nie to, że polubiłem to "dzieło" ale chcę się oczyścić przed Wami, za swoje skrajnie głupie komentarze w stylu "syf i tyle". postaram się uzasadnić moje zniesmaczenie filmem konkretami, bez obrażania Waszych gustów.

otóż, sequela wady w mych kinomana oczach to:
- ogólny bezsens fabuły, wiem, Tarantino to niekonwencjonalny reżyser, ale do mnie zwyczajnie nie przemawia. nawet w kategorii poematu krwi Kill... to tylko płycizna, mierne odwzorowanie kina japońskiego, wątki ułożone zostały może i równo w dobrych momentach, lecz to, co jest główną wadą treści/wizji to głupota. popkultura, przerysowana wulgarna masakra, sztuka dla sztuki? antysztuka sztuki? nie dla mnie, niesatysfakcjonujące wyłamywanie się z ram gatunku
-Carradine w roli Billa, drewniany, nawet w krótkim epizodzie, reprezentuje kiczowaty "styl walki bez walki" (w negatywnym ujęciu)
-apropos kiczu, tu mamy go w nadmiarze, np. w scenach walk (nudno!). i o to chodziło? nie wszystko jest kultowe za sprawą bluzg i tandetnej przemocy
-niedosyt, sposób zobrazowania zakończenia Tarantino absolutnie nie wyszedł, w moich oczach nie stanowi absolutnie niczego klarownego i sensownego

to tyle, moja subiektywna opinia, nie taktujcie jej Wielbiciele dosłownie, to tylko mój głos