Pierwsze minuty zapowiadały niezły thriller, ale niestety później czar pryska. W filmie nie dzieje się nic ciekawego, a Eastwood jakiś smętny i jedyne co robi to łazi po burdelach albo nocnych klubach pod pretekstem zbierania zeznań. Jego postać jest kiepsko napisana - nie wiadomo jakie motywacje nim rządzą. Raz pokazywany jest jako wesołek, innym razem upija się po szklance Whiskey albo użala do świeżo poznanej obrończyni praw kobiet. Jego psychologiczna rozgrywka z mordercą również wrzucona od czapy i słabo nakreślona. A argument, że zabójca traktuje Wesa jako kogoś bliskiego, bo ten go śledzi to całkiem z dupy. Lepszymi filmami z lat 80. o zabójstwach kobiet są choćby "Za dziesięć minut północ" z Bronsonem albo "Bohater i Strach" z Chuckiem Norrisem. Z Eastwoodem polecam natomiast "Na linii ognia" - tam chociaż dobrze nakreślono wątek romansowy i psychologicznej rozgrywki między przeciwnikami. "Lina" dostaje ode mnie 5/10 i do obejrzenia na raz ze względu na klimat tamtej dekady.
Film oglądałem w TVN7 i czytał bodaj Jacek Brzostyński.