Veni, vidi... czas na jakąś krótką recenzję.
Generalnie niby bajkowo, ale zupełnie nie dla dzieci. Faun - świetnie wykreowany. Mercedes najlepszą postacią. Ofelia - wkurzająca. Nieco naciągana historia, ale strawna. Oczywiście za dużo śmierci jak na mój mocno wysublimowany gust. No, wojna w końcu zobowiązuje. Niemniej jednak cała ta otoczka wojny hiszpańskiej taka z de wyjęta i nie bardzo jak dla mnie ciekawa. Chyba wolałabym współczesne realia, to by mogło być ciekawsze.
Potwory - niestraszne zupełnie. Ten drugi wręcz śmieszny. Młoda oczywiście jak na dzieciaka przystało - drażni.
Końcówka tragicznosłodka. Już chyba bym wolała rozczarowanie, niż rozczarowanie przemieszane z dziwnym przypadkiem mieszanych uczuć.
Ocena końcowa to taka siódemka. Ot, żeby za mocno nie zaniżać statystyk, chociaż jak widzę, sporo nagród dostało się tej produkcji. Mogło być lepiej, a że nie było, to trudno. Przyjmuję film z całym dobrodziejstwem inwentarza i stwierdzam, że na mojej liście filmów do obejrzenia jest o jedną pozycję mniej.
Wiem na pewno, że więcej do "Labiryntu Fauna" nie wrócę. Produkcja na jeden raz (a ukochane filmy potrafię oglądać setki razy).
W sumie dochodzę do wniosku, że "Labirynt..." za bardzo przypomina mi "Most do Terabithii", którego ZUPEŁNIE nie trawię, mimo iż jestem zapaloną fanką fantasy.