- dłuży się niemiłosiernie
- kadry trwają po minutę i więcej
- kamera lata tam i z powrotem, tak że można dostać pląsawicy gałki ocznej
- banał goni banał (np. konie wyczuwające zagrożenie)
- niektóre zachowania bohaterów są nierealistyczne i dość irracjonalne (słoma na twarz
zmarłego, wyrzucenie matki ze ślubu, chłopczyk po ganianiu na świeżym powietrzu nagle
kładzie się spać)
- przewija się w nim jeden i ten sam motyw muzyczny
- w większości, oprócz scen początkowych, zdjęcia są po prostu kiepskie
Byłby jeszcze lepszy, gdyby nie ostatnie dwie minuty i skondensowane w tym czasie emocje
połączone z genialnym motywem muzycznym, gdzie ostateczne boom wydawało się wręcz
wybawieniem.
W zasadzie tylko te dwie ostatnie minuty sprawiły, że wyszedłem z kina zniesmaczony.
- może pierwsze 20min, ale jak już poczułem klimat, to się nie mogłem oderwać
- to ma być minus? Nie każdy film musi być dynamiczny niczym jakiś Transformers. Zapraszam do Teatru, nie tylko Kinem człowiek żyje.
- można się przyzwyczaić, widać taka była wizja reżysera, dla mnie mało istotny szczegół.
- każdy film o życiu będzie banalny, bo życie jest banalne.
- irracjonalizm to pojęcie względne, w tym przypadku mogę napisać tak: to tylko twój punkt widzenia, np. wiara też może być irracjonalna, jeżeli ktoś jest ateistą ateistą.
- wg. ciebie każdy film ma powstawać wg. jakiegoś z góry ustalonego schematu - piękna muzyka, piękne zdjęcia, piękni ludzie etc?
Dla mnie "Melancholia" jest pięknym filmem o zagładzie, i chociaż brzmi to jak oksymoron, to jednak nie potrafię się pozbyć tego uczucia. Prostymi środkami dostałem obraz wzbudzający emocje, pozostający w pamięci, inspirujący - po tym filmie poczułem się bogatszy o pewne doświadczenia, które wcześniej były mi nieznane - poczułem się mądrzejszy. Każdy ma swoją wrażliwość, w moim przypadku "Melancholia" zagrała właśnie tę melodię, która najlepiej wpada w ucho. Pozdrawiam.
Również pozdrawiam i cieszę się, że ktoś się ze mną nie zgodził. Uwielbiam tych którzy się buntują,albowiem tylko z nimi można dyskutować. No to po kolei:
- dłużyzna zawsze jest dłużyzną. Nie chodzi o to, żeby to co długie na siłę przedstawiać jako krótkie. Chodzi raczej o to, żeby wiedzieć kiedy długie przedstawić jako długie i kiedy krótkie przedstawić jako krótkie. W tym tylko względzie reżyser moim zdaniem nie dał rady.
- dynamiczny owszem, ale nawet dynamika rządzi się swoimi prawami. Zdaje się Kieślowski wpadł na pomysł, że jeśli scena trwa dłużej niż 9 sekund, staje się nużąca. No ale Kieślowski jest jednym z wielu.
- owszem można się przyzwyczaić, ale przyzwyczajanie się nie jest zadaniem widza filmu. Nie takie stoi przed nim zadanie. Innymi słowy, to że oglądając film czujesz presję, że musisz się do czegokolwiek przyzwyczaić, nie jest twoim problemem, ale problemem reżysera. I to poważnym problemem.
- z tego, że życie jest banalne nie wynika, że sztuka powinna być banalna
- irracjonalizm nie jest pojęciem względnym. To wszystko to, co jest niezgodne w twoim tokiem rozumowania. Jednakże pamiętać trzeba, że twój tok to uogólniony tok rozumowania ogółu.
- masz rację. filmy nie powinny powstawać według schematów i to jakichkolwiek. Chciałbym, żeby tak było, niestety tak nie jest. Co widać na załączonym obrazku.
W ostatniej części twojego wpisu użyłeś słów - każdy ma swoją wrażliwość. I przy tych mądrych, choć banalnych słowach pozostańmy.
- tę kwestię uważam już za wyczerpaną.
- tak, a idealny utwór muzyczny powinien trwać trzy minuty z hakiem, bo później potencjalny odbiorca (zwłaszcza dzisiejszy) zaczyna zasypiać i traci wątek. Na szczęście to nie mój problem.
- to zależy, bo film nie zawsze musi być komercyjnym produktem stworzonym pod nasze gusta. Czasem to właśnie reżyser (np. Bergman) oczekuje od widza czegoś więcej niż tylko bezmyślnej konsumpcji tego, co jest aktualnie modne, lub najłatwiej przyswajalne.
- sztuka ma wiele twarzy, jedną z nich może być banalna opowieść, ale pod warunkiem, że jest prosta i piękna, a nie prostacka i brzydka.
- mimo że jesteśmy częścią ogółu, to jednak każdy z nas ma swoją własną zdolność odbierania rzeczywistości, co czyni nas poniekąd indywidualistami. Ludzie mogą być do siebie podobni, ale nigdy nie będą dokładnie tacy sami, stąd też względność takich pojęć, jak chociażby irracjonalizm.
- może jestem słabym kinomaniakiem, ale jakoś nie bardzo kojarzę filmy, które mogły posłużyć "Melancholii" jako schemat. Oczywiście sama zagłada świata byłą już przedstawiana multum razy, ale nigdy w taki sposób -jeżeli się mylę, to mnie popraw.
Czasem warto przypomnieć o sprawach banalnych, bo ludzie w natłoku absorbujących wciąż uwagę "bodźców", często zapominają o rzeczach najprostszych i zdawałoby się oczywistych.
jeśli ktoś grał akurat ten kawałek utworu (gwoli ścisłości: Ryszard Wagner - Vorspiel do "Tristana i Izoldy") w ramach zajęć z kształcenia słuchu, to przy trzecim razie zaczyna rzygać. a co dopiero jeśli powtarza się to tam miliard razy.
Jeżeli słuchanie jakiegoś utworu kojarzy ci się z ciężką, mozolną i nudną pracą (kształtowanie słuchu), to wcale nie dziwi mnie fakt, że w pewnym momencie zaczyna ci się zbierać na wymioty. Sam uczę się gry na gitarze i miewam podobne odczucia w stosunku do melodii granych w ramach ćwiczeń, a które wcale nie przypadły mi do gustu.
W "Melancholii" kawałek utworu Wagnera zrobił świetny, melancholijny klimat. Dla ciebie może to brzmieć jak tortura, dla mnie wręcz przeciwnie, bo na co dzień nie mam kontaktu z tego typu utworami. Każdy nadmiar (nawet nadmiar miłości) może okazać się nie do zniesienia, ale czy tak jest w przypadku filmu von Triera? Moim zdaniem nie, bo tutaj nie ma mowy o nadmiarze, przynajmniej w moim odczuciu. Film trwa zaledwie dwie godziny, przecież to nie jest żaden maraton :)
*kształcenie. kształtowanie słuchu w szkole muzycznej to byłby lekki absurd... to nie ciężkie ani mozolne, po prostu sam wiesz, że jak coś powtarzasz, to po pewnym czasie mózg zaczyna inaczej pracować. o filmie nic nie mówię, bo niestety nie wywołał u mnie żadnych emocji... nie jestem w stanie powiedzieć nic złego i nic dobrego, co rzadko się zdarza, podobał się, ale nie w takim rozentuzjazmowanym sensie.
Na pewno znasz się na tym lepiej niż ja, więc zapewne masz rację, postaram się zapamiętać - kształcenie.
Nie chodzi o długość utworu, ale o to żeby się w nim coś działo. Oczywiście w utworze Wagnera dzieje się dużo, lecz nie w tym rzecz. Rzecz w częstotliwości jego powtarzania no i w tym, że jest to jedyny utwór filmu. Ale oczywiście to kwestia gustu. Mnie takie zabiegi się nie podobają.
Co do komercyjności masz rację, tylko że niekomercyjność nie polega na działaniu widzowi na nerwy. Szczególnie na nerwy gałki ocznej.
Jeśli chodzi o prostotę to raczej nie łączyłbym jej z banalnością. Moim zdaniem banalność zaczyna już przypominać prostactwo, a przynajmniej bardziej prostactwo niż prostotę.
Z irracjonalizmem nie jest tak jak np. ze smakiem. Irracjonalizm to raczej pojęcie filozoficzne niż rzecz gustu. Dlatego owszem możemy nie zgodzić się co indywidualnych odczuć, jednak musimy kategorycznie oddzielić to co racjonalne od tego co irracjonalne.
Schemat Melancholii, moim zdaniem, polegał właśnie na tym wszystkim, co przedstawiłem w pierwszym wpisie. Trzeba zaznaczyć, że tych bolączek nie wymyśliła Melancholia.
Jeszcze jeśli chodzi o to, o czym ten film był. Według mnie nie jest on o zagładzie. W pierwszej części jest po prostu o weselu i depresji panny młodej. W drugiej o oczekiwaniu na coś tajemniczego i depresji panny młodej, a pod koniec o oczekiwaniu na nieuniknione i depresji panny młodej. Przyznam, że było w tym jakieś napięcie, ale moim zdaniem, szkoda, że reżyser nie pociągnął tej trzeciej interpretacji trochę dłużej. Ale fakt faktem, orgazm został osiągnięty na dwie minuty przed końcem :).
Nie bez powodu tytuł filmu brzmi "Melancholia", a wciąż powtarzany utwór Wagnera świetnie, przynajmniej moim zdaniem, odzwierciedla ten stan.
Mnie natomiast denerwuje, jak w ciągu jednej minuty trwania filmu zasypywani jesteśmy tysiącem różnych kadrów, jak np. w "Telefon". Oczywiście jestem to w stanie przełknąć o ile film jest naprawdę dobry, ale rozumiem twój punkt widzenia.
Odnośnie banału, to takie filmy jak "Zielona Mila", "Cześć Tereska", "Big Fish" oraz wiele, wiele innych świetnych produkcji uważasz za prostackie? Dla mnie prostacki jest "Gulczas, a jak myślisz?".
Jak np. odróżnić, czy wiara w boga (jakiegokolwiek) jest racjonalna, czy irracjonalna? Wszystko zależy od punktu widzenia. Dla mnie "irracjonalizm" to bardziej pojęcie psychologiczne, bo tutaj chodzi o naszą osobowość - wychowanie, doświadczenia życiowe. Oceniając czyjeś zachowanie z perspektywy czubka własnego nosa możemy łatwo się pomylić, bo nie każdy posiada zbiór wartości takich jak nasz.
Czyli dla ciebie schematem było to, że "Melancholia" dłuży się niemiłosiernie, kadry są za długie itd? Ja to oceniam inaczej, dla mnie schemat to: w komedii romantycznej - ona zostaje porzucona/zdradzona przez faceta, ale spotyka innego i się zakochują. Liczy się całokształt opowieści, a ty skupiasz się głównie na wątkach technicznych. "Melancholia" jest filmem jedynym w swoim rodzaju - dla jednych koniec świata będzie katastrofą, a dla innych wybawieniem.
Twoja interpretacja filmu nie przemawia do mnie.
Film ma dwa rozdziały + finał. W pierwszej części mamy dwie kobiety (siostry) z których jedna, poukładana i rozsądna organizuje wesele Pannie młodej, co traktuje bardzo poważnie, bo uważa to za swój obowiązek i to ją zadowala. Mamy też samą Pannę młodą. Ona nie czuje się najlepiej żyjąc w rzeczywistości, która ją wyraźnie przytłacza, nie lubi tego świata. Obie egzystują na tym samym miejscu, ale tylko jedna z nich jest naprawdę szczęśliwa, stąd depresja tej drugiej.
Kolejny rozdział, to już widmo zbliżającej się zagłady i tutaj depresja stopniowo ustępuje - Justine wylegująca się nago w blasku Melancholii nie wygląda już na nieszczęśliwą, ona oczekuje końca świata. Natomiast jej siostra wpada w panikę, bo istnienie miejsca i czasu, w których czuje się wspaniale, jest zagrożone.
Finał to już ewidentna zamiana ról.
Szczerze mówiąc, nie wiem jak połączyć melancholię jako stan depresyjny z częstotliwością powtarzania utworu. Chyba, że chodzi ci o ewentualną częstotliwość nawrotów tej choroby.
Również nie lubię miliona kadrów na minutę. W tym względzie najlepiej jeśli zachowana jest równowaga. Zresztą chyba jak w każdym innym względzie.
Wydaje mi się, że nasze definicje banału są różne. Według mnie banał pod żadnym pozorem nie ma wydźwięku pozytywnego. Dlatego filmy które wspomniałeś, dla mnie nie są banalne, lecz proste. Big fisha nie widziałem.
Wiara w Boga jest jak najbardziej racjonalna. Choć sam jestem niewierzący, rozumiem racjonalność wiary w byt wyższy. Jeśli racjonalność oprzeć na argumencie, to argumentem podtrzymującym wiarę w Boga jest np. to że wiara w Boga na różne sposoby umila życie. Tutaj racjonalizm ociera się o psychologię, jednak jako taki jest pojęciem filozoficznym.
No to doszliśmy do porozumienia co do schematu.
Nie wydaje mi się, żeby depresja panny młodej (to prawie brzmi jak depresja gangstera:)) była głównie spowodowana światowym szczęściem jej siostry. Być może szczęście to miało jakiś wpływ na stan panny młodej, ale nawet jeśli to tego nie wiemy. Wiemy tylko to, że depresja ukazywała się już przez jakiś czas i że panna młoda posiada jakąś szczególnie głęboką intuicję oglądu rzeczywistości. Np. pod koniec zaznacza, żeby się z nią nie kłócić, bo jak ona mówi, że ufoludków nie ma, to ich nie ma i koniec i kropka. Swoją drogą nie wiem, czy ta szczególnie głęboka intuicja nie jest raczej jakimś szczególnie irytującym narcyzmem.
Co do twojej interpretacji to nie jest to interpretacja, tylko omówienie filmu.
Miałem na myśli powtarzalność. Melancholia to m.in. stan wciąż powracającego smutku.
Równowaga jest dobra, jeżeli chodzi np. o stan emocjonalny. Sztuce natomiast różnorodność na pewno nie zaszkodzi. Sztuka powinna być wolna, bo tylko w ten sposób największe grono osób znajdzie w niej coś dla siebie.
Patologia (Cześć Tereska etc.) również może być banalna, przynajmniej wg. mnie.
Pamiętaj że filozofia była pierwszą z nauk, więc w gruncie rzeczy wszystko od niej pochodzi. Poza tym w religii wiele jest dogmatów i nie każdy umila nam życie (asceza, celibat). Oczywiście wielu ludzi się na to decyduje i to im rzekomo sprawia radość, ale jakby się nad tym głębiej zastanowić np. gdyby pojawił się kolejny mesjasz i zakazał celibatu, to wielu katolickich księży za pewne odetchnęło by z ulgą. Wszystko to jest dość skomplikowane, bo zależy od wielu czynników, dlatego wg. mnie jest względne. Oczywiście zdarzają się również dość jasne sytuacje np. żołnierz na froncie biegający wśród świszczących pocisków w stroju św. mikołaja i wymachujący rózgą w stronę okopów przeciwnika, zapewne zostałby odebrany jako osoba zachowująca się irracjonalnie ;)
Odnośnie depresji, chciałem raczej powiedzieć, że jedna z sióstr była szczęśliwa, bo świat w którym żyła dał jej powód do szczęścia (udany związek, poczucie spełnienia), natomiast druga popadła w depresję, ponieważ nie potrafiła na tym świecie się odnaleźć. Powodu tak naprawdę nie znamy, ale jest on mało istotny, liczy się sam fakt. Możliwe że Justine nie była do końca normalna, jej zachowanie można tak odbierać. Pytanie tylko, czy ona się już taka urodziła, czy może to właśnie świat w którym żyła, tak ją przytłaczał, że postradała zmysły?
Możliwe, że jest to omówienie. Żaden ze mnie krytyk filmowy, czy nawet recenzent i pisząc o filmach nigdy nie trzymam się sztywnych reguł i często wykraczam poza ramy zwykłego omówienia. Przeważnie staram się dotrzeć do głębszego sensu dzieła, o ile takowe posiada. Oczywiście wszystko w ramach moich skromnych możliwości.
Nie wiem dlaczego w różnorodności nie miałoby być równowagi. Różnorodność jest tym piękniejsza im więcej w niej równowagi., a sztuka owszem powinna być wolna, ale zgodzisz się chyba, że na np. obraz patrzysz całościowo. Obraz nie jest dobry jeśli jest w nim dobry tylko jeden lub dwa elementy. Mona Lisa bez uśmiechu nie byłaby Moną Lisą.
Wydaje mi się, że jednak tworzysz własną definicję banału. Patologia nie jest banalna, bo jest prawdziwa. Nie ma w niej nic wyświechtanego, nie ma w niej kłamstwa, jest prozaiczna.
Chodziło mi o wiarę w byt wyższy, nie o religię jako taką. Wiara została wymyślona właśnie dlatego, żeby żyło się lepiej. Religia to co innego. To już jest system, który oczywiście może być zbawieniem albo potępieniem. Wszystko to zależy od wielu rzeczy.
Ze mnie też żaden krytyk. Możemy sobie jednak powymieniać myśli.
Mogłaby być równowaga, ale czy musi być zawsze? Odnośnie Mona Lisy, moim zdaniem gdyby zabrakło "uśmiechu" to ludzie znaleźli by coś innego (np. spojrzenie), co wg. nich czyniłoby ten obraz wyjątkowym. Tak właśnie funkcjonuje sztuka - to ludzie nadają jej sens. Najlepszym tego przykładem są dzieła innego artysty, a mianowicie van Gogha, wcześniej wyśmiewanego, a obecnie uwielbianego.
Miłość, gdy jest prawdziwa, to przestaje być banalna? Ja nie tworzę własnej definicji banału, bo zaglądając do słownika znajdziesz pod tym hasłem odniesienie do braku oryginalności, oraz czegoś powszechnie znanego, np. polityk - złodziej, to też banał mimo, że nie ma tu mowy o czymś właściwym i dobrym.
Wiara w boga (jakiegokolwiek) zawsze idzie w parze z religią i jej dogmatami, w przeciwnym razie zupełnie traci sens. Jeżeli ty uważasz inaczej, to tym samym tworzysz swój własny punkt widzenia, który przez każdego teologa będzie odbierany jako irracjonalny, mimo, że w twoim mniemaniu ma to jakiś sens. Właśnie taki obraz rzeczy miałem na myśli pisząc o względności tego pojęcia.
Po pierwsze: jednym von Trier się dłuży, innym przeciwnie.
Po drugie: chodzi ci o ujęcia, nie kadry i w takim razie, pod żadnym pozorem nie oglądaj nic autorstwa Beli Tarra.
Po trzecie: mówi ci coś słowo Dogma?
Po czwarte: nie wiem o co chodzi z tymi banałami (dziwny przykład)...
Po piąte: to psychologia bohaterów wg von Triera i pod żadnym pozorem nie oglądaj w takim razie, nic autorstwa Kima Ki-duka.
Po szóste: patrz punkt 3.
Po siódme: zrozumiałbym słowo "irytujące", ale kiepskie to one na pewno nie są.
Po pierwsze: jednym von Trier się dłuży, innym przeciwnie. Czyli subiektywizm
Po drugie: ok, nie będę nic oglądał. Promise.
Po trzecie: słowo mi mówi, ale nie wiem, czy chodzi ci o słowo czy film. Filmu nie widziałem.
Po czwarte: Według jednego ze słowników - banał to myśl pozbawiona głębszej treści albo wyrażająca treść dobrze wszystkim znaną. Motyw koni, czy w ogóle zwierząt (choć konie są najczęstsze) posiadających głębszą intuicję od ludzkiej, jest już tak oklepany, i to nie tylko w kinie, że trudno tego nie nazwać banałem, chyba że jak kolega powyżej, jesteś w posiadaniu jakiejś szczególnej, sobie tylko znanej definicji banału.
Po piąte: ok, znów nic nie będę oglądał.
Po szóste: Dogma, hmm.
Po siódme: W pierwszym punkcie stajesz po stronie subiektywizmu, a w tym po stronie obiektywizmu. Co jest prawdą? To co widzę ja, czy to co widzisz ty? A może ani jedno ani drugie.
3. Chodzi mi o słowo, konkretnie definicję. Wszystkie filmy tworzone wg zasad Dogmy są kręcone "z ręki", dlatego kamera "lata tam i z powrotem". Jednym to nie przeszkadza, innym przeciwnie.
4. Czy jeśli motyw, który jest oklepany, ale jak sam przyznajesz jest faktem dobrze znanym i niezaprzeczalnym, powinien być nieużywany w filmach?
7. Określenie "kiepskie" nie podchodzi pod subiektywizm. Coś może być dobre, ale irytujące, lub osobliwe, jak na przykład zdjęcia wg Dogmy, albo obrazy Van Gogha. Ignorancją byłoby nazwanie ich kiepskimi, tylko dlatego, że są inne niż wszystkie.
Aha, chodziło ci o Dogma 95. No ok, niech sobie jest ta dogma, ale tak sobie myślę, że być może ci, którzy ją wymyślili zrobili to po to, żeby zerwać ze starą konwencją filmu, ale przy okazji zamiast nowej jakości stworzyli po prostu nową konwencję. Mnie się ta nowa konwencja nie podoba, choćby i dlatego że nie ma w niej nowej jakości. Ale oczywiście możesz mieć inne zdanie. To jest trochę jak odzieranie sztuki z romantyczności. Ale może widzę to tak dlatego, bo sam jestem romantykiem.
Tak, powinien być nie używany.
Niestety wszystko podchodzi pod subiektywizm. Nie można przecież z całkowitą pewnością stwierdzić że śląski żurek jest lepszy od włoskiego makaronu.