"Melancholia", podobnie jak wcześniejszy "Antychryst", jest dziełem artysty zmagającego się z depresją, dziełem mającym spełniać przede wszystkim funkcję autoterapeutyczną. Między tymi dwoma filmami jest jednak zasadnicza różnica. W "Antychryście" mamy jeszcze do czynienia z tym dawnym Larsem von Trierem, reżyserem odważnym, pewnym siebie, przekonanym o sile własnej osobowości twórczej, mającym świadomość swego talentu, nie bojącym się krytyki. W "Antychryście" czuje się wyraźnie jakąś mroczną energię, a nawet wściekłość i bezwstydną wolność artystyczną. Podobno praca przy tym filmie kosztowała go bardzo dużo wysiłku, ale powstał film dopracowany, jednolity formalnie, posiadający konsekwentną konstrukcję. Postacie spełniały funkcje archetypów. Szczegółowa charakterystyka bohaterów nie była więc potrzebna. Akcja rozgrywała się w ciemnym lesie, symbolizującym Naturę. W "Melancholii" sprawa wygląda inaczej. "Antychryst" dawał wyraz osobistym obsesjom artysty, ale jednocześnie był komunikatem do ludzi, filmem zrobionym z myślą o widzach, mającym przekazać kontrowersyjne poglądy filozoficzne twórcy. "Melancholię" zrobił Lars dla siebie. W tym filmie czuje się depresję reżysera, jego osłabienie i skupienie na własnym świecie wewnętrznym, jego wielką potrzebę uzyskania równowagi psychicznej. Lars najwyraźniej nie jest w tej chwili na siłach prowadzić z widzem jakiejś perwersyjnej gry psychologicznej lub manipulować nim i czerpać przyjemność z wprawiania go w zakłopotanie. To wymagałoby siły, której on w tej chwili nie ma. W "Melancholii" czuje się niepewność reżysera. Scenariusz przypomina szkic, jest jakby niedopracowany. Dialogi też pozostawiają wiele do życzenia. Ale czy człowiek ogarnięty depresją może napisać dobry scenariusz ? Moim zdaniem nie. Pisanie scenariusza wymaga nie tylko dużej sprawności intelektualnej, ale również umiejętności przewidywania reakcji potencjalnego widza i zdolności obiektywnej oceny przedstawianej historii. Lars wyznaczył sobie tym razem całkiem inny cel. Postanowił przedstawić za pomocą filmu stan psychiczny w jakim się obecnie znajduje i jednocześnie dać wyraz swym marzeniom, dotyczącym własnej przyszłości. Moim zdaniem Lars marzy teraz o tym, żeby zakończył się dla niego etap depresji i żeby mógł zanurzyć się w pełnej smutku i pozbawionej nadziei, ale jednocześnie jednolitej i dającej wrażenie stabilności melancholii. Depresja to straszna choroba, mająca na człowieka zdecydowanie destrukcyjny wpływ, która wiąże się z licznymi dodatkowymi dolegliwościami, jak na przykład bezsenność, brak apetytu, impotencja, zahamowanie intelektualne, ciągła huśtawka emocjonalna. Depresja uniemożliwia zarówno działalność twórczą, jak i zwyczajne życie. Melancholia to coś innego. To życie pozbawione wszelkiej ściemy, życie z pełną świadomością marności i przypadkowości ludzkiej egzystencji, ale jednocześnie życie nacechowane swoistym, mrocznym spokojem, życie, nad którym ma się kontrolę. Przede wszystkim zaś, przejście z fazy depresji, do fazy melancholii, wiąże się z pozbyciem się lęku, który jest głównym źródłem cierpienia. Stan melancholii to stan pogodzenia się z faktem, że życie jest czymś pozbawionym sensu i znaczenia, to stan cierpliwego wyczekiwania na nieuchronny koniec, nacechowany pełnym uduchowienia chłodem i dystansem. I w tym właśnie przejawia się słynna już przewrotność tego reżysera. Justine (będąca alter ego Larsa) nie chce wcale powrócić ze świata choroby do świata ludzi "zdrowych", zadowolonych z życia, zajętych ciągłym pomnażaniem dóbr materialnych i codziennym odgrywaniem swych śmiesznych rytuałów. Tą "zdrową i normalną" część społeczeństwa von Trier wyśmiewa zresztą wyraźnie w pierwszej części filmu. Justine (tak jak Lars) chce umrzeć jako osoba zalękniona, ogarnięta niemocą i odrodzić się jako przepełniona tajemniczą mocą kapłanka zbawiennej planety Melancholii. Stan melancholii, to jakby mroczna odmiana buddyjskiej nirwany, oznaczającej absolutną szczęśliwość, związaną z wyzbyciem się wszelkich ludzkich uczuć i pragnień. Osoba, która wkroczyła do krainy melancholii przestaje być ciężarem dla innych, a nawet może służyć pomocą w sytuacji wielkiego zagrożenia. Pokazuje to ostatnia scena filmu. I właśnie o tym mówi, moim zdaniem, Lars von Trier w swym ostatnim filmie. Spośród wszystkich jego filmów właśnie "Melancholia" najbardziej zasługuje na miano dzieła sztuki. Lars odsłania przed nami swój aktualny świat psychiczny i roztacza wizję swej osobistej apokalipsy, po której odrodzi się na nowo jako silna, pełna energii twórczej i zdolna stawić czoło najsilniejszej nawet krytyce, jednostka twórcza. Ten film nie jest formą przekazu, skierowanego do widzów. Nie jest polemiką filozoficzną. Nie jest też użalaniem się nad sobą. Jest autoterapeutyczną baśnią, którą Lars opowiada samemu sobie, by poczuć się nieco lepiej.
Pozostaje mi jedynie życzyć temu wielkiemu artyście, by jego pragnienie zostało zaspokojone, by uporał się z chorobą i stworzył jeszcze wiele dołujących, wstrząsających, mocnych, śmiałych, pogańskich, bezwstydnych, ale jednocześnie perfekcyjnie zrealizowanych warsztatowo filmów.
Doskonały styl i niezwykle trafna analiza. Czyta się lekko, przyjemnie, a treść jest spójna, przemyślana i zrealizowana według ciekawego zamysłu. Przyznam szczerze, że po obejrzeniu filmu cały czas zastanawiałem się nad jego przesłaniem, czy ogólnie pojętym sensem, w znaczeniu jakieś celowości i zamysłu reżysera. Kierowałem się jednak w stronę bardziej uniwersalnego rozwiązania, podczas gdy szukanie odpowiedzi w reżyserze i jego osobistym życiu faktycznie brzmi niezmiernie przekonująco. Nawiązanie do Antychrysta jest jak najbardziej uzasadnione i odczytując to według Twojego klucza interpretacji, całość naprawdę do mnie trafia, zwłaszcza po obejrzeniu wywiadu z Larsem von Trierem, który wprost opowiada, że film i główne postaci bezpośrednio odzwierciedlają jego stan i że dzieło jest dla niego bardzo osobiste.
Pewną niekonsekwencję (albo coś niewłaściwie zinterpretowałem) wyczuwam w tym, że piszesz, że von Trier w stanie depresji nie jest w stanie stworzyć dobrego scenariusza, podczas gdy na końcu ton Twojej wypowiedzi ma już wyraźnie charakter niemal laudacji, w której "Melancholię" stawiasz ponad pozostałymi jego pracami i określasz mianem dzieła sztuki - ale to tylko szczegół.
Pomijając ten fakt, Twoja wypowiedź rzuciła światło na aspekt, którego wcześniej w ogóle nie dostrzegłem. Świetna robota :)
Przede wszystkim wielkie dzięki za to, że przeczytawszy mój tekst, nadałeś sens mojej pisaninie, bo nie pisałem tego dla siebie, ale z potrzeby podzielenia się z innymi swymi przemyśleniami :)
A jeśli to, co napisałem, w jakiś sposób było dla Ciebie pomocne to po prostu super :)
Ja już kilkakrotnie, dzięki lekturze wpisów na filmwebie, dostrzegłem w filmach rzeczy, które wcześniej mi jakoś umknęły.
Spróbuję Ci teraz wyjaśnić, o co mi chodziło z tym scenariuszem i z tym dziełem sztuki.
Mam wrażenie, że Lars, pisząc scenariusz do "Melancholii", postanowił posłużyć się podobną techniką, jaką zastosował z powodzeniem w "Antychryście". Polega ona na celowej rezygnacji z konwencji realistycznej i na uproszczeniach w warstwie dotyczącej psychologii postaci, z jednoczesnym położeniem nacisku na sceny wizyjne, symboliczne, co niektórzy odbierają nawet jako puste zabiegi estetyczne i przerost formy nad treścią. Tylko, że w przypadku "Melancholii" takie podejście nie było, według mnie, dobrym pomysłem. Ta historia jest po prostu znacznie bardziej skomplikowana od tej z "Antychrysta". Tu przydałby się scenariusz znacznie bardziej wyrafinowany, stopniowe wkraczanie widza w depresyjny świat Justine, narastanie napięcia, zwodzenie widza. Prowadząc swą narrację,Lars nie wykorzystał też w pełni możliwości, jakie daje odpowiedni montaż. Skrajna prostota i ascetyczna forma nie wyszły temu filmowi na dobre. Dla widzów byłoby znacznie lepiej, gdyby Lars zdecydował się na styl opowiadania, jakiego użył kiedyś tworząc "Przełamując fale" czy "Tańcząc w ciemnościach", a więc styl polegający w znacznej mierze na chęci maksymalnego oddziaływania na emocje widza i na takim przedstawieniu głównych postaci, by widzowie całym sercem im kibicowali, a nawet utożsamiali się z nimi.
Ale , jak już wcześniej pisałem, von Trier nie myślał tym razem o widzach. I to jest zupełna nowość w jego twórczości. Mając bowiem opinię skandalisty, manipulatora i cynika, Lars paradoksalnie zawsze jednak potrzebował odbiorcy, choćby po to, żeby go drażnić i prowadzić z nim swą perwersyjną grę. Nie należał do reżyserów, takich jak na przykład Fellini czy Andrzej Żuławski, którzy cały wysiłek twórczy wkładają w przeniesienie na ekran swych snów, wizji, obsesji i na wyrażenie za pomocą filmu swego osobistego, skrajnie indywidualnego widzenia świata. Von Trier powiedział kiedyś, że chce by jego filmy były jak kamyk w bucie, by uwierały, zmuszały do myślenia i zadania sobie najbardziej podstawowych pytań. Jego działalność twórczą można porównać do wkładania kija w mrowisko. I dlatego "Melancholia" wprowadza nową jakość w jego twórczości, bo po raz pierwszy Lars zajmuje się tak szczerze, bezinteresownie i bezpośrednio swoim światem wewnętrznym. Postacie są jedynie pretekstem do przedstawienia piekła depresji i poetyckich wizji związanych z tajemniczym oddziaływaniem, jakie wywiera potężna Melancholia. I dlatego uważam, że ten film jest przykładem czystej sztuki. Nie jest bowiem odpowiedzią na jakieś zapotrzebowanie widowni. Nie jest grą z widzem. Nie jest próbą powiedzenia czegoś nowego w dziedzinie kina katastroficznego. Nie jest nawet próbą wzbudzenia kontrowersji. Prawdziwe dzieło sztuki powstaje w sposób spontaniczny, intuicyjny i przy dużym udziale sfery podświadomości.
Ocena tego filmu zależy więc głównie od nastawienia widza. Jeśli ktoś powie sobie : " Mam gdzieś Larsa von Triera i jego osobiste problemy. Zapłaciłem za bilet i chcę zobaczyć trzymający w napięciu film katastroficzny o końcu świata" , to z pewnością będzie rozczarowany. Ale jeśli wybierzemy się do kina jak do muzeum, chcąc poddać się magicznemu działaniu dzieła artysty pogrążonego w depresji i przestawimy swoją percepcję na nieco inne niż zwykle tory, to możemy po seansie poczuć się bogatsi wewnętrznie. Dla takiego widza, który doceni wartość szczerej wypowiedzi artystycznej, niedopracowany scenariusz przestaje być problemem. Taki widz patrzy na film z innej perspektywy. Dlatego moja "niekonsekwencja" jest tylko pozorna :) Od lat jestem wielkim fanem tego reżysera i dla mnie osobiście obejrzenie "Melancholii" było wielkim przeżyciem i bardzo się cieszę, że ten film powstał. Jeśli pisałem o słabościach tego filmu, to dlatego, że starałem się spojrzeć na "Melancholię" bardziej obiektywnie, jak gdyby z punktu widzenia przeciętnego widza, który niekoniecznie musi wiedzieć kto jest reżyserem i jakie filmy wcześniej nakręcił.
Pozdrawiam !
myślisz, że Trier już wyszedł z tego stanu i kolejny film będzie inny? jego ostatnia głośna wypowiedź w Cannes (wiadomo ocb) według mnie wynika ze stanu ducha, który jest zbliżony do stanu Justine - ironiczne odżegnywanie się od społecznie uznawanych zasad i konwenansów obowiązujących na takich spędach artystycznych (typu "kontrowersyjne filmy tak, kontrowersyjne wypowiedzi twórców NIE!!"), rozwodniona odpowiedzialność za własne słowa (czyli nieprzywiązywanie uwagi, do tego co mówi bo niekoniecznie wynika to z jego myśli). tak samo ona powiedziała szefowi, że jest beznadziejny, swojej siostrze, że jej pomysł jest do dupy itd.
czyli póki co, jeszcze mu się nie polepszyło.. również mu życzę, aby w końcu uporał się z chorobą.
Lars jest artystą kompletnie nieprzewidywalnym :) I chyba właśnie dlatego go tak lubię. Dodatkowo od pewnego czasu zażywa, jak sam przyznaje, leki psychotropowe, co jeszcze komplikuje sprawę. Pod ich wpływem w jego osobowości mogą zajść zmiany, które odbiją się prawdopodobnie także i na jego twórczości. Wierzę jednak, że w tym człowieku jest jeszcze duży potencjał twórczy, który nie zostanie zmarnowany. Ma przecież dopiero 55 lat. Swoją drogą to bardzo interesująca i bezprecedensowa właściwie sytuacja, że facet chory na depresje może kręcić filmy. Jest to oczywiście wynikiem tego, że Lars, wraz z Peterem Aalbakiem Jensenem jest współwłaścicielem Zentropy, będącej obecnie jedną z najbardziej niezależnych i sprzyjających pełnej wolności artystycznej firm producenckich na świecie. W dzisiejszym świecie, w którym na sferę sztuki wielki wpływ wywierają sprawy finansowe i zwykła żądza maksymalnego zysku taka osoba zwykle idzie w odstawkę i kończy bardzo marnie, bo w jednej chwili wszyscy się od niej odwracają. Lars może więc mówić o szczęściu w nieszczęściu, bo jest chyba jedynym reżyserem, który może sobie pozwolić na taką kosztowną formę autoterapii. Rodzi się jedynie pytanie : w którą stronę powędruje teraz ten przekorny Duńczyk ? Czy zrobi wszystko, by poprawić swą reputację i pełen skruchy zwróci się do Gilles'a Jacoba z gorącą prośbą o pozwolenie na zaprezentowanie w Cannes swego nowego filmu ? Tak pewnie uczyniłaby większość z reżyserów europejskich, którzy osiągnęli wysoką pozycję zarówno w środowisku filmowym, jak i w oczach szerokiej opinii publiczej. Ale Lars jest jedyny i niepowtarzalny :) Nie zdziwiłbym się gdyby teraz olał tą całą skupioną wokół Cannes śmietankę towarzyską i zgodnie z zapowiedzią nakręcił czterogodzinnego pornosa, który zostanie zaprezentowany na przykład na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Erotycznych w Barcelonie :))
"Jest autoterapeutyczną baśnią, którą Lars opowiada samemu sobie, by poczuć się nieco lepiej."
Jeszcze krócej rzecz ujmując, bez niepotrzebnego uspójniania rzeczy nie do uspójnienia (nawet w 700 słowach): bełkot chorego psychicznie. Zamiast kręcenia filmów - marsz do psychiatry! Natychmiast! To jedyna rada dla tego nieszczęśnika. I oby już nigdy więcej nie przyszlo mu do głowy robienie filmów - lepiej przeznaczyć te wyrzucone w błoto pieniądze na głodujące dzieci w Afryce.
Pozwolę sobie 'odgrzać' twój temat, bo to najlepsza interpretacja Melancholii jaką czytałam. Wiele porządkuje. Pozdrawiam.
Co za miła niespodzianka :) Dzięki za uznanie :) Myślę, że wiele osób odbiera ten film podobnie jak ja, ale nie każdemu się chce wyrazić to słowami, bo o tym filmie nie jest łatwo mówić, jest jedyny w swoim rodzaju. Ja sam też jestem strasznie leniwy jeśli chodzi o pisanie o filmach, ale ten film zrobił na mnie duże wrażenie i jakoś się przełamałem. Chciałem początkowo napisać tylko parę krótkich zdań, ale poczułem natchnienie :)) i mnie poniosło :) Zresztą nie da się o "Melancholii" napisać krótko, bo to film nieporównywalny ani do wcześniejszych dzieł von Triera, ani tym bardziej do powszechnie znanych pozycji z dorobku światowej kinematografii. Fajnie, że zgadzasz się z moją interpretacją, bo szczerze mówiąc, obawiałem się, że mój tekst zostanie zignorowany przez filmwebowiczów (przeważnie młodych, beztroskich i wyluzowanych ludzi), z uwagi na to, że odwołuję się w nim do niełatwej i dość elitarnej problematyki z dziedziny psychiatrii, jaką niewątpliwie stanowi temat depresji. Pozdrawiam serdecznie :)