Jedyne słuszne Alleny to te z lat 70. i 80., ale nie było tak źle. Woody Allen śmieszy mnie zawsze, bez różnicy, jakiego poziomu jest to dowcip. Tutaj sam pomysł, aby detektyw, znajdując się w stanie hipnozy, popełniał przestępstwa, a potem (gdy już go z hipnozy wybudzają), sam te przestępstwa tropił, jest świetny ("Jestem skutecznym detektywem, bo wchodzę w skórę przestępcy. Myślę jak on!") i taki trochę (auto)psychoanalityczny. Sceny starć słownych Allen/Helen Hunt są też tak absurdalnie ociekające jadem i wzajemną nienawiścią (która oczywiście przemieni się w miłość), że miło popatrzeć (a raczej posłuchać - filmy Allena mogłyby istnieć dla mnie jako słuchowiska, naprawdę, 90% ich siły to dialogi).
No ale jednak film nie umywa się do klasycznych staroci, więc oceny wysokiej dać nie mogę.