Hm. Jeżeli chodzi o kino policyjne lat 80., to dzieło Frankenheimera wypada dobrze. No właśnie. Ale to film Frankenheimera, a od twórcy takich dzieł, jak chociażby "Przeżyliśmy wojnę", "Pociąg" czy chociażby "Ronin" należy wymagać jednak nieco więcej. I odrzucając świadomość, że oglądamy właśnie dzieło tego uznanego twórcy, seans "Kuli w łeb" może okazać się całkiem przyjemny.
Don Johnson gra typowego glinę kina: lubiącego zaglądać do kieliszka samotnego outsidera, który podejmuje śledztwo w sprawie serii morderstw, dokonywanych - jak się zdaje - na tle rasowym. Co charakterystyczne dla kina akcji lat 80., całość i tu podlana jest komediowym sosem (ciągle przypominał mi się na przykład "Różowy cadillac" z Eastwoodem.
Intryga nie jest może zbyt skomplikowana, choć pod koniec następuje może nie jakiś zasadniczy, ale dość znaczący zwrot akcji.
"Kula w łeb" to nic wielkiego: nie ma tu łamigłówek, specjalnych fajerwerków, to po prostu nieskomplikowane, proste, męskie kino akcji. Choć, tak jak wspominałem na wstępie, fani Frankenheimera mogą czuć się zawiedzeni.