Jak można się było spodziewać dyskusja nad "Kodem..." w niewielkim tylko stopniu dotyczy samego filmu bądź jego książkowego pierwowzoru. Jej znaczącym, a nawet powiedziałabym - głównym wątkiem jest ocena poglądów autora książki na temat religii chrześcijańskiej i Kościoła Katolickiego. Co zresztą było do przewidzenia.
Środowiska katolickie (które poniekąd tę dyskusję wywołały) powinny być zadowolone, że z powodu książki i jej ekranizacji ludzie zwrócili swoje zainteresowanie w stronę historii Kościoła. Martwi jedynie, że zainteresowanie to jest często powierzchowne - sprowadza się bądź do przyjmowania za pewnik "prawd objawionych" pana Browna, bądź do fanatycznych ataków na "Kod..." jako dzieło szatana. Zabawne przy tym, jak słusznie ktoś zauważył, że do bojkotu filmu wzywają głównie tzw. "moherowe berety", których na codzień w kinach nie uświadczysz :) Co więcej, panie te zajmują stanowisko bardzo radykalne, mimo iż najwyraźniej nie mają zamiaru zapoznać się z przedmiotem sporu :)
Co do samej dyskusji dotyczącej wiary, religii i Kościoła (bo wbrew pozorom nie są to synonimy!), zauważamy, że często schodzi ona właśnie na WIARĘ. Tymczasem pan Brown, a za nim twórcy filmu, podejmują w "Kodzie..." głównie problem Kościoła jako instytucji. Jak widać, wielu ludzi ma problemy z rozróżnieniem podstawowych dla Chrześcijaństwa pojęć. Równocześnie jednak widać, że problem WIARY jest dla człowieka ważniejszy od wszelkich sporów instytucjinalnych. Co nie znaczy, że Kościół nic wspólnego z wiarą nie ma - a wręcz przeciwnie, skoro atak na jedno wywołuje dyskusję nad drugim.
Tuż przed premierą ciekawy artykuł na temat "Kodu..." zamieścił na swoich łamach "Newsweek". Zgadzam się z tezą autora, że współczesny człowiek odczuwa potrzebę religijności, mistycyzmu i tajemniczości, którą "nowoczesny" wyraźnie zaniedbuje. "Kod..." tymczasem wzorców takiej "popowej" religijności dostarcza. Co więcej, wielu ludzi wzorce te przyjęło, a herezje Browna uznało za prawdziwe. Niestety autor artykułu wyraźnie idzie za ciosem i obok rzeczywistych przekłamań książki zarzuca jej także inne fałszerstwa, których ta nie zawiera.
Na zakończenie: zarówno książka, jak i film ciekawe, jednak przed przeczytaniem/obejrzeniem należałoby się zapoznać z historią Kościoła i nie przyjmować wszystkich tez za słuszne. W końcu literatura/kinematografia to tylko rozrywka. A pan Brown nie był wielkim odkrywcą, jeśli chodzi o sposób przyciągania czytelników. W końcu już autor "Kociej kołyski", Kurt Vonnegut, receptę na dobrą książkę ujął w trzech słowach: "uwspółcześniona wersja Biblii". Jak się okazuje, jeszcze lepszym pomysłem jest uwspółcześniona wersja filmowa.