Mel Gibson miał zdecydowanie więcej charyzmy niż Tom Hardy i to postać nowego Maxa najbardziej przeszkadzała mi w tym filmie. Gdyby nie łączono tego z oryginalną trylogią to film byłby zdecydowanie lepszy. To podpinanie się pod znaną markę to chyba nowa choroba kina. Wzieliby zmienili imię bochatera i zmieniil parę scen i było by 10/10 hit polsatu. A tak jest masa porównań do oryginału, masa niezadowolonych fanów.