Lars von Trier już w "Antychryście" i innych obrazach pokazał nam, że jedynym co sobą reprezentuje jest morze bezgranicznego smutku i bezsensu istnienia (no cóż, depresja nie wybiera) ale w przypadku "Melancholii" widać, że nie jest to typowo osobista produkcja. Trier zlewa tutaj ze sobą tak wiele uczuć, że trudno jest się w tym wszystkim połapać ale myślę, że to celowy zabieg, który w tak maleńkim stopniu pozwoli widzom "liznąć" odrobinę końca świata.
Kristen Dunst była dla mnie tylko dziewczyną Spidermana. Ten film sprawił, że zacząłem ją brać na poważnie.