Przeczytałem "Kod Leonarda da Vinci" dwa razy. Pierwszy raz, około dwóch lat temu, gdy książka pojawiła się w księgarniach. Całkiem mi się spodobała - wartka akcja, trochę zagadek, łamigłówek i spisek wygladający całkiem logicznie. Oczywiście powieść nie była arcydziełem literatury, ani dokumentem, bo nie miała nim być. Miała po protu być dobrą sensacją. I ze swojego zadania wywiązywała się dość dobrze, a jeśli ktoś traktował ją na poważnie, to co tu dużo mówić ... był naiwny.
Tym bardziej zdziwiły mnie protesty Kościoła, który uważał ją za obrazobórczą itd. jakoś wtedy nie rozumiałem co takiego tak rozłościło Kościół i do dziś tego nie rozumiem. Chyba każdy wierzący katolik wie, że to co napisał Brown to bajka dla dorosłych i nie można tego traktować powaznie. A poza tym, to historia małżeństwie Jezusa z Marią Magdaleną, nie została wymyślona przez Browna i nie jest niczym nowym. Kościół popełnił jeden wielki błąd, rozpoczynając protest przeciwko "kodowi..", wokół którego od razu zrobiło się głośno i ze zwykłej sensacyjki zrobił się książką o której słyszał chyba każdy, a przez narastające protesty część z czytelników zaczęła o zgrozo! wierzyć, ze teoria Browna jest prawdziwa.
Od wydania książki minęły trzy lata i na nasze ekrany kin wszedł film Rona Howarda. Z tej okazji jeszcze raz sięgnąłem po książke. W dwa wieczory jeszcze raz ją przeczytałem. Już mi się tak nie podobała, z dwóch powodów - wiedziałem jak się skończy i przeczytałem "Anioły i demony" - które uważam za o wiele lepszą sensację. ( a propos, bardzo się cieszę, że na podstawie tej książki także powstanie film).
Przechodząc do sedna sprawy. Jestem pełen podziwu dla Akivy Goldsmana, że tak dobrze poradził sobie z napisaniem scenariusza do "Kodu". Streścić taką książke (nabite 560 stron) w dwu i półgodzinny film było nie lada wyzwaniem. Goldsmanowi się to udało bardzo dobrze (choć nie idealnie). Zmiany są niewielkie (jeden krypteks zamiast dwóch, inna wersja wizytu w bibliotece) i w gruncie rzeczy nie wpływają na odbiór filmu i historii w nim opowiadanej. Jedynym minusem jest wg mnie zbyt duże skrócenie akcji w Luwrze. W książce zajmuje ono około 150 stron, a tu ledwo się obejrzymy a bohaterowie z niego uciekają. Trochę szkoda. jak dla mnie film mógł być spokojnie wydłużony o 15 minut.
Tak jak nie rozumiałem protestów przeciwko książce, tak nie rozumiem protestów przeciw jej ekranizaji. Wg mnie film jest lżejszą, łagodniejszą wersją powieści Dana Browna.
Bohaterowie od początku nie mogą uwierzyć w teorię Teabinga. Langdon sprzecza się z nim, mówiąc, że nigdy nie będziemy pewni na sto procent jak było na prawdę.
W pierwszych scenach filmu Langdon wygłasza wykład o symbolach I w jego wstępie widzimy dokładnie jak różne obrazy można różnie odczytać. Dzięki tej scenie twórcy filmu jednoznacznie pokazują nam, że teoria zawarta w "kodzie.." jest tylko i wyłącznie teorią i może być błędna, tak jak błędne są odpowiedzi uczestników wykładu.
Dodatkowo sam Teabing został przedstawiony w filmie bardziej jako szaleniec niż poważny profesor. Jego ostatnie słowa do Langdona, gdy jest zatrzymywany przez policję jednoznacznie pokazują, że jest oszalałym na punkcji Graala staruszkiem.
A żeby jeszcze tego było mało cała teoria, która w powieści sprawiała wrażenie jako tako logicznej tu wyglada na tak naciąganą i wymyśloną, że nie może ona zagrozic Kościołowi.
Najważniejsze sa chyba słowa Langdona, który na końcu filmu mówi do Sophie, że liczy się tylko to w co wierzymy. Czy nawet jeśli Jezus miał żonę, to to coś zmienia w naszym życiu? Nie. Czy to umniejsza jego boskości? Nie. Bo najważniejsze jest to w co wierzymy. I żadna teoria tej wiary nie ma prawa nam zniszczyć.
Minusem filmu jest wg mnie niemożność jego zrozumienia bez przeczytania książki. Co prawda wątpię, czy ktoś wybrał się na film bez przeczytania książki ( czy w ogóle ktoś jeszcze tego nie czytał?? ), ale jeśli już takie osoby się znalazły, to jak na mój gust mogą mieć problemy ze zroumieniem filmu. Ja przynajmniej bym miał. W tych dwóch i pół godzinach upakowane, skondensowane jest tyle materiału z ksiązki, ze na prawdę łatwo się jest pogubić. Co prawda - i tu ogromne brawa dla twórców - historię Sophie i Graala poznajemy słysząc opowieści bohaterów i patrząc na ich rekonstrukcję, które bardzo wzbogacają film i dodają mu dynamiki, ale i tak ilość wiadomości zawarta w "kodzie..." jest ogromna i może być zbyt duża.
Minusem jest też jakby brak celu. Film leci bo leci (całe szczęście nie wlecze się, jak sugerowali niektórzy recenzenci). Bohaterowie odnajdują klucz, jadą do banku, tam znajdują krypteks itd, itd. Bez większych problemów, z miejsca do miejsca, Wszystko idzie łatwo i co najgorsze nie czuje się kierunku w którym cała akcja się posuwa. Książka miała niesamowity nastrój, klimat tajemnicy i powagi. Bohaterowie wiedzieli, że to co odkryja może naprawdę zatrząsnąć światem. W filmie się tego nie czuje. Może za wiele wymagam, ale tego mi trochę brakowało.
Przed oberzeniem filmowej wersji "Kodu da Vinci" czytałem kilka recenzji "krytyków'. "Krytyków" którzy przez swoje wypowiedzi pokazywali, że książki nie czytali a filmu zupełnie nie zrozumieli. Padały zarzuty wobec braku chemi pomiedzy dwoma głównymi postaciami. Przepraszam, chemi? Bohaterowie "Kodu.." to nie kolejna wersja postaci z serii o Bondzie. Langdon był profesorem Harvardu, a Sophie kryptologiem, więc brak zauroczenia, ani jednego pocałunku jest w filmie rzeczą normalną i tak też było w książce.
Po drugie jeszcze na długo przed premierą padały zarzuty co do obsady. A że źle, że Roberta gra Hanks, że Tautou się nie nadaje. Fakt, obsada dobrana idealnie nie jest i sam miałem ogromne kłopoty ze wskazaniem kto miałby grać jaka postać, ale ostateczny wybór jest jak dla mnie najlepszy z możliwych. Niepozorny Hanks, bardzo kobieca i delikatna Tautou, niesamowity Bettany i rewelacyjny - najlepszy z całej obsady McKellen. Nie zgadzam się, że Tautou gra beznadziejnie, i powinna zastąpić ja jakaś inna francuska aktorka. Wg mnie - choć do końca w to nie wierzyłem, i fanem Amelii nie jestem - pasuje ona do tej roli idealnie.
Na koniec jeszcze tylko dla formalności muszę napisać, że muzyka Hansa Zimmera jak zwyle jest fantastyczna, i idealnie pasuje do filmu. Może w tym roku poszczęści się Zimmerowi i otrzyma on statuetkę? Bardzo mu tego życzę.
Podsumowując 7/10