moją ocenę do 8/10.
Taki intrygujący przypadek medyczny, że szok. A film wg mnie wykracza poza jakieś pacyfistyczne ramy i eutanazyjne przepychanki - jest filmem wręcz o sensie istnienia. Taki Johnny to jeden z wielu w końcu, ale tak wyjątkowy, bo udało mu się nie zwariować doszczętnie. Mocny film - wgryza się pomimo wszystko w mózg.
"Jednak pierwszą rzeczą o której wspomniał Johnny, gdy tylko znalazł sposób komunikacji ze światem zewnętrznym, było to, że chce umrzeć. Domyślam się, że wiedział to już wcześniej.".
No tak, nie zmienia to jednak faktu, że jest to końcówka filmu. Nie ma więc przez większość czasu rozpaczliwego wołania o pomoc w odebraniu życia.
Co do Boga i wojny - Boga bym w to nie mieszał. W końcu mamy wolną wolę i możemy robić, co chcemy. Według różnych religii zostaniemy za to rozliczeni po śmierci. A na razie - chulaj dusza, ile wlezie ;-)
Ale to film wmieszał w którymś momencie Boga. To słowa Johnnego, który wyraził pogląd, że Boga raczej "nie ma, nie może być w takim miejscu jak to".
No chyba że tak.
Jeśli mogę coś od siebie dodać, to uważam akurat tę kwestię za naiwną. Z mojego punktu widzenia, bo położenia Johnnego to ja sobie nawet wyobrazić nie potrafię. Nie chcę spychać dyskusji na tak wrażliwe tematy jak Bóg, ale wydaje mi się, że jeśli On istnieje, to patrzy na wszystko "z góry" i nie ingeruje w ludzkie życie. Po to dał nam wolną wolę. Dlatego Bóg milczy, kiedy "rozgrywa się" (przepraszam za brzydkie wyrażenie) Holocaust, kiedy człowiek wraca z wojny bez kończyn, kiedy w krajach trzeciego świata umierają ludzie z głodu etc. To jest nasza ludzka sprawa, a nie boska. Wątpić w Niego, bo jest zło? Eeee.
Nie wiem, czy to na temat, ale Boga i tak dowieść nie można (ani zaprzeczyć Jego istnieniu), więc pozostaje tylko wiara albo jej brak. Dlatego właśnie tę kwestię Johnnego uważam za naiwną. Bóg jest albo Go nie ma, a okrucieństwo sami sobie zgotowaliśmy. Johnny zresztą poszedł na wojnę jako ochotnik, więc niech się Boga nie czepia.
Zresztą - wg różnych wiar - wszystko wyrówna się po śmierci, a może nawet zostanie wynagrodzone. Teraz więc Johnny cierpi, ale potem jego dusza będzie hasać po rajskich ogrodach.
Weźcie pod uwagę, że powiedział to człowiek, który uważa się za agnostyka, a z konieczności (bo to bardziej praktyczne) za ateistę ;-)
Pozdrawiam i więcej na ten temat milczę, bo tematy religijne zawsze kończą się bójkami. Amen.
W średniowieczu bodaj jakiś gostek wymyślił 10 twierdzeń dowodzących na istnienie Boga.
I jeszcze: "Bóg istnieje, niezależnie od tego czy w niego wierzysz czy nie. Ponieważ, gdy wierzysz, że nie wierzysz, i tak wierzysz w jego nie obecnośc"
Też ateista. To nie najlepsze słowo ale jedyny które przychodzi mi do głowy.
"Bóg istnieje, niezależnie od tego czy w niego wierzysz czy nie. Ponieważ, gdy wierzysz, że nie wierzysz, i tak wierzysz w jego nie obecnośc".
Jakie to naiwne ;)
Po pierwsze: tak samo rzecz ma się z pegazami, smokami i setkami innych stworów oraz rzeczy (wierzę w ich nieobecność).
Po drugie: wierzyć w nieobecność czegoś = po prostu nie wierzyć w coś. Inne sformułowania, ale w istocie to samo.
W średniowieczu przedstawiono kilka dowodów na istnienie Boga. Cóż z tego, skoro Kant dowiódł (ponoć ;p), że Boga nie można udowodnić (nie można też udowodnić, że On nie istnieje).
Ciekawy jest dowód Anzelma i Dunsa Szkota. No ale to nie jest forum od tego typu rozmów.
Pozdrawiam.
S.O.S.
S.O.S.
S.O.S.
.
.
.
.
.
Te słowa odbijające się od pustki mnie osobiście przerażają...
Jeden z czterech najlepszych filmów jakie w życiu widziałem !!
10/10
ANOTHER HERO
"dramat, wojenny" - teoretycznie tak, ale dajcie się nabrać.
to bardziej już film surrealistyczny albo jakiś dramat... filozoficzny.
a najtrafniej chyba mówiąc symboliczny. mniejsza o to. w każdym razie to nie jest "normalny" film, jednych zachwyci, inni go w ogóle "nie kupią" ale na pewno trudno będzie przejść obojętnie.
Johhny (Joe) to nie przypadkowe imię - symbolizuje każdego młodego Amerykanina, albo szerzej jak chce Garret - w ogóle "każdego".
wyrusza do Francji na front w 1917 zostawiając swoje dotychczasowe życie, przez chwilę jest bohaterem, jest dumny z tej decyzji, choć ma jakąś (ograniczoną) świadomość że dużo ryzykuje...
nie do podrobienia jest konwencja filmu. to jednocześnie dramat z tej czarno-białej części, zmyślne surrealistyczne urywki, wspomnienia, dzieciństwo, sny. refleksyjne, filozoficzne wręcz fragmenty stawiające pytania. a także sceny rozrywkowe, także liczne dowcipne dialogi. dialogi które bywają "fajne" i zabawne, ale i nie śmieszą za bardzo. nie pozwalają, bo też przygniata powagą tematu i treści. to także, a właściwie chyba przede wszystkim "protest film" antywojenny. gdy film powstawał i miał premierę oczywiste były skojarzenia i aluzje do trwające w najlepsze amerykańskiej interwencji w wojnie wietnamskiej.
nie jest to najłatwiejszy film w oglądaniu. jednak mimo licznej symboliki, wewnętrznych aluzji itd. i tak ogląda się go bardzo przyjemnie. świetna tu praca reżysera i jednocześnie scenarzysty - bardzo umiejętnie zmiksował i poprzeplatał te wszystkie różnorodne fragmenty i te dwie płaszczyzny.
Zupełnie mnie ten film nie poruszył, ani nie zbulwersował, ale nie bardzo wiem dlaczego. Nigdy nie byłem pacyfistą i po tym co zobaczyłem też nim nie zostanę. Ten aspekt antywojenny jest tu zbyt nachalnie eksponowany. Reżyser i scenarzysta w jednym poszedł po najmniejszej linii oporu i aby poruszyć widza po prostu pokazał mu kalekę, a nad kaleką przecież każdy się ulituje. O milczeniu Boga też zrobiono wiele lepszych filmów i napisano wiele znakomitych książek, w których to zagadnienie jest głębiej przeanalizowane.
Technicznie niczym się nie wyróżnia, jest trochę przekombinowany pod względem stylistycznym, ale te surrelaistyczne motywy całkiem fajne. Chociaż za wiele dobrego nie powiedziałem to potrafię zrozumieć, że "Johnny..." dla niektórych jest wielkim dziełem, bo to mocna rzecz, ale całkowicie nie w moim guście.
mnie film poruszył, choć też nie jakoś wyjątkowo..
ale nie zgadzam się z Tobą w dwóch kwestiach.
po pierwsze "milczenie Boga" nie jest specjalnie w tym filmie analizowane, jest owszem postać Chrystusa, ale dla mnie bardziej jako ciekawy dodatek do tych surrealistycznych fragmentów, kiedy Joe już nie do końca żyje, ale jeszcze nie do końca umarł, niż by miał jakieś konkretniejsze przesłanie wyrażać o milczeniu Boga.
a po drugie aspekt wojenny nie jest tu eksponowany nachalnie. na pewno to co się stało Johnny'emu jest krytyką wojny, ale nie nachalną. bo tu nie chodzi tylko o samą wojnę przecież, ale i o tego człowieka, czy też co z niego zostało (niezależnie czy w wyniku wojny czy innego wypadku). owszem, taka jak to się mówi "reifikacja" w postaci eksperymentów jest trochę niegrzeczna wobec "bohatera wojennego", ale ważniejsze jest tu podejście naukowców do tego "przypadku" niż to, że przyczyną była wojna. dla naukowców to królik doświadczalny, podczas gdy nowa pielęgniarka dostrzega w nim nadal człowieka i nawiązuje kontakt. szanuje jego wolę i odłącza aparaturę, podczas gdy wchodzi naukowiec wyrzuca ją i utrzymuje przy życiu "królika" który jeszcze się przyda.
dla mnie to też nie jest motyw odnoszący się do samego problemu eutanazji. zahacza o ten problem niejako "przy okazji" bo podstawowe jest znów podejście: humanitarne pielęgniarki oraz instrumentalne lekarza.
nie jest to takie wyraźne odniesienie się do eutanazji jak np. w filmie Eastwooda ze Swank, czy w książce Remarque'a "Łuk triumfalny". nie jest to taka wyraźna krytyka wojny jak np. w "Łowcy jeleni", nie jest tu tak wyraźnie mieszany Bóg jak np. w "Dekalogu I". może to nienajlepsze przykłady, ale chyba wiadomo o co chodzi.
P.S.
ja się tu wcale nie litowałem nad Joe jako nad kaleką, bo przecież cały ten przypadek jest kuriozalny i na 99% niemożliwy w rzeczywistości.
to raczej symbol i punkt wyjścia do tych kwestii jak wojna, Bóg, eutanazja i innych (podejście człowieka do człowieka)...
Johnny został okaleczony w wyniku wojny i całe jego nieszcżęcie zostało spowodowane tym, że poszedł na wojnę i dlatego widzę ten film jako nachalną propagandę pacyfistyczną, ale być może niesłusznie tak na to patrzę i może powinenem spojrzeć na to jakoś szerzej.
No właśnie milczenie Boga nie jest tu analizowane, jednak taki motyw się pojawia, ale bez głębszej refleksji.
W zasadzie treść tego filmu rozmywa się gdzieś między wieloma sprawami, które próbuje poruszać.
otóż to. film porusza różne sprawy a nie koncentruje się tylko na wojnie. dla mnie to bardziej zaleta niż wada. film może coś sugerować w tych sprawach, ale mimo wszystko raczej stawia pytania niż serwuje jednoznaczne odpowiedzi. dlatego nie uważam go za nachalny. co najwyżej sugestywny :)
do tego to jest tylko jedna strona medalu, z drugiej strony jak na takie poważne tematy co są poruszane bardzo dobrze się to ogląda. w scenach z dziewczyną Johnny'ego, z Jezusem i nawet w tej czarno-białej płaszczyźnie jest sporo dystansu i humoru (czasem czarnego). a najfajniejszy jest dla mnie wątek nowej pielęgniarki.
Heh. Od momentu obejrzenia filmu do momentu zaistnienia tejże "obszernej opinii" minęło sporo czasu i zdążyłem zapomnieć, co tak naprawdę mi się w filmie podobało (a wnioskując po ocenie 8/10, coś się spodobać musiało). Na pewno poruszająca historia człowieka, którego życie zostało całkowicie odmienione przez wojnę. Świetna zabawa Trumbo z formą, zgrabne łączenie głównego wątku w szpitalu opatrzonego czarno-białymi zdjęciami z wyobrażeniami bohatera podanymi w kolorze. Świetne, nietuzinkowe, zapadające w pamięć zakończenie.
8/10