Król rozrywki należy do tych filmów, któremu w trakcie seansu wiele rzeczy się wybacza. Można tu mówić o dość mocnym spłyceniu historii P.T. Barnuma, o tym, że produkcja jest dość mocno cukierkowa, a cały proces powstawania cyrku jest przedstawiony w ekspresowym tempie. Jednak film praktycznie nieznanego reżysera Michaela Graceyego to prosty musical, którego historia stoi świetnymi postaciami, cudowną charakteryzacją i choreografią, a przede wszystkim wchodzącymi w ucho piosenkami. Hugh Jackaman po raz kolejny udowadnia, że jest jednym z najlepszych i najwszechstronniejszych aktorów. Wykreował postać marzyciela, któremu mimo jego cwaniactwa szczerze kibicujemy. Na drugim planie również ciężko się do czegoś przyczepić. Na uwagę zasługuje Zac Efron, którego w końcu można było zobaczyć w czymś innym niż głupawej komedii (i oby do nich nie wracał) i Zendaya, którą mam nadzieję będziemy częściej oglądać w kinie w kolejnych latach.