Dawno żaden film nie zirytował mnie tak jak ten. A mówiąc ściślej, jeden z bohaterów, bo film sam w sobie jest dobry nawet więcej niż dobry ale...patrząc na postać Rudyarda Kiplinga miałam ochotę zaatakować telewizor! Jak można być takim idiotą?? Pchać na silę własnego syna na pewna śmierć, po czym po fakcie stwierdzić "Ojej zabiłem własne dziecko, że też się wcześniej nie zorientowałem".
Fakt, że film przedstawia historie opartą na faktach tylko jeszcze bardziej potęgował moją agresję. Obejrzałam go kilka miesięcy temu, pisze teraz bo jakoś tak przypadkiem mi tytuł wpadł w oko, ale na samo wspomnienie ręce zaciskają mi się w pieści. Mimo, że film bardzo dobry chyba już go więcej nie obejrzę, po co sobie humor psuć...
Jak by to miało wyglądać? Kipling namawiał młodych mężczyzn do wstąpienia do armii, podczas gdy jego własny syn miał zostać w domu. Wtedy coś takiego wydawało się być hańbą, może właśnie dlatego jego syn pchał się tam na siłę.
Tak jaj to rozumiem, co nie zmienia faktu, że jest to dla mnie strasznie irytujące i ogólnie...straszne. Poza tym to jego syn. Pierworodny. Ile można poświęcić dla idei? Życie własnego dziecka to już lekka przesada, zahaczająca o fanatyzm. Przerażające jest też to, że Jack sam tego chciał, i od razu nasuwa się pytanie czy to była jego własna wola, własna chęć czy mimowolnie został w tą całą wojaczkę wmanipulowany przez ojca i jego zapatrywania?
Mnie za to irytował swoja grą Daniel R. Matko ten koleś jest beznadziejnym aktorem i dodatkowo nie pasował mi do tej roli. Pozostali aktorzy odgrywający role rodziców i siostry zagrali swietnie. A wracając do tematu twej irytacji ... ojciec miał takie zapatrywania lekko militarne ;) z drugiej strony John sam się pchał do wojska, może ze względu na siebie, może na kolegów, którzy bez problemu dostawali przydział a on krótkowidz nie. Zazwyczaj młodzi mężczyźni, chłopcy rwą się na wojnę - rozwaga przychodzi później.