Na samym początku wstęp ok 8 min nie wiadomo po co , potem to wesele. O co w nim chodziło? nie wiem xD
A o co głównej bohaterce chodziło to tym bardziej nie wiem xD
Nawet nie wiem jak to ocenić XD
uff, cieszę się że nie jestem sam :) Też nic a nic nie zrozumiałem, może dlatego, że co chwila przewijałem dłużyzny i coś mi umknęło... Ewentualnie jest to jeden z tych filmów, które należy obejrzeć kilka razy żeby uchwycić sens - ale na takie masochistyczne doznanie nie jestem gotowy.
LOL! Nie wiem jak można przewijać film... a film wystarczy obejrzeć raz, tylko trzeba znać sens słowa Melancholia i trochę się zastanowić.
Wystarczy jedynie troszkę wgłębić się w to, co pewne fragmenty tego filmu miały przekazać widzowi.
Myślę, że każdy ma prawo do tego, by osobno stworzyć własną interpretację tego filmu. Tak czy owak kluczem do wszystkiego jest tytułowa 'melancholia'. Odsyłam do sprawdzenia znaczenia tego słowa, oraz tego, co charakteryzuje człowieka o typie charakteru 'melancholika'.
Starając się odpowiedzieć swoimi słowami na pytania, które postawiłaś zatrzymam się na początku przy pierwszym.
Moim zdaniem pierwsze 7-8 minut filmu, z fantastycznymi zdjęciami, mają za zadanie pokazać widzowi paradoksalnie koniec filmu. Co może to oznaczać? Reżyser zapewne starał się już na początku pokazać widzowi, że ów koniec świata nie będzie stał na pierwszym planie. Odniosłem wrażenie, że nakazuje on nam przestać myśleć o tym, czy rzeczywiście będzie zapowiadany koniec świata (a pokazuje, że będzie). Zamiast tego 'zaprasza' nas do analizy zachowań głównych bohaterów (bohaterki w 1 części), a sprawę końca filmu odłożyć na boczny tor.
Odnośnie pierwszej części, wesela. Skąd inąd wole 2 część.
Tutaj pokazana jest właśnie tytulowa 'melancholia', stan pokrewny z depresją, oraz nostalgią. Główna bohaterka cierpi na chorobę, jedną z najpopularniejszych XXI wieku - depresję. Ciesząc się swoim ślubem (scena w limuzynie) przechodzi następnie skrajnie do smutku, a potem do beznadziejności. Nie odnajduje w tych szczęściwych momentach sensu istnienia, dostając jednocześnie porządną dawkę negatywnych słów od matki dorzucającej swoje '3 grosze' podczas przemówienia weselnego. Dlatego też opuszcza wesele, jedzie na przejażdżkę, bierze kąpiel. Uświadamia sobie ona to, że nic na tym świecie nie jest ważne, a cała otoczka stworzona na potrzeby tego ślubu jest dla niej zupelnie niepotrzebna i nie widzi w niej sensu, szukając go chociażby w bezwartościowym seksie.
Ze względu na swoją chorobe często przechodzi ona podczas pierwszej części skoki nastrojów, dlatego też 'nie wiesz o co jej chodzi'.
Druga część to moim zdaniem pokazanie tematu 'melancholii' traktujac ją w sposób bardziej materialny i widoczny, gdzie tym razem następuje odwrócenie ról na linii - siostra - siostra.
Zupełnie nie ujmujac innym uważam, że film ten w pełni zrozumieją jedynie ci, którzy wiedzą czym jest chociażby nostalgia, czy też melancholia (do depresji nie sięgajmy aż tak daleko). Dotrze to do człowieka, który też myśli czasem o tym, jak cały otaczający go świat jest bez sensu i jak 'zły' on jest.
To tyle odnośnie mojej interpretacji, możesz się z nią zgodzić bądź nie. Całe szczęście, że jest ona tylko moja.
PS @ barwi80 przewijanie filmu ze względu na to, że są 'dłużyzny' jest tak karygodne, że odradzam sięganie w takim wypadku do tego typu produkcji... przykro mi, musiałem to napisać.
Pozdrawiam.
Szkoda, że nie przeczytałem takiej interpretacji jak Twoja przed obejrzeniem filmu, bo pewnie mój odbiór byłby zupełnie inny. Niemniej nie zmienia to faktu, że ten film zbyt daleko odbiega od mojego wyobrażenia kina służącego przede wszystkim rozrywce, żebym z jego oglądania czerpał przyjemność. I wcale nie chodzi mi o to, że aby dobrze bawić się na filmie musi on być płytki, a najlepiej żeby było dużo wybuchów, krwi i gołych bab. Ale też oczekuję, że będę się bawił lepiej niż przy rozwiązywaniu zadania z fizyki. Wydaje mi się, że masz absolutną rację twierdząc, że tylko osoby doświadczające podobnych stanów jak melancholia są w stanie go w pełni zrozumieć, ja niestety (a może na szczęście) nie jestem w stanie. Pozdrawiam
Ogólnie ja wyznaję wolność w oglądaniu na co się tylko ma ochotę.
Każdy inaczej traktuje kino. Ja na przykład traktuję go jako rozrywkę - filmy typu Avangers, gdzie bawię się przednio, ale lubię również coś mocnego, smutnego, realistycznego czy też moralizatorskiego. Dlatego też do mnie trafiają takie filmy, jak ten. Niech każdy ogląda to, na co ma ochotę i niech dla każdego film będzie tym, czym powinien być.
Pozdrawiam.
To, o czym piszesz, nazywa się pierwotną rolą kina. Czego oczywiście ten film nie spełnia. A nie- są cycki...
Mimo to uważam dzieło za bardzo dobre, może nie za ciekawe, ale z pewnością piękne.
Od siebie dodam, że odkryłem ukryty morał. się kręci wokoło kobiecej dupy :p
"Zupełnie nie ujmujac innym uważam, że film ten w pełni zrozumieją jedynie ci, którzy wiedzą czym jest chociażby nostalgia, czy też melancholia (do depresji nie sięgajmy aż tak daleko)."
Czyli to film od smutasa dla smutasów.
"Dotrze to do człowieka, który też myśli czasem o tym, jak cały otaczający go świat jest bez sensu i jak 'zły' on jest."
Zieeew, bezsensowność życia to też nic nowego, walkowane w literaturze i filmach do granic mozliwosci. Zresztą nie wiem po co na sile sie dolowac i szukac zlych stron zycia skoro warto bardziej je doceniac i umiec sie nim cieszyc! W koncu zycie jest piekne! Zdecydowanie wole filmy w duchu Capry niz twory aspirujace do bycia ambitnymi bo są "smutne" :D
Co do filmu sredniak i jak zwykle beznadziejna, co jest charakterystyczne w tej smiesznej Dogmie 95, praca kamery z reki. Obrzydliwosc.
pozdro
Noo....cycki są, i to jakie;P Co do filmu, to robiłem chyba ze 3 podejścia, zanim dotrwałem do końca. Za każdym razem mówiłem sobie: "przecież to film von Triera, na pewno warto...", ale nie do końca miałem rację. Film smutny, nostalgiczny, więc nie dla każdego. Czego on dotyczy? IMHO relacji międzyludzkich i... śmierci. Uderzyło mnie, jak skrajnie różne jest podejście każdego z bohaterów do tej kwestii. Jeden oszukuje się, że nic złego nie ma prawa się stać - racjonalista, naukowiec - jego psychika nie wytrzymuje zderzenia z tym, co za chwile ma nastąpić. Jego żona - zwykła, prosta kobieta, która po prostu boi się niespodziewanej śmierci. Próbuje uciekać, nie poddaje się, ale w końcu zdaje sobie sprawę, że to wszystko na nic, ale do ostatniej chwili nie potrafi się z tym pogodzić. Justine - ją to dopiero trudno rozgryźć, na pewno jest przeciwieństwem męża Claire. Nie ma w sobie nic z naukowca a i tak wie więcej od nich. Niestety, nie radzi sobie z tą wiedzą, popada w stany depresyjne. Aczkolwiek, na koniec, to ona wykazuje się największą "rozwagą" i próbuje uspokoić przestraszonego syna Claire. Jest spokojna, chociaż nie wiadomo, co kłębi się w jej głowie... Film ma piękny koniec, w ogóle cały jest piękny, ale nie każdy to doceni. Wiem, że to, co tutaj napisałem to mała część tego, co autor miał na myśli... Jak dla mnie - 7/10