Starszy profesor Marc Verdier, jako zagorzały dewot-katolik, mieszka w Jerozolimie z żoną i przygarniętą sierotą Alice. Jego syn Jean studiuje w Paryżu, jednak rodzina nie jest świadoma jego drugiej twarzy - jest jednym z najważniejszych agitatorów ruchów anarchistycznych w Europie. Sekret wydaje się, gdy jerozolimski współpracownik syna, odrzucony przez Alice, żywiącą uczucia dla Jeana, poprzez zazdrość, odkrywa tajemnicę. Przerażony ojciec wyrusza w podróż do Francji i trafia na wiec anarchistyczny, gdzie dochodzi do konfrontacji z dzieckiem. W wyniku niefortunnego wypadku traci on wzrok a następnie wraca wraz z tatą do rodzinnego domu w Izraelu. Tu za wszelką cenę próbuje się sprowadzić go na właściwą, moralną drogę...
Ogólnie dziwne w wymowie dzieło. Cała fabuła właściwie nie łączy swoich przesłanek z wnioskami. Agonia Jeruzalem z tytułu rozumiana jest tutaj dwojako: dosłownie jako ostatnie dni Chrystusa oraz metaforycznie, jako upadek znaczenia miasta w XX wieku (wymowna sugestia przy Ścianie Płaczu). Sam film dąży chyba do tego, aby uświadomić widzowi, poprzez postawę Jeana i jego finalną przemianę, znaczenie obecnego stanu Jerozolimy i jako może on mieć wpływ na moralną, katolicką postawę. Choć, jak wspomniałem, wniosek ten jest bardzo, ale to bardzo mocno naciągany.
W filmie największe wrażenia robią zdjęcia - autentycznie nakręcone w Betlejem, Galilei czy Jerozolimie. Poza tym, wszystko jest jak najbardziej poprawne, aczkolwiek nie wybija się ponad przyzwoitość. W połączeniu z zawiłym, naciąganym przesłaniem, daje to w wyniku średni film, raczej słusznie dziś zapomniany