Spodziewałem się ujrzeć coś w stylu fabuły: Grupka przyjaciół, debilne straszaki, ginie jeden po drugim i na końcu zostaje tak zwana "last girl" (pewnie wszyscy wiedzą o co chodzi). Ten film jednak wypada dobrze, a nawet bardzo dobrze na tle innych produkcji tego typu. W kilku momentach był przewidywalny, np. scena na imprezie po ucieczce samochodem. Courtney widzi swoją siostrę, jest mroczna muzyka, ona zagląda do wnętrza samochodu, po czym nastaje cisza. Na końcu wyskakuje ręka na szybę. Jednak zarówno pomysł jak i jego zrealizowanie udały się reżyserowi i reszcie niezwykle w porządku. Rzekłbym nawet, że jestem nieco zaskoczony, że pomimo tego, iż widziałem wiele pozycji tego typu, to film "Linia życia" potrafił mnie wystraszyć i to 3-krotnie (dwa razy podskoczyłem na krześle, raz dostałem ciarek). Efekty śmierci klinicznej, na średnim poziomie, liczyłem na coś bardziej efektownego, jednak tragedii nie było. I pomimo kilku przewidywalnych momentów, był takie, które również, jak mi się wtedy wydawało, przewidziałem, jak np. scena na jachcie, gdzie Jamie doświadcza wizji demona swojej przecież żyjącej ex-partnerki. Tutaj byłem w zasadzie pewien, że zostanie zabity. Wszystko przez to, że Courtney zginęła w trakcie swoich wizji. Jednak pod koniec filmu dotarło do mnie, że to ona, jako jedyna konfrontowała się z nieżyjącą osobą. -1 do oceny za, moim zdaniem, przesadę, jeśli chodzi o sceny romantyczne.

7/10 za całkiem udaną realizację filmu, elementy zaskoczenia (widziałem dziesiątki, jak nie setki horrorów w swoim życiu, niełatwo mnie zaskoczyć), za oprawę dźwiękową no i za klimat, który, troszkę z trudem, zaistniał w "Linii życia".