Tego filmu nie lubią/nie rozumieją ci wszyscy, którzy nie zdają sobie sprawy, że świat na
którym żyjemy jest zepsuty i okropny do cna. Tylko nieliczni uświadamiają sobie ogrom tego
zła, reszta ma po prostu zawężone spojrzenie na rzeczywistość i dosyć sprawnie działające
mechanizmy obronne, które bronią ego przed poznaniem okrutnej prawdy o bezcelowości
naszego istnienia, w którym w każdej chwili nasze serce może znaleźć się na chodniku i
zostać zjedzone przez wrony. Tak moi drodzy - pogódźcie się z tym, że jesteście
najzwyklejszymi zwierzakami na szczycie łańcucha pokarmowego!
nie rozumiem jakim prawem oceniasz ludzi, którym ten film zwyczajnie się mógł nie spodobać... Ludzie są różni, każdy lubi inne kino i dla jednego jest to arcydzieło a dla drugiego gniot... każdy inaczej reaguje, i należy to uszanować. Oczywiście jestem za wyrażaniem swoich opinii, ale bez obrażania i wmawiania mi, ze wiesz lepiej co ja myślę o otaczającym mnie świecie...
Ja nie oceniam ludzi. W tym poście wskazuję jedynie na to, że ci, którzy tego filmu nie lubią lub nie rozumieją, są nieuświadomieni co do natury świata, na którym żyjemy.
To też trochę błędne podejście. Jak komuś się nie podoba przekaz nie znaczy, że tego przekazu zaraz nie rozumie. W tym wypadku przekaz jest w formie filmu i dla zaspokojenia Twojej teorii o bezcelowości istnienia widz musiałby napisać że mu się podobało chociaż się nie podobało bo w przeciwnym wypadku zostanie zaliczony jako biedna istotka nie rozumiejącego swojej egzystencji. Nice.
świat w większości to "nieożywiona" meteria, którą w całości rządzą nieznane w większości prawa fizyki. na skutek szeregu niesamowitych zdarzeń dzięki nisamowitym właściowościom tej materii powstaje inteligentne życie, twór stawiający opór entropii, który potrafi tworzyć abstrakcyjne pojęcia i co definiuje inteligencję, potrafi przewidywać przyszłość oczywiście w bardzo ograniczonych obaszarach. co zupełnie niezwykłe twór ten (ja) wszedł w posiadanie świadomości własnego istnienia. od tego momentu nie wiadomo czy jest częścią świata czy świat jest tylko w jego umyśle a może jedno i drugie. jeszcze bardziej rzeczy się komplikują gdy ten interesujący organizm zaczyna posługiwać się jezykiem i próbuje to wszystko jakoś opisać tworząć np takie posty jak ten. język narzędzie cud acz niedoskonałe, słabo nadaje się do obwieszczania prawd absolutnych bo próby takie kończą się niezwykłym odkryciem samozaprzeczalności, paradoksu. wracając do samego "świata". nie sądze żeby zależało mu żeby nam dogryźć. nie sądze żęby był z definicji dobry czy zły bo któż miałby jedno i drugie oraz samo to definiować. wydaje sie że on po prostu jest i nie wygląda żeby mu na czymkolwiek zależało. bez urazy. po prostu jest.
---
starałem się nie używać słów zawsze i nigdy oraz wszytko i nic. nie wiem czy się udało. zastrzegam sobie prawo do nieposiadania racji w każdym ze zdań łacznie z tym.
---
pozdrawiam
A byc moze tylko nieliczni potrafiaq odroznic g*** w pazlotku od prawdziwego cukierka...? Ocenianie innych przez pryzmat siebie samego to chyba najgorszy typ ludzi jaki moze byc... Zachwycanie sie tym nudnym i przerysowanym filmem to czysty masochizm... A daleko posuniete twierdzenia o braku wrazliwosci, niezrozumieniu filmu i ukrytej prawdzie dostepnej tylko garstce oswieconych i tym podobne bzdury to juz zakrawa na paranoje i nie swiadczy zbyt dobrze o kims kto takie poglady wyglasza... I nie wiem co tak wielkiego i odkrywczego jest w tym filmie zebym mial go docenic...? Film byl nudny, nie zaprezentowal niczego czego bym juz nie wiedzial, nie byl odkrywczy. Film podobal mi sie jedynie w warstwie wizualnej, ciekawy klimat, natomiast fabularnie potencjal calkowicie zmarnowany, zwykla wydmuszka, piekna z zewnatrz, pusta w srodku. Jedyny powod do popadniecia w stan melancholii moge miec co najwyzej po obejrzeniu tego nedznego filmu i straconych (o ironio) bezpowrotnie 2 godzin mojego bezcennego zycia - i to by byla chyba jednyna sensowna refleksja po obejrzeniu tego filmu... :)
Napiszę w ten sposób - możemy sobie do rana nawet przy wódce i korniszonach dyskutować o "Melancholii", ale nie dojdziemy do porozumienia, bo mamy zupełnie inne postrzeganie rzeczywistości i prawdopodobnie różny poziom wrażliwości. To jest jeden z tych filmów, przy oglądaniu których trzeba mieć osobowość bardzo zbliżoną do twórcy dzieła. Ja rozumiem Justine. Ja rozumiem Triera. Ty nie. Odebrałeś ten seans tylko powierzchownie, jak wiele osób właśnie krytykujących go. Dlatego był dla Ciebie nędzny i nudny - cytat: "Jedyny powod do popadniecia w stan melancholii moge miec co najwyzej po obejrzeniu tego nedznego filmu i straconych (o ironio) bezpowrotnie 2 godzin mojego bezcennego zycia..." Pisząc o bezcennym życiu idealnie trafiasz w profil osoby surowo oceniającej ten film. Tu wszystko chodzi prawie jak w zegarku. Zaskakujące :)
Jaki profil? Profil wg kogo? Wg ciebie? I dlaczego uzurpujesz sobie prawo do jedynej i slusznej opinii o tym filmie? Uchodze za osobe bardzo wrazliwa o bardzo wysokim poziomie empatii, takze gust i smak mam podobno nienbajgorszy, jakim wiec prawem ocenaisz mnie po mojej opinii? A moze to z Toba jest cos nie tak a nie ze mna? :) Widzialem mase filmow poruszajacych rozne aspekty zycia jak i w ogole jego sens, tudziez bezsens, ale ten nie zrobil na mnie zadnego wrazenia. Jak juz napisalem, przyjemnosc czerpalem jedynie z oprawy wizualnej, pod wzgledem merytorycznym w zaden sposob mnie ten film nie poruszyl, bo i niby czym? O.o Ze mam sie zastanawiac na kruchoscia zycia? Jego sensem? Tym czy jest cos po smierci? Tym czy wszystko cokolwiek zrobimy ma jakikolwiek sens w obliczy zblizajacej sie zaglady, czy tez nieuchronnej smierci, ktora czeka kazdego z nas? Takie pytania sa tendencyjne o prosze pana. Nad takimi sprawami to sie zastanawialem przez caly okres bycia nastolatkiem, przezywajacym gleboko emocjonalnie kazda zyciowa sytuacje. A teraz? teraz po prostu zyje, bo zycie jest zbyt cenne, kruche i ulotne by je marnowac na takie bzety. A gdzie tu jeszcze byz takich powodow popadac w stan melancholii - to juz chyba tylko dla niestabilnych emocjonalnie nastolatkow, albo osob z zaburzeniami psychicznymi i majacymi problemy z samym soba. Takie plytkie granie na emocjach jak w tym filmie juz na mnie nie dziala, etap takich rozwazan i takiego postrzegania swiata i rozmyslania o wszystkim mam juz dawno za soba, jesli ktos nie ma to szczerze wspolczuje, bo marnuje zycie na zastanawianie sie nad rzeczami na ktore najzwyczajniej w swiecie szkoda czasu... Bardziej poruszaja mnie chociazby glodujace dzieci w Somalii. Na takim filmie bym sie wzruszyl i pewnie zmusil do refleksji, ale tylko w kwestii docenienia tego co mam i kim jestem. :) i tyle na ten temat.
Cytat:
"teraz po prostu zyje, bo zycie jest zbyt cenne, kruche i ulotne by je marnowac na takie bzety. A gdzie tu jeszcze byz takich powodow popadac w stan melancholii - to juz chyba tylko dla niestabilnych emocjonalnie nastolatkow, albo osob z zaburzeniami psychicznymi i majacymi problemy z samym soba. Takie plytkie granie na emocjach jak w tym filmie juz na mnie nie dziala, etap takich rozwazan i takiego postrzegania swiata i rozmyslania o wszystkim mam juz dawno za soba, jesli ktos nie ma to szczerze wspolczuje, bo marnuje zycie na zastanawianie sie nad rzeczami na ktore najzwyczajniej w swiecie szkoda czasu..."
I Ty naprawdę twierdzisz, że jesteś wrażliwym człowiekiem? Przemyśl to może jeszcze raz i napisz coś, co nie będzie obrażać tych, dla których ten film ma jakąś wartość;)
Nie wiem oczywiście kim jesteś i jaka jesteś dla swojego otoczenia.
Jednak po Twoich wypocinach mogę tylko podejrzewać, że jesteś złośliwym i pustym czlowiekiem, który sobie nie zdaje sprawę w jakim świecie żyje.
I nim zaczniesz innych oskarżać o to, że Ciebie źle oceniają to się zastanów czy Ty przypadkiem sama nie oceniasz innych ludzi zbyt surowo. Tylko dlatego bo im się film podoba, który Tobie się nie podobał???? Bardzo "wrażliwe"...:)
Sorry, ale tak to odbieram.
Ja oceniam? O przepraszam bardzo - ja tylko ripostuje - to tworca tematu juz w swoim pierwszym poscie wywyzsza sie nad wszystkich swoja znajomoscia tematu, wrazliwoscia, zrozumieniem tworczoscie triera i nie wiadomo co jeszcze, przy okazji zsylajac do rynsztoka wszystkich, ktorym sie film nie podobal, uznajac ich z gory za niewrazliwych, ciemnych, zbyt malo inteligentnych czy co tam jeszcze... Jesli ktos z zalozenia wychodzi, ze kazdy kto nie podziela jego zdania jest gorszy, glupszy itd to reaguje, bo nie na tym sie swiat opiera. Drzazge w cudzym oku widzisz, a belki we wlasnym nie. Niesamowicie irytuja mnie ludzie panoszacy sie, wywyzszajacy i uznajacych innych za gorszych od siebie tylko dlatego, ze mysla/mowia/wygladaja/etc inaczej... Ten temat to nie jest rzetelna ocena filmu i wlasne nan spojrzenie tylko obelga w kierunku tych ktorym sie nie podobal... sry ale na takie rzeczy sie nie godze... Autor tematu juz w pierwszym poscie zachowal sie sam jak gbur, pyszalek i megaloman - a takie zachowania zawsze staram sie tepic. :) sry taka natura
Ok, wszystko jasne. Ale czy Twój język jest inny?
Przykłady:
"film jest po prostu nudny i zadnym dorabianiem do niego niestworzonych wymyslnych przeslan tego nie zmienicie"
"nikt mi nie wmowi ze jest to kino dla wymagajacego widza"
"Zachwycanie sie tym nudnym i przerysowanym filmem to czysty masochizm"
"piekna z zewnatrz, pusta w srodku"
No i perełka na koniec:
"Sry ale taka prawda". Jak "prawda"? Tylko bardzo pyszny człowiek kończy swój wywód słowami "taka jest prawda". To dopiero znak, że to Ty nie widzisz belki we własnym oku - a drzazgę w oku bliźniego.
Uważam, że to Ty stawiasz się ponad wszystkich, którym sie ten film podobał. Ty ten mądry - ja ten, który dorabia jakąś (cytuję) "pseudofilozoficzne dyrdymaly". Na jakiej podstawie tak możesz sądzić?
Poza tym: brak wrażliwości to żaden zarzut. Każdy człowiek jest na coś innego wrażliwy. Mnie "Melancholia" poruszyła i dała do myślenia. Ciebie jak widzę np. "Lśnienie", który mi kompletnie nie przypadł do gustu. Mógłbyś mi teraz napisać, że nie jestem wrażliwy na tą treść, którą Lśnienie przedstawił. I wiesz co: zamiast sie unosić, że się rzekomo "wywyższasz", ja bym się po prostu z Tobą pokornie zgodził. "Kiedys" zresztą przy innej okazji jasno napisał, że chodzi mu o "nieoświecenie" odnośnie symboliki filmu. Nie widzę w tym zadnego zarzutu ani wywyższania się.
Nie pojęłeś głębi Melancholii. Dowodem na to, że ten film posiada głebię jest choćby to, że ileś ludzi tak właśnie jak ja uwielbia ten obraz wraz z jego przekazem. Tobie się nie podobał, bo nie dotarł do Ciebie przekaz. A może po prostu jesteś całkowicie innym człowiekiem od Triera. Może jesteś psychicznie stabilnym optymistą. Wtedy ten film nie mógł Ci sie podobać i nie trzeba go nawet było włączać. Szkoda było Twojego czasu... i wrażliwości.
Takie to proste.
Wcale nie takie proste... Ok niech Wam bedzie, ze film ma przeslanie, ma jakas glebie, ktora dla niektorych moze byc bardzo odkrywacza, zmuszajaca do myslanie itd... Mnie juz takie historyjki po prostu nie ruszaja... I w tym tkwi sedno... To troche jak np z ogladaniem dokumentow... Ogladajac np na discovery "jak to jest zrobione" dowiadujemy sie nisamowitych rzeczy, odkrywamy swiat jakiego nie znamy, glupia produkcja jakiejs prostej rzeczy nagle przestaje byc tajemnica, odkrywamy ja poniewaz film ja nam pokazuje... Ale dla pracownika fabryki produkujacej zarowki, ten film bedzie najzwyczajniej nudny, poniewaz on to zna, dawno to odkryl, zrozumial, sam to robi... Juz bardziej lopatologicznie nie umiem tego wytlumaczyc... Czy tak ciezko czasem zrozumiec, ze na kogos kto przez swoje dotychczasowe zycie, ogrom doswiadczen itd, wiele zrozumial, pojal i takie filmy jak melancholia juz na niego nie dzialaja? Dla mnie ten film nie byl odkrywczy, nie zmusil mnie do myslenia o czyms o czym juz dawno milion razy bym nie myslal... W tym problem.... Ciezko pogodzic sie z faktem, ze ktos moze juz dawno moze miec za soba takie przemyslenia do jakich zmusza ten film? Wiele w zyciou przeszedlem, wiele przezylem, wiele widzialem, wiele sie zastanawialem nad calym siwatem i nic nie poradze, ze ten film nie zrobil na mnie zadnego wrazenia, tylko ze nie byly to powody jakie wy wymieniacie... Z gory zakladacie, ze jesli kogos nie zmusza do refleksji to ten ktos musi byc albo glupszy od was albo mniej wrazliwy... A moze wlasnie bardziej...? Mnie np bardzo poruszylo "reqiuem dla snu", myslicie ze ruszyloby jakiegos narkomana z ulicy, ktory sam takich rzeczy doswiadczyl...? FDilm postrzegamy przez pryzmat nas samych, naszych doswiadczen zyciowych, bagazu wspomnien i przemyslen i tyle... Lubie filmy ktore zmuszaja mnie do poruszenia obszarow, ktorych jeszcze nie zbadalem, nie przemyslalem, melancholia do nich nie nalezala niestety... Jest zbyt wiele filmow, ktore czynia to podobnie, w tym nie bylo na ich tle nic nowego, odkrywczego, ciekawego... I to moje zarzuty... Byc moze jestem zbyt wymagajacym widze... Myslcie sobie co chcecie...
No i kto tu się wywyższa?
Nie mam zamiaru z kimś rozmawiać, kto mnie tak bardzo przewyższa doświadzceniem życiowym i inteligencją. Marnował bym tylko Twój cenny czas. Przed Tobą to chyba tylko sam Bóg by się nie zawstydził.
Podziękował.
Według mnie ;) Twoja wizja świata, Twoje kredki, wiec koloruj świat według własnego pomysłu. Nikt Ci tego nie broni, ba - jezeli czujesz się szczęśliwy to już zupełnie spoko. Kazdy radzi sobie inaczej ;) Aha - w ogóle nie mogę zgodzić sie z tym jakoby film płytko grał na emocjach - to dosyć mocno nierozsądny zarzut dla "Melancholii". Także druga połowa wypowiedzi sprawia, ze Twój rzekomo bardzo wysoki poziom wrażliwosci staje się dyskusyjny.
Powiem tak, jestem kinomaniakiem od lat, uwielbiam kino i naprawde rzadko kiedy wylaczam film nie ogladajac go do konca, nawet jesli to straszna szmira, a tym bardziej rzadko usypiam na filmach... Do tego podchodzilem 3 razy, raz wylaczylem, przelamalem sie, wlaczylem ponownie, usnalem... Udalo mi sie obejrzec dopiero za 3 razem i to z duzym bolem. Chyba o czyms to swiadczy. No tak, wy twierdzicie, ze jestem taki czy owaki, nie doroslem, jestem za malo wrazliwy i nie wiadomo co jeszcze, mowcie co chcecie, film jest po prostu nudny i zadnym dorabianiem do niego niestworzonych wymyslnych przeslan tego nie zmienicie... I nikt mi nie wmowi ze jest to kino dla wymagajacego widza... Uwielbiam jak ktos dorabia pseudofilozoficzne dyrdymaly do czegos co ich wcale nie zawiera... :/ Sry ale taka prawda... :/
Twoje posty wskazują na to, że masz skłonności do wyolbrzymiania i wytykania. Kto twierdzi, że jesteś taki czy owaki? Że jesteś za mało wrażliwy? Ja tylko przypuszczam, że różnimy się stopniem wrażliwości. Naucz się trochę ważyć słowa, bo co prawda jesteś konsekwentny w tym co próbujesz nam przekazać, ale ta treść jest przesycona jakąś zbędną egzaltacją.
Masz rację kolego. Nie wszyscy dostrzegają to samo. Nie dla wszystkich filmy są tylko sztuką - tylko dla wielkich filmwebowych znawców, którzy oglądają filmy pod przymusem, chociaż to nie ich ulubiona tematyka, a potem narzekają, że przysnęli, więc film jest nieudany. Ja już nie wdaję się z nimi w dyskusję. W ogóle rzadko czytam opinie, ponieważ są bardzo skrajne i w większości przypadków stanowią element kłótni. My zrozumieliśmy film, oni nie zrozumieli. Oni chcę życ w zakłamaniu - proszę bardzo. Nie przemywajmy im oczu mydłem, bo prawda bardzo ich szczypie. Chyba wiesz, o czym mówię.
Z drugiej strony to jednak film - poruszający, ale jednak film. Jego przekaz nie niesie w sobie chocby krzty pozytywnej energii, więc trzeba się z niego otrząsnąc. Ja już to zrobiłem. Mam nadzieję, że Ty też.
"My zrozumieliśmy film, oni nie zrozumieli." - dzizus... Kolejny megaloman posiadjacy monopol na "rozumienie" filmu? Czy ja powiedzialem, ze go nie zrozumialem...? Zrozumialem wszystko, od poczatku do konca i w lasnie to bylo dla mnie nudne, bo film nie zaprezentowal mnie nic nowego, ani niczego czego bym juz sam dawno nie odkryl... Dzizius, ile razy mozna sie w zyciu zastanawiac nad banalami ku jakim ten film nas kieruje...? Nie jestem jakims sadomasochistycznym mnichem buddyjskim, zeby cale zycie kontemplowac sens ludzkiego istnienia... Obszary w jakie celuje ten film juz dawno odkrylem, przemyslalem i czesto dosiwadczylem na wlasnej skorze, nie bylo dla mnie tu nic odkrywczego anie nie dal mi niczego do ponownego przemyslenia... Na tematy problemow natury egzystencjalnej to pisalem wiersze majac 17 lat... Dzis ten obszar filozofowania mam juz za soba... Jelsi wy nie, to sie nie dziwie, ze film was poruszyl... Mnie nie, ale to nie swiadczy o braku wrazliwosci, czy tez rzekomym niezrozumieniu przeze mnie filmu... Ale wy wiecie i tak lepiej prawda?
nie denerwuj się tak. Nie wiem ile masz lat, ale powiem ci że rozterki egzystencjalne wracają- rzeczywiście największy napór jest w wieku nastu- lat, ale potem, po kilkunastu latach to wraca:) widocznie film trafił w Twoim przypadku w nieodpowiednią fazę życiową. I nie wpieraj, że zastanawianie się nad egzystencją jest dziecinne, bo największe umysły ten problem zajmował zawsze i długo jeszcze będzie.
a "sadomasochistyczny mnich buddyjski" to oksymoron, Takie określenie bardziej pasuje do cywilizacji zachodniej.
pozdrawiam
Cywilizacja taka czy smaka, problemy ludzkie wszedzie sa podobne... :) Jasne, ze czlowiek miewa etapy zycia gdy wraca do pewnych rzeczy, gdyz sa to zbyt silne emocje, np smierc kogos bliskiego itp, traumatyczne przezycia zawsze wywoluja skraje emocje... Lubie filmy, ktore trafiaja do czlowieka niezaleznie od etapu zycia na jakim sie znajduje... Wtedy moge powiedziec, ze film jest dobry, inaczej wychodzi na to, ze jest skierowany tylko do grupy ludzi podatnych na jego przeslanie w danym (lub nie) momencie zycia... Dlaczego zawsze jesli film do kogos nie trafil szuka sie winy u tegoz odbiorcy, a nie w filmie badz jego tworcach...? :/ To zakrawa na paranoje...
problemy może i tak ale na pewno nie podejście do nich więc zgrabny i zabawny w zamierzeniu zwrot o sadomasochistycznym mnichu buddyjskim jest co najmniej idiotyczny( bez obrazy)
Wkraczasz na bardzo grząski grunt- nie znam filmu, który by do każdego trafiał i każdego poruszał( jeśli znasz to chętnie go poznam). Więc „uniwersalność” jakiegokolwiek dzieła to mrzonka. W przypadku filmów "ambitnych"( z braku lepszego słowa, tylko w celu wyróżnienia produkcji z myślą przewodnia inną niż kasa) albo temat cię porusza albo nie i pozostaje jeszcze sposób realizacji tematu( czyli historia jaką twórca wybiera do opowiedzenia) oraz kwestie formalne.
Melancholia punkt pierwszy i trzeci realizuje doskonale- strona plastyczna filmu urzeka i uwodzi, temat(czy raczej przesłanie) jest z gatunku tzw ”odwiecznych”- zauważ, że większość ludzi myśl o śmierci tak skrzętnie ukrywa w podświadomości, że traci odpowiednią perspektywę i proporcje życia. Paradoksalnie zaprzeczając śmierci, przestają umieć żyć. Natomiast punkt 2 czyli fabuła jest dobry, ale nie rewelacyjny. Dla mnie nie do końca przekonujące są problemy nasyconego zachodniego społeczeństwa. Plusem i zabawnym przyczynkiem do megalomanii Triera jest sposób destrukcji Ziemi i całego życia we wszechświecie ( podkreślenie niesamowitych zdolności Justine- motyw z liczbą fasolek rozbawił mnie niezmiernie. Na podstawie tego, że wiedziała ile ich jest, widz ma uwierzyć, ze wie również, że jedyne życie jest na Ziemi i Melancholia ostatecznie je unicestwi. Haha. Bardzo budujące że niektórzy mają możliwość zrealizować swoja wizję i zwizualizować własną filozofię życiową.) Zaiste jest to piękny koniec świata:)
Nie widze nic dziwnego w tym zwrocie ktoregos sie tak uczpil... Wyjasnij prosze... Dla mnie siedzenie w zamknietym klasztorze przez np pol zycia to zwykla strata czasu i czysty masochizm... Wiekszosc typowych mistykow i nie tylko z zachodniej kultury charakteryzuje pewien mniejszy lub wiekszy masochizm... Kazda kultura i kazda religia zawiera wiele czysto masochistycznych w swoim zamiarze zachowac, wystarczy wymienic wlasnie chociazby izolacje, surowy i uporzadkowany tryb zycia, post, itd... Buddyzm kladzie duzy nacisk na cierpinie, dla nich to uswiecona sprawa pomagajaca osiagnac oswiecenie, dla mnie to masochizm... To takze bylo w odniesieniu do melancholii, dla mnie taki i jeszcze swiadome w niego wprowadzanie sie to masochistyczna sprawa... I tak swiat i zasady jakie nim rzadza nakladaja na nas zbyt wiele, bym jeszcze sam mial sobie swiadomie dokladac ograniczen... Zycie jest po to zeby zyc a nie sie ograniczac...
"uczpiłam" się tak tego zwrotu bo jest głupi.
część sado pewnie uzasadniasz tym, że jeszcze starają się przekabacić na buddyzm innych, ergo- znęcają się.
Twierdzisz że nikt nie ma prawa oceniać ludzi, którym film się nie podobał, natomiast sam lekko oceniasz co ma w życiu sens a co jest stratą czasu( zachowanie niezwykle wrażliwe i empatyczne). Jak widze posiadłeś tajemną wiedzę! To powiedz mi- o ile rozmyślanie o okrucieństwie egzystencji jest durnowate, to chodzenie po bułki jest dozwolone wg twojego światopoglądu? Po grahamki czy z ziarnami dyni? Czy jednak chleb?
I z niecierpliwością czekam na ten nad-film, który trafia do człowieka na każdym etapie życia.
Nadal nie wiem co w nim glupiego ale mniejsza z tym, niech Wam wszystkim bedzie, zwrot jest glupi i ja pewnie tez... Nie chce mi sie juz dyskutowac na temat tego filmu bo mija sie to z celem jak widze, zwlaszcza biorac pod uwage kolejna prowokujaca wypowiedz zalozyciela tematu (ponizej)... "natura grupuje ludzi".... a Ty sie czepiasz moich mnichow... :) Tylko i wylacznie z pwoodu postow utrzymanych w takim tonie sie tu odezwalem... No nic w kazdym badz razie gratuluje wam tego, iz macie zaszczyt zaliczac sie do grupy "patrzacej czystym wzrokiem", ja tam wole moje zamglone spojrzenie... :) z mojej strony EOT
A dla mnie właśnie ten brak "pozytywnej energii" w tym filmie jest paradoksalnie pocieszający. Irytyują mnie, a nawet dołują filmy, które pod koniec dają człowiekowi jakieś złudne nadzieje, jakieś marne iluzje.
Ten konsekwentny brak wszelkiej pozytywności - to mi sie właśnie podoba w twórczości Triera. Dla tego też nie uważam, że Melancholia jest filmem egzystencjalnym (jak niektórzy tutaj moim zdaniem błędnie sadzą). Poziom tego filmu jest bardziej ogólny: Ontologiczny. To trudny orzech do zgryzienia. Ale gdy człowiek się przebije przez twardą skorupę, to smak jest całkiem słodki.
Z całą resztą Twojej wypowiedzi się oczywiście zgadzam... choć nie do mnie Twój post był adresowany;)
Pozdrawiam serdecznie.
a mi sią wydaje, że skrajny pesymizm Justine jest nieco pozorowany. Przejawia symptomy bytu 'ku życiu'- w depresji zwraca się o pomoc do siostry i zwala się jej na głowę wiedząc, że ta w swej poczciwości jej znowu pomoże. Druga, wymowniejsza kwestia- otacza opieką siostrzeńca, jedyną niezmanierowaną i szczerą w swych potrzebach istotę.
Antagonizm pomiędzy siostrami jest dla mnie ( poniekąd) ukazaniem dwóch alternatywnych losów- obie wyszły z tej samej dysfunkcyjnej rodziny, tylko jedna nie poddaje się szaleństwu i buduje obronny mur, będąc odpowiedzialną za kilka osób( syna, siostrę, męża). Myślę, że Claire również doskonale zdawała sobie sprawę ze zbliżającej się katastrofy, tylko miała za dużo do stracenia( i to nie materialnie).
Chodziło mi raczej o całość obrazu a nie o poszczególne charaktery.
Zachowania poszczególnych bohaterów filmu można analizować pod kątem psychologicznym, egzstencjalnym a nawet etycznym. Dla mnie jednak decydujące było to, że Trier na poziomie ontologicznym zbudował beznadziejną wizję samego bytu. Uderza on przez to na najogólniejszym poziomie jakby młotem w samo istnienie jako takie oraz we wszystkie nasze nikczemne wyobrażenia na temat naszego bytu.
Co by Justine, Claire i inni nie uczynili - wszystko to jest przedstawione jako wydłużone preludium do śmierci.
Dobrym przykładem na to jest scena, w której Justine kpi sobie z Claire, gdy ta usiłuje ostatnie chwile swojego życia spędzić w sposób "uroczysty". Nie jest to objaw rezygnacji, lecz swiadomej pogardy na ludzkie sposoby radzenie sobie ze skończonością i absurdalnością samego istnienia jako takiego.
Dziwne to trochę, że piszesz, że Melancholia wg Ciebie nie jest filmem egzystencjalnym, wskazując, że zachowania bohaterów można analizować pod tym kątem. Tylko w postach ludzkich ten egzystencjalizm może się ujawniać (a przynajmniej postawy można tak interpretować) i właśnie o tyle film można określać tym mianem, jeśli w sylwetkach bohaterów zauważamy konotacje z egzystencjalnymi teoriami (w takim czy innym aspekcie). Dla poprawności nazewniczej - jest filmem o wydźwięku egzystencjalnym, ale na to samo wychodzi (co nie znaczy oczywiście, że jest to jedyna możliwa forma interpretacji, nie tylko filozoficznej).
Nie wiem co w tym "dziwnego". Po prostu uważam, że film ma wiele wymiarów: psychologiczny, egzystencjalny i ontologiczny.
1. Psychologiczna warstwa tego filmu jest dla mnie ważna, ale też najbardziej "płytka". Na tym poziomie osadzone tez były piękne dzieła sztuki jak "Wstręt" Polańskiego albo "Requiem dla snu" lub "Czarny łabędź" Aronofskiego. Nie gardzę tą warstwą, gdyż stanowi ona jakby drzwi, przez które trzeba przejść, aby pojąć dalsze poziomy. Gdy ktos się na tym poziomie zatrzyma, to dla niego film sie zamyka i nie ma juz wstępu do następnych poziomów refleksji.
2. Egzystencjalna warstwa tego filmu jest dla mnie głębsza niż psychologiczna, gdyz usiłuje obraz "psychopatologii" odnieść do sfery transcendencji, na której operowali tacy twórcy jak Bergman albo Tarkowski. Ona jednak równiez dla mnie nie jest końcowym przystankiem, gdyż powinna ona moim skromnym zdaniem odsyłać do kwestii samego bytu.
3. Ontologiczny poziom tego filmu dopiero łaczy w sobie wszystkie warstwy obrazu w jeden przekaz. Tutaj "Melancholia" okazuje się być czymś więcej niż "tylko" chorobą psychiczną lub wyzwaniem egzystencjalnym. To na tym poziomie refleksji przestajemy rozważać sens albo bezsens działania bohaterów, lecz medytujemy nad samą skończonością istnienia. Dostrzegamy w bohaterach (równiez w Justine) bardziej lub mniej świadome swojego przeznaczenia marionetki w rękach samego procesu stawania się i przemijania. Na tym poziomie refleksji człowiek już nie szuka żadnych marnych "sposobów" na życie, lecz akceptuje samą nicość jako odpowiedź na wszystkie pytania.
nieuchronność zderzenia z Melancholią, jest oczywiście nieuchronnością śmierci- dlatego pojawia się motyw mijania przez nią Ziemi, i powrotu( sprytne nawiązanie do "Oszukać przeznaczenie 3"…:) . Oczywiście , że cokolwiek robimy w ostatecznym rozrachunku jest idiotyzmem. Ale..
Tu wkracza "ale". Dlaczego Justine nie zgodziła sie siorbać wina na tarasie- przecież to takie dekadenckie i malownicze? Ze względu na nieunikniony finał jest to podobnie bezsensowne co budowanie 'groty' i uczenie siostrzeńca strugania kijków. Wydaje mi się, że wybór Justine stanowi wskazówkę co Trier uważa za wartościowe w tym absurdalnym i zmierzającym w jednym kierunku świecie.
No to porównajmy dwie możliwości spędzenia ostatnich chwil z bliskmi:)
Opcja numer 1., czyli dekadenckie picie wina na malowniczym obrazu zbliżajacej się katastrofy. Dlaczego Justine odmawia? Dlaczego Trier tej malowniczej opcji nie wybiara (Fellini by pewnie wybrał)? Moim zdaniem Justine nigdy nie była dekadentką i nigdy nie pragnęła uczynic ze swojego życia niezwykłego. Cała moja dyskusja z avsky polegała na tym, że ja nie dostrzegam w działaniu Justine jakąś "wolę mocy", lecz człowieka w pełni świadomego śmierci. Ona nie odpowiada w sposób twórczy na śmierć, lecz ją jedynie akceptuje i kocha. Wino na tarasie byłoby dla niej czymś w rodzaju herezją, gdyż oznaczałoby to, że próbujemy jakoś uciec przed tym wydarzeniem śmierci. Na tarasie pewnie siostry by zaczęły wspominać dzieciństwo i z łzami w oczach zaczełyby sie nawzajem przepraszać za różne czyny itd. To nie byłoby dekadenckie, tylko żałosne. To zniszczyło całą intensywność doświadczenia zbliżającego się końca. Dlatego Justine wybrała...
opcję numer dwa 2., czyli budowa groty. Po cholerę grota? Zauważ, że w tej grocie obie siostry wraz z dzieckiem siedzą i jedyny raz w całym filmie można zaobserwować coś w rodzaju wspólnoty i miłości między nimi. Nie ma żadnych zbędnych słów (jedynie Claire w całej szczerości wyraża swój strach i pragnie bliskości). Ta mała symboliczna grota (jakże śmieszna w porównaniu z pałacem rodziny Claire) umożliwiła bliskim ludziom być w ostatnich chwilach swojego życia naprawdę emocjonalnie blisko ze sobą.
Piszesz, że "wybór Justine stanowi wskazówkę co Trier uważa za wartościowe w tym absurdalnym i zmierzającym w jednym kierunku świecie". No właśnie. Gdybyś my sobie wszyscy uświadomili dokąd zmierzamy i wyciągnęli odpowiednie wnioski, to równiez zbudowaliśmy sobie "grotę", w której bez zbędnych słów i gestów bylibyśmy ze sobą blisko.
Ta grota jest dla mnie symbolem nikczemności wszystkich ludzkich prób walki z losem. A jednocześnie symbolizuje ona, że w tej beznadziejności można być ze sobą blisko. Bez kiczu, bez dekadencji, bez zbędnych prób siłowania się z naturą.
Widzisz, dla mnie te trzy poziomy: fizyczny/psychiczny, egzystencjalny, metafizyczny to przeplatające się ze sobą, tworzące świadomego człowieka warstwy i trudno rozpatrywać je z osobna, nazywając film jedynie "ontologicznym". Wiadomo, wartościując, dochodzimy do wniosku, że ta ontologia (metafizyka w rozumieniu transcendencji) jest dla człowieka najbardziej kształtującym go poziomem, no ale fakt faktem, bez dwóch poprzednich nie mogła by istnieć, są jej podstawą i w pewnym sensie rzeczywistością, gdy metafizyka wznosi człowieka na (symboliczny) poziom astralny.
Mam wrażenie, że Twoja interpretacja wynika z usilnego racjonalizowania (przez wzgląd na ateizm) treści filmu. Wątki rytualne (z którymi wola mocy w ogólności, jak również wola wiedzy, stawania się, uświadamiania wiążą się nieodzownie) wnosisz na poziom abstrakcyjnego umiłowania śmierci, "kochania się ze śmiercią". Czy według Ciebie naprawdę jedynym, co Trier ukazał w tym filmie (będącym następstwem Antychrysta) jest miłość do śmierci? Fakt faktem, Justine uświadamia sobie absurdalność istnienia, ma poczucie nicości, ale interpretowanie całego rytualizmu (chociażby w formie groty, która jest symbolem magicznym, symbolem "przejścia" w tym wypadku w formę nieistnienia) jedynie jako pogodzenia się ze śmiercią, jest jak dla mnie zbyt wąskie i ograniczające.
Mi raczej nie chodziło o problematykę "pogodzenia się ze śmiercią", lecz świadomego przeżywania życia jako trwania ku śmierci. Jeśli uważasz, że to problem "zbyt wąski i ograniczający" i wolisz się zajmować rytuałami i okultyzmem - no cóż... ewidentnie nie jesteśmy z tej samej planety:)
Różnimy się tutaj diametralnie. Uważam, że wszelkie formy rytualizmu, okultyzmu itd. stanowią jedynie nikczemne próby ucieczki przed świadomym przeżywaniem nadchodzącej śmierci. Mogą one mieć jedynie wartość estetyczną - ale nie odnoszą się do naszego bytu.
Moim zdaniem Trier używa tych symboli jedynie po to, aby urozmaicić swoje dzieła właśnie pod kątem estetycznym. Te transcendentalne środki służą mu tylko po to, aby zgłębić immanencję naszego bytu. To widać po tym, że samą treść swoich fimów kształtuje on paradoksalnie tak, że równocześnie ośmiesza on podejmowane przez człowieka próby wmawiania sobie "czegoś więcej".
Co byśmy nie zrobili - na końcu i tak umrzemy. A z całej woli mocy pozostanie jedynie smród.
Pozdrawiam serdecznie
Hehe, no jeśli całe nasze życie miałoby jedynie polegać na "byciu ku śmierci", a każde próby zrozumienia i zgłębiania istnienia miały jedynie cel przeżywania i uświadamiania sobie kruchości życia, to trochę ogałaca ludzkie przeżycia, doświadczenia tylko i wyłącznie do aspektu życia w celu umierania. Życie w tym rozumieniu nie ma żadnego sensu i jest tylko pustą wegetacją- przepraszam, nie pustą, bo wzbogacaną o brak trwogi i czekającą z namaszczeniem na przeżycie śmierci. Ja rozumiem, że może to być jedna z form poznawania, że bez uświadomienia sobie naszej nicości i bezwartościowości w obliczu nieuchronnej, będącej tylko kwestią czasu śmierci, nasz żywot nie jest pełny, ale czy tylko "miłowanie" tej śmierci czyni życie pełnym? Śmierć stanowi pewien końcowy etap, poprzedzony kreowaniem i niekończącym stawaniem się, jest ostatnim z rytuałów i tak też ukazał to Trier. Rytualizm i okultyzm nie są próbą ucieczki, one są właśnie tą formą progresu, wzbogacania, wznoszenia się na na pozór nieosiągalne, ponadzmysłowe płaszczyzny. To jest jakaś forma trwania ku śmierci, jako tego ostatecznego rytuału wyzwolenia swojej energii (rozproszenia, złączenia "z czymś", tego nie wiemy), co nie umniejsza ich wartości i jest- jak dla mnie- niezbędne, by móc mówić o pełnym, wartościowym, metafizycznym przeżywaniu życia (i śmierci).
Jak już napisałem: jesteśmy z innej planety.
Moim zdaniem nie istnieje żadna sfera ponadzmysłowa, gdyż wszystko na jakimś poziomie jest czymś materialnym. Ja nie szukam dróg lub środków dla uczynienia życia "pełnym". Symbole, zaklęcia, rytuały... wszystko dla mnie może mieć jedynie wartość estetyczną.
Rytualizm i okultyzm nie są dla mnie żadnymi "formami progresu". Są to zabawy dla dorosyłych. Można się oczywiście w ten sposób "bawić" i przez to umilić sobie nieco żywot - ale lepiej tego poważnie nie traktować. Albowiem na poziomie ontologicznym są to puste frazesy. Nie odnoszą się one do rzeczywistości empirycznej. Mogą jedynie wzbogacić dzieło sztuki (jakim niewątpliwie jest Melancholia), ale w życiu realnym nie mają żadnego sensu.
Nie odczuwam również żadnej potrzeby, aby z życia uczycnić jakieś metafizyczne wydarzenie, gdyż (jak już podkreśliłem) wszystko zaczyna i kończy się na sferze materialno-zmyslowej. Za "sensem", o którym piszesz, również nie szukam ani nie zamierzam go sobie stworzyć. Bo co wyjdzie: kolejna żałosna próba radzenia sobie z tym, co i tak jest konieczne (przypadek Claire?).
Świat jest bezsenswony i trzeba się z tym pogodzić - a nie szukać za jakąś dodatkową iluminacją, która by nas znów odwróciła od tej brutalnej dla nas prawdy.
Największą sztuką jest po prostu żyć i być szczęśliwym - i to BEZ dośpiewania sobie treści "astralnych", transcendentalnych lub religijnych itd.
I tylko wtedy można moim skromnym zdaniem mówić o prawdziwej "duchowości". Albowiem jest ona wolna od złudzeń i świadoma swojej marności.
Moglibyśmy tak w nieskończoność wskazywać własne racje i poglądy, bo akurat rzecz gustu dyskusji nie podlega. :) Akurat określiłam to, o czym mówię ogólnym terminem "okultyzm", bardzo zresztą banalnym, bo nie czuję potrzeby obnażania się na forum filmowym ze szczegółowych zainteresowań, jednak, możesz mi wierzyć, bądź nie, jest to tak skrajnie podlegający empirycznej weryfikacji rytualizm, pozbawiony jakiejkolwiek "zabawowej" treści, że cieszę się, iż nie skończyłam do tej pory sześć stóp pod ziemią czy w pokoju bez klamek, bo jeszcze parę rzeczy do weryfikacji pozostało. ;)
Nie rozumiem tylko Twoich stwierdzeń o tym, że "Świat jest bezsenswony i trzeba się z tym pogodzić - a nie szukać za jakąś dodatkową iluminacją, która by nas znów odwróciła od tej brutalnej dla nas prawdy. " - bowiem w obliczu takich poglądów, bezsensownym jest zdobywanie wykształcenia, wiedzy, tworzenie siebie. Bo czymże innym jest ta, jak piszesz "dodatkowa iluminacja"? Bynajmniej nie próbą radzenia sobie z poczuciem absurdu, ale właśnie, jak już pisałam, świadomym przeżywaniem życia, zdobywaniem wiedzy o sobie i otaczającym nas świecie.
Skoro temat okultyzmu i rytualizmu już za nami, to odniosę się do drugiej częsci Twojego postu.
Piszesz, że w obliczu takich poglądów jak moich, "bezsensownym jest zdobywanie wykształcenia, wiedzy, tworzenie siebie".
Moja odpowiedź Cie rozczaruje: oczywiście, że wszelkie wykształcenie, wszelkie zdobywanie wiedy lub tym bardziej tworzenia siebie jest pozbawione najmniejszego sensu. Ludzie tworzą swój śmieszny świat zbudowany na kruchej wiedzy i twierdzą, że są czymś lepszym od zwierząt. Dla mnie to żałosne.
Wiedza moim zdaniem może służyć tylko do tego, aby w końcu za pewnym starożytnym myslicielem wymówić proste i wręcz banalne zdanie: "Wiem, że nic nie wiem". Nigdy nie zdobedziemy wiedzy na temat tego jak żyć, co jest dobre i złe, wieczności itd. I to z tego prostego powodu, że te prawdy są poza naszym zasięgiem poznania. Możemy jedynie pokornie próbować opisywać świat, w którym żyjemy i doświadczenia, które przeżywamy. I tyle. Wszystko inne nie jest wiedzą, tylko iluzją - która oczywiście może doprowadzić "pod ziemię" lub "do pokoju bez klamek". Ale to, że człowiek coś odczuwa, czegoś się lęka lub wyobraża nie czyni to "coś" jeszcze "prawdziwym".
Nie znamy "prawdy" i ją nie poznamy. Wszystkie nasze próby poznania jej są bezsensowne. Moim zdaniem tylko ten, kto sobie to uświadomi bedzie żył... kto wie? Może w "prawdzie"?
To żeby być konsekwentnym, powinieneś opornie nie zdobywać kolejnych szczebli na drodze edukacji i wieść życie pustelnika - wtedy to, co mówisz, miałoby rację bytu. Bo jak dla mnie zdobywanie wiedzy, "stawanie się" ma bardzo duże znaczenie, właśnie w tym względzie, by to życie przeżyć doświadczając (rozumiejąc) możliwie najwięcej, przeżywając sytuacje skrajne, krańcowe i wychodząc z nich silniejszym. Pokonywać kolejne fizyczne bariery i niemalże, dotykając granic poznania, chłonąć, kreować, zmieniać, podług czystej, nieskażonej Woli...no właśnie, a jeśli człowiek coś zmienia woluntatywnie, to jak to nazwiesz? Przypadkiem? Fartem? ;)
Fakt, prawd nie dosięgniemy, swej skończoności i ograniczoności nie obejdziemy, nie staniemy się "bogami", ale myślę, że nadawanie życiu sensu w sytuacji, gdy te kilkadziesiąt lat przychodzi nam przeżyć i osiąganie podczas tej fazy istnienia maksimum, jakiego człowiek jest w stanie doświadczyć, stawia nas ponad całą próżną, lękliwą, trwożną masą, wegetującej trzody.
A skąd wiesz jak żyję? Może jestem pustelnikiem - takim nowoczesnym z dojściem do internetu:)
Kręcimy się w kółko.
Ty zrozumiałaś mój pogląd - ja Twój chyba też. Mam po prostu inną receptę na życie. Czy dobrą? Czas pokaże.
Pozdrawiam
Na pewno wartościową, analizując to, co mówisz. Ja zresztą podobną, może z tą transcendentną różnicą.
Jesteśmy tylko "kolejnym obrotem koła" w tej (nie)skończonej machinerii tchnień, natchnień, bytów. Ważne, by świadomych- w jaki sposób, to już jednostkowy, niepowtarzalny wybór.
Pozdrawiam również. :)
"Jesteśmy tylko "kolejnym obrotem koła" w tej (nie)skończonej machinerii tchnień, natchnień, bytów"
To sobie zapamiętam:)
Ale właśnie: czy bedąc "kolejnym obrotem koła" mamy jakiś "wybór", jakąś "wolę"?
Nie wiem. Czuję, że raczej nie - że wolna wola to iluzja. Ale z drugiej strony to co piszesz też brzmi prawdziwie. Szczególnie jeśli człowiekowi uda się wznieść na wyzszy poziom refleksji, rozumowania a nawet odczuwania. Choćby teraz: debatuję z Tobą o sprawy, które przekraczają możliwości zarówno percepcji jak i słów. Czy ja tego chcę? A może "coś" mnie (nas) popycha? A może da się obie opcje połączyć w jedno - tak jak Claire i Justine w grocie?
Mam nadzieje, że jeszcze będziemy mieli dużo okazji podyskutować:)
Pozdrawiam serdecznie
Akurat te słowa stanowią po części pochodną mojego odbioru dwóch utworów : Marshlands by Mortiis (polecam teledysk na YT, jeśli ktoś wie, z jakich filmów wykorzystano sceny- jednym z nich jest szwedzki Haxan- będę zobowiązana za info) i "Kolejny Obrót Koła" Non Opus Dei – synonimicznych z tematem naszej dyskusji i inspirujących.
Mogłabym umieścić moje rozumienie (wolnej) woli w ramach umiarkowanego indeterminizmu. Wydaje mi się, że wolna wola sensu stricto może mieć rację bytu jedynie jako wynik zintensyfikowanych refleksji, transgresji, bo to, co “jest nam dane” a priori, przyrodzone, stanowi tylko jakąś postać woli, ale ograniczonej. Na bazie przekształcania, ciągłego procesu burzenia porządków wytworzonych w umyśle i ustanawiania na gruzach zastygłych sądów nowych paradygmatów, uwalniamy się z jarzma własnych / otaczających nas ograniczeń. Bo czymże innym są jakiekolwiek trwałe sądy, jeśli nie kolejnymi (poza fizycznymi i psychicznymi) barierami? I wtedy jesteśmy w stanie tę wolną wolę, wolę mocy wyzwalać. Gdy sami dla siebie tych przeszkód nie ustanawiamy, gdy wypieramy się skostniałych form, stajemy ponad samych siebie, ponad matematycznie funkcjonujący (mikro)kosmos, podlegamy świadomym, a nie narzucanym zmianom.
Paradoksalnie, chcąc wykroczyć poza jawiący nam się świat, musimy zespolić się z jego rytmem, czuć jego puls, być jednym z nieskończonej ilości jego elementów i to właśnie po to, by go wyprzedzać, oszukiwać, stać się czymś więcej niż tylko kolejną materialną cząstką. Może właśnie pogodzenie życia ze śmiercią, materii z transcendencją, nas ze światem(z jednej strony w jego uporządkowanej, a z drugiej, w chaotycznej, zmiennej formie) jest kluczem do oświecenia?
Nothing that I say or do, matters to the big machine. Nothing that I think or
feel, matters to the big machine. If I am dead when tomorrow's gone, the big machine will just move on.
Genialne. Ten świat nie "żyje" (w sensie emfatycznym), tylko jedynie trwa w swoim bagnie. Zaczynam chyba lepiej rozumieć Twój punkt widzenia. Trzeba wyjść poza marny żywot, aby naprawdę żyć: I search for life and sights to see. Somewhere beyond this cold
machinery.
Nie znałem wcześniej Mortiisa. Ale byłem blisko, bo słucham Black Metalu a (o ile pamiętam) Mortiis na początku wspólpracował z Emperor (chyba jako basista?). Obecnie jednak poszedłem w kierunku DSBM. Mój światiopogląd streszcza się w utworze i (niedokończonym) teledysku:
Shining - Besvikelsens Dystra Monotoni (unreleased workprint).
Pewnie to już znasz. A jeśli nie to musisz się zalogować na YT (bo od 18 lat).
Piszesz: "Może właśnie pogodzenie życia ze śmiercią, materii z transcendencją, nas ze światem(z jednej strony w jego uporządkowanej, a z drugiej, w chaotycznej, zmiennej formie) jest kluczem do oświecenia?"
Ja bym to ujął w ten sposób: Spoglądać na trwanie z punktu widzenia śmierci czyni życie dopiero "żywym". Zespalając się z rytmem świata tworze z nim skończoną (w sensie czasu) jedność. Tylko pełna świadomość i akceptacja tego procesu czyni mnie "wolnym". Dlatego uważam, że miłość do śmierci jest bardzo głębokim wydarzeniem.
Wielkie dzięki za linki.
To widzę, że doskonale się zrozumieliśmy. :)
Shining znam i cenię od wielu lat (oprócz tego progresywnego nieporozumienia w postaci dwóch ostatnich płyt). DSBM jest jednym z gatunków, które słucham, a oprócz Mortiisa (tak, grał w Emperor) polecam jeszcze jego projekt Cintecele Diavolui.
W tym ujęciu, które przytaczasz, pewna gloryfikacja śmierci jest (swego czasu była bardzo intensywnie) mi bliska. Mogę Ci polecić jedną rzecz, chociażby do przejrzenia i zapoznania się, jeśli chodzi o praktyki związane ze śmiercią (powinno Cię to zainteresować, nawet jeśli nie w aspekcie rytualnym, to jako ciekawostka). Nie chcę tu tego umieszczać, więc jak masz jakiś profil na chomiku, maila, to mogę podesłać.
Dziękuję za inspirującą dyskusję. Pozdrawiam.
Wiem o czym piszesz. Obserwując dyskusję na forum "Melancholii", dochodzę do wniosku, że nieliczni przebijają się przez "twardą skorupę" o której pisze Momopyszczek. Nie do końca wiem dlaczego. Być może pokazuje to ogólny stan refleksyjności społeczeństwa. Natura to sprytna bestia - grupuje ludzi na tych, którzy potrafią spojrzeć na świat czystym wzrokiem, i na tych, którzy tego nie potrafią. Jakiś cel w tym jest.
To, że ktoś to wie, to nie znaczy, że musi mu się ten szmelc podobać. Właśnie wkroczył na top 10 najbardziej żałosnych produkcji jakie widziałem, a widziałem sporo.
Moja ocena 1/10. Fabuła tragedia, kręcenie tragedia, reżyseria tragedia. Zachowanie "bohaterów" irracjonalne, nic nie wytłumaczone - bo tak łatwiej.
"Fabuła tragedia" - owszem, chodzi o "tragedię", czyli koniec świata
"Kręcenie tragedia - owszem, kamera musiała się "wkręcić" w satanistyczny wir bytu.
"Reżyseria tragedia" - owszem, reżyser cierpi na depresje
"Zachowanie bohaterów irracjonalne" - owszem, ciekawe jak Ty byś się zachowywał, gdybyś wiedział, że nadchodzi koniec.
"Nic nie wytłumaczone" - owszem, film wymaga myślenie (widza).
Dziękuję za uwagę i życzę miłego oglądania kolenych "żałosnych produkcji":)
Nie wiem czy wiesz, ale mówisz do osobnika, który uważa film "Chłopaki nie płaczą" za arcydzieło. Mikolodz to moim zdaniem przypadek beznadziejny. Ale smiać się z niego nie wolno. Może jacyś źli ludzie zrobili mu w dzieciństwie lobotomię. Pozdrawiam Cię serdecznie, Momopyszczek. Lubię czytać Twoje wpisy, bo odpowiada mi Twoja filozofia życiowa. W tym kraju nie jest łatwo kogoś takiego spotkać.
Dziękuję za miłe słowa.
Czytając Twoje wpisy mam wrażenie, że jesteśmy z tej samej tragicznej "baśni";)
I masz rację: w tym kraju naprawdę trudno żyć z takimi poglądami jak moimi. Jesteśmy od dziecka z góry zaprogramowani na to, aby wielbić życie. A jeśli ktoś czuje inaczej, to już na niego patrzął jak na zboczeńca. No ale jak pozostać "normalnym", kiedy niemal w każdym zdaniu słyszysz bełkot nie wart meblowego kurzu? Szczęśliwy jedynie ten, który tego nie zdołal pojąć.