Od paru dni siedzę jak warzywko przed komputerem, atakowana - fakt, na własne życzenie - przez głupawe serialiki i naprawdę bardzo brakowało mi ambitnego filmu, który mnie do głębi poruszy. "Kieł" takim filmem jest. W niesamowity sposób ukazuje niebezpieczeństwo polityki izolacjonizmu, za pomocą metafory ostrzegając niejako również władze państw, że nie zawsze jest to słuszne. Izolacja stanowi poważne zagrożenie.
Film traktuje o tym problemie podobnie jak "Truman show", ale z pewnością ostrzej i brutalniej. W oczy rzuciła mi się również nowomowa, niczym stalinowska, która miała uchronić od... świadomości?
Mnie jedynie błądzi po głowie pytanie - dlaczego? Po co? To jasne, rodzice byli chorzy psychicznie, takich ludzi rozszyfrować się nie da, ale mimo to - co, jeśli w ogóle, myśleli? Co będzie, jak umrą? Zostawią dzieci na pastwę obsesyjnego przerażenia na punkcie krwiożerczych kotów z zewnątrz, na pastwę ich własnego, ciasnego świata, gdzie telefon to sól, a zombie to żółte kwiaty?
W tym filmie tego mi zabrakło - ukazania przyczyn ich postępowania. W "Trumanie" te przyczyny były jasno określone - pieniądze. Ale tu? Sama bojaźń przed utratą dzieci to za mało, by robić z ich życia taki cyrk, niekończące się przedstawienie. Sama fizjologia, wątek cielesności jest jedynie pomniejszym, spycham go więc na dalszy plan, bo to jedynie dopełnia obrazu tego okrutnego świata, który wykreowali dla dzieci ich własni rodzice. Świata, w którym dzieci same robią sobie krzywdę, w którym rodzi się agresja, okaleczanie.
Film ma wiele takich smaczków, jak na przykład tłumaczenie pięknej piosenki Sinatry na propagandową wręcz nutę.
Uważam natomiast, że scena z zabiciem kota przekroczyła wszelkie granice smaku i estetyki, i bez wahania wyrzuciłabym ją, czy choćby ukazała w inny sposób, bo stanowczo mnie zniesmaczyła, a wręcz mną wstrząsnęła.
Film zdecydowanie zaliczam do tych wybitnych. Nie dość, że ukazał niezwykłą, przerażającą i napawającą niepokojem historię, to przy tym gra aktorów, nieliczność dialogów i ciekawa praca operatora zakwalifikowały to dzieło na półkę najwyższą.
Natomiast interesuje mnie, jak wy interpretujecie zakończenie, bo ono, szczerze mówiąc, pozostawiło mi jakiś niedosyt.
a mnie niepokoi mysl, że sami możemy być ofiarami takiego systemu. Kto powiedział, że to i to jest normalne, a co innego nie i dlaczego w to wierzymy? bo tak nas nauczyli, bo tak robią wszyscy? Może własnie tak jak te 'dzieci' wierzymy w kłamstwa jakiegoś "taty" ?
Uderzył mnie też brak emocji w dialogach. jedynie złośc w tym domu wydawała się być okazywana... i w sumie w świecie to tą emocje można najłatwiej zaobserwować..
wiadomo nie od dziś, że "normalność" jest pojęciem względnym.
o tak, brak emocji to ważny aspekt tego filmu.