PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=95}

Latający Holender

De vliegende Hollander
7,7 293
oceny
7,7 10 1 293
Latający Holender
powrót do forum filmu Latający Holender

Aby zachęcić do obejrzenia tego niesamowitego dzieła, zacytuję interesująca recenzję tego filmu...

[ "Historia może zmyślona, może prawdziwa. Najważniejsze, że jest piękna."
Campanelli.

Zapewne wielu z nas zetknęło się ze starą legendą o statku widmo i o jego kapitanie zwanym "Latającym Holendrem". Tych, którzy pamiętają tę historię, muszę jednak przestrzec. Otóż reżyser "Latającego Holendra", Jos Stelling, dokonał własnej interpretacji tej legendy. Właściwie to opowiedział całkiem inną historię. Co prawda pojawiają się w niej i morze, i statek, i nawet Latający Holender, ale ta historia niewiele ma wspólnego z powszechnie znaną legendą. Przy czym, jeśli można ją postrzegać w takich kategoriach, jest opowieścią ciekawszą i na pewno piękniejszą. I podobnie jak legendarny statek-widmo, tak ona może być podstawą legendy, takiej, jaką stworzył Campanelli, XVI- wieczny minstrel i komediant.

Reżyser akcję całej historii osadził w XVI wieku w niespokojnej naówczas Flandrii (północno-zachodnie obszary dzisiejszej Belgii ), podczas tzw. "wojen habsburskich". Perturbacje polityczne doprowadzają do konfliktów religijnych, separując protestanckie prowincje północne od katolickich na południu. W takich okolicznościach rozpoczynają się pierwsze sceny filmu, w których zbuntowane oddziały protestantów rabujących kościoły, zostają zaatakowane przez żołnierzy inkwizycji. Z masakry cało wychodzi jedynie ojciec głównego bohatera (Rene Groothof), który w fazie uniesienia płodzi przyszłego syna przypadkowo napotkanej chłopce. Całemu wydarzeniu przygląda się Campanelli (Nino Manfredi), włoski komediant i gawędziarz. Niestety ocalały po bitwie z inkwizycją Holender zostaje pojmany przez gospodarza pobliskiego folwarku. Uwięzionemu bohaterowi na pomoc przychodzi Campanelli. Wyprawa ta ma jednak inny cel. Przewrotny, złotousty, aczkolwiek w głębi duszy dobry minstrel chce zdobyć złoty puchar, który Holender miał ze sobą. Podczas ucieczki z folwarku bohater zostaje śmiertelnie ranny. Zanim jednak umrze, przekaże tajemnicę o schowanym skarbie Campanellemu. I w tym miejscu rozpoczyna się akt I tej dwugodzinnej epickiej sagi.
Nosi on tytuł "Gnojówka".

"Pamiętaj człowieku! Z gnoju powstaliśmy i w gnój się obrócimy."
Campanelli.

Reżyser snując swoją opowieść robi to w sposób odmienny od współcześnie przyjętych standardów. "Latającego Holendra" nie ogląda się z wypiekami na twarzy. Film jest przedstawiony w formie baśni i tak, jak się odbiera baśń słuchając jej w skupieniu, tak i film powoli, acz konsekwentnie rozwija swoją warstwę fabularną. Pory roku mijają, mijają lata, miejsce starych zajmują młodzi, a my wraz z tą ponadczasową legendą podążamy za wydarzeniami w filmie. Świat XVI-wiecznych Niderlandów został tu przedstawiony z niesamowitą precyzją. Scenografia, kostiumy i postacie, są jakby wyjęte z tamtej epoki. Szary żywot ówczesnych został przedstawiony w naturalistycznej formie, pod którą jednak kryje się niesamowita magia. Wierzenia, niestworzone historie oraz przesądy były wówczas na porządku dziennym wraz z chorobami, ciężką pracą i przemocą. Stelling świetnie umiejscawia bohaterów w czasie i przestrzeni. Codzienne życie regulują pory dnia i pory roku. Odległości wydają się być ogromne, podczas gdy tak naprawdę są niewielkie. Z punktu widzenia prostego chłopa wyprawa do miasta to nielada wyczyn, a co tu dopiero mówić o chęci wyprawy do sąsiedniego kraju, choćby był on 50 km dalej. Z takiej perspektywy również nam, widzom, przychodzi obserwować poczynania bohaterów.

Dbałość o szczegóły wizualne nie przesłoniła reżyserowi kontroli nad aktorami. Nie pozostałbym chyba w odosobnieniu stwierdziwszy, że wszyscy aktorzy wypadają w filmie nader przekonująco. Moim faworytem jest tu - oprócz tytułowego Holendra, z goszczącą w jego oczach mieszanką nadziei, zagubienia i beztroski - poczwarny Karzeł. Postać ta, to uosobienie krętactwa, dwulicowości i samotności, do której doprowadza chciwość, ale i ucieczka przed szydzącą z jej fizycznych warunków społecznością. Coś na miarę tolkienowskiego Golluma. Bardzo dobrze zagrał także syn Rene Groothofa - Michiel. Z oczu tego młodego aktora, podobnie jak w przypadku ojca, reżyser wydobył te same cechy charakteru, te same westchnienia i te same pragnienia. Klasę samą w sobie pokazał zaś zmarły niedawno Nino Manfredi, włoski aktor komediowy, tutaj w wymarzonej dla siebie roli podstarzałego minstrela i bajarza w kostiumie z kruczych piór. Warto przywołać też jedną rolę kobiecą. Mowa tu o Lotte, zagranej przez łudząco podobną do Juliette Binoche holenderską aktorkę - Veerle Dobbelaere.

Techniczna strona filmu dopełnia całości opowiedzianej historii. Wystarczy wspomnieć tylko o cudownych, miękkich zdjęciach, za które Goert Giltay otrzymał Srebrną Żabę na festiwalu Camerimage. W umiejętny sposób wydobywają one piękno przyrody, brzydotę ludzkich siedzib i oryginalność postaci. Na tym samym festiwalu wyróżnienia otrzymali także scenograf za surrealistyczne i niezwykle interesujące obiekty, takie jak rzeźba głowy z brązu, wrak statku, czy podwórze gospodarstwa, oraz charakteryzator i projektantka kostiumów za całą galerię różnorakich facjat, ślepych, szczerbatych i koślawych postaci umazanych w błocie i brudzie. Sugestywna muzyka Nicolego Piovani składa się niemal wyłącznie z tematów przewodnich. Może trochę irytować w kółko grany motyw, jednakże świetnie ilustruje on powoli płynący czas, niczym przesypujący się przez klepsydrę piasek.

Na sam koniec kilka słów chciałbym napisać o reżyserze tego epickiego dramatu. "Latający Holender" jest i prawdopodobnie pozostanie życiowym dziełem Josa Stellinga. Realizacja tego obrazu zajęła mu osiem lat i pochłonęła olbrzymie środki kinematografii holenderskiej i belgijskiej. Powstały w koprodukcji film jest dotychczas najdroższym i to w obydwu krajach. Stelling zebrał doświadczenie w kręceniu dramatów kostiumowych podczas realizacji "Mariken van Nieumeghen" i "Elkerlyca". Doskonale orientował się w warunkach panujących w tamtej epoce. Przy czym do niezwykłego scenariusza dodał jeszcze autorską wizję obfitującą w symbolizm, naturalizm i czarny humor, a wszystko to owiane surrealistyczną fantasmagorią.

To nieprzeciętne dzieło w sposób prosty i klarowny niesie ze sobą symboliczne przesłanie, w którym nadzieja jest źródłem spełnienia, bo wiara czyni cuda. Latający Holender pozostaje w każdym z nas, byle byśmy umieli magicznie spojrzeć na świat i nie zapominali o swoich marzeniach pod ciężarem codziennej pracy. Warto się zastanowić nad tym, warto poświęcić temu chwilę uwagi. Marzenia o się spełniają... ]

Tę interesująca recenzję stworzył...

Autor recenzji/analizy:
Tomasz Jamry - DZIADEK

Klub Miłośników Filmu, 2.03.2006

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones