Awanturnicze kino przygodowe osadzone w kolonialnej Afryce początków XX wieku. Na pierwszym planie duet: Roger Moore - Lee Marvin. Panowie obsadzeni "po warunkach", czyli: pierwszy wciela się w brytyjskiego dżentelmena, który z łatwością zjednuje sobie przychylność urodziwych niewiast (tutaj wprawdzie tylko jednej, ale wiadomo - Roger to Roger, bez mrugnięcia powieką mógłby mieć wszystkie naraz), drugi z kolei jest pijakiem i kombinatorem, niepozbawionym wszak szlachetnego rysu (Marvin zresztą ponoć na planie wcale nie musiał grać, bo i tak przez cały czas chodził nabombardowany). Wspólnie stawiać będą czoła wrednym Niemcom, przekomarzać się i wychodzić cało z opresji, jednak do czasu. Lekka tonacja opowieści ulega pewnej zmianie w drugiej połowie filmu, kiedy to bohaterami kierować zacznie chęć dokonania zemsty na pewnym okrutniku z niemieckiej armii. Wszystko to razem tworzy mieszankę lekkostrawną (pomimo mroczniejszych elementów w dalszej części fabuły), ale też średnio porywającą. Podobnych obrazów o podobnej tematyce było wiele, ten konkretny nie wyróżnia się spośród nich niczym specjalnym, chyba że obsadą właśnie. I to dla Moore'a i Marvina przede wszystkim warto obejrzeć.