PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=538}

Między piekłem a niebem

What Dreams May Come
7,6 101 198
ocen
7,6 10 1 101198
6,1 12
ocen krytyków
Między piekłem a niebem
powrót do forum filmu Między piekłem a niebem

Nie zgodzę się z tymi opiniami, które widzą tu banalna bajeczkę - ani z tymi, którzy imputują ludziom wierzącym niezdolność wejścia w wymowę tego obrazu, jakoby była ona sprzeczna z wiarą chrześcijańską. Przeciwnie - to film na wskroś przeniknięty duchem Ewangelii, która przekazana tu jest bez literalnej nachalności - z iście artystycznym rozmachem!

Film można oglądać na dwóch różnych płaszczyznach: malarskiego surrealizmu (większość akcji dzieje się jakby w najgłębszej świadomości po śmierci) i psychologicznego symbolizmu (niemal każdy obraz staje się tu symbolem. Wchodząc w symbolikę obrazów, odkrywamy krok po kroku, czym jest miłość i nadzieja w ich strukturze "warstwowej".

Mamy więc pierwszą warstwę "WOLNOŚCI I RÓŻNORODNOŚCI", gdy nasz bohater wkracza w świat barwnego obrazu, po chwili odsłania się następna warstwa "OSOBOWEJ RELACYJNOŚCI" - kiedy nawiązują się kolejne relacje z napotkanymi ludźmi, wreszcie wchodzimy w warstwę trzecią - "NADZIEI i MIŁOŚCI" - nie tej w wydaniu cukierkowym, ale tej, z którą człowiek potrafi przekraczać samego siebie.

Dwa dni temu film emitowała telewizja publiczna TVP - oczywiście w środku nocy, opatrzywszy go znaczkiem ograniczenia „od lat 16” (!). Trzeba zaznaczyć, że nie było tu żadnej przemocy ani seksu, a śmierć pokazana została bardzo dyskretnie, bez epatowania krwią. Rodzi się pytanie, kto i na podstawie czego ocenia filmy w TVP? Czy idiotyczne horrory i demoralizujące komedie puszczane w porze najwiekszej oglądalności mają stanowić ten właściwy pokarm dla naszej młodzieży?...

ocenił(a) film na 9
sz_adam

Witaj!
Mimo, że film ma już trochę lat, ja właśnie tych kilka dni temu zobaczyłam go w TVP, po raz pierwszy. Zgadzam się, że nie jest to banalna bajeczka. Wiele pojedynczych scen ma w sobie taką ilość sensów, że możnaby długo interpretować. Gdy znajdę chwilkę, to może coś jeszcze dopiszę :)

ocenił(a) film na 10
Goha2013

No własnie - to zagęszczenie symbolicznej wymowy w jednym kadrze jest tu szczgólnie fascynujące. Ale nie każdy czyta metafory - podobnie jak nie każdy potrafi wejść w poezję, zatrzymujac się na dosłowności obrazu. Ciekaw jestm, Goha, rozwinięcia Twojej opinii. Pozdrawiam!

ocenił(a) film na 9
sz_adam

Upłynęło już tyle czasu... blisko 8 miesięcy. Przyznam, że chadza mi ten film po głowie. Nie rozumiem, jak można w nim widzieć po prostu bajkę. Według mnie jest on totalnie antybajkowy.

Przede wszystkim pozostawia nieznośne uczucie smutku. Ten rodzaj smutku, z którego nie widać wyjścia ewakuacyjnego.. Rodzaj buntu wobec tego, co czeka nas wszystkich - śmierci. Można sobie tłumaczyć, można dawać sobie czas żałoby, można dodawać mocy interpretacji psychologicznej lub religijnej, ale.. ale straty ukochanej osoby nie zastąpi nic. Strata jest stratą. Jest nieodwracalna. Czemu zatem zmiażdżona przez tę stratę bohaterka została ukarana koszmarem wiecznej beznadziei? Czy to gorzka drwina z katolicyzmu, który samobójców traktował okrutnie, ich ciałom nawet jeszcze niedawno nie należało się miejsce na cmentarzu. Piszę katolicyzmu, bo nie wiem, czy dokładnie w ten sam sposób to wygląda w innych nurtach chrześcijaństwa.

Podobny nastrój towarzyszył mi przy scenach przechodzenia przez piekło. Ta masa ludzkich ciał, odhumanizowana w sumie, to jakieś beznadziejne cierpienie. To nawet symboliczne chodzenie bohatera po ich ciałach, głowach. Przypominało to jakoś średniowieczne traktowanie ciała - vanitas.
Mroczna wizja.
Przyznam, że te piekielne sceny utrudniają mi interpretację filmu. Ta ludzka masa potraktowana jako tło.

A to właśnie tę wędrówkę bohater wybrał sam. On trafił do innego świata. Ale nie chciał cieszyć się nim bez ukochanej żony.
Sceny z tego świata były niesamowite. Rewelacyjny pomysł z plastycznością rzeczywistości. Nie pamiętam już wielu szczegółów, ale świetnie została pokazana specyfika ludzkiej percepcji. Zapamiętujemy ludzi, rzeczy, sytuacje, nie takimi jakie one są. Właściwie nic i nikt nie ma natury jako takiej, ale tę, którą przypisują nasze skojarzenia, odniesienia, sytuacje. To skojarzyło mi się ze słynnymi proustowskimi magdalenkami. Każdy z nas ma całą masę tego typu powiązań w pamięci. Jak obserwuję po sobie, z czasem dzieje się nawet coś w rodzaju "uleżenia" skojarzeń :) Sytuacja, człowiek, coraz mniej w naszej pamięci jest sobą a coraz bardziej naszą interpretacją. To był zatem świat radosnych, odkrywczych doznań. I to ten świat porzucił bohater, aby przejść koszmar piekła i uratować żonę.
Siła woli. Jak wiele zależy od naszych decyzji, od naszych działań. Wyrzec się siebie, doznawanych przyjemności, dla drugiej osoby, to wydaje się banalne. Tu jednak jest pokazane, że tylko taka postawa ma moc zmieniania rzeczywistości, moc ocalającą.
Nie przekonuje mnie za bardzo końcówka. Choć może to był jedyny sposób na ostateczne ocalenie z pajęczyny śmierci?

sz_adam pozdrawiam!! :)

ocenił(a) film na 10
Goha2013

Rozumiem, Goha, Twoje uprzedzenia odnośnie poruszonych dylematów (koszmarna odpowiedzialność za popełnione samobójstwo, wizja piekła itd.) - dla mnie to również byłoby nie do przyjęcia, gdybym próbował to odbierać na płaszczyźnie ontologii, a nie aksjologii. Spróbujmy jednak wejść w nieco inną symbolikę przedstawionych tu "piekieł", nie traktując ich jako obiektywnie istniejącego "miejsca tortur", a jedynie przyjmując je w kategoriach rzeczywistości duchowej, na którą skazała się bohaterka. Może to były jej pośmiertne wizje, w których się sama uwięziła?

Słusznie zauważasz, że nasz bohater trafia w tę "rzeczywistość" na własne życzenie - to z jednej strony dowód miłości i heroizmu. Ale z drugiej strony, czy nie przypomina to pewnych sytuacji z życia, kiedy poprzez głęboką empatię ktoś wchodzi w wewnętrzną sytuację drugiego człowieka, próbując z nim współcierpieć - tylko po to, aby nawiązać z nim kontakt i wyprowadzić go z matni jego uwikłań?...

Piszesz, że nikt z nas nie ma "natury jako takiej" i w pełni się z tym zgadzam - jesteśmy zanurzeni w jakiejś (trudnej do ontologicznego uchwycenia) przestrzeni wzajemnych relacji, które stanowią o naszym niebie lub piekle. Masz bardzo trafne skojarzenia z Proustem. Zanurzenie w tych relacyjnych skojarzeniach wyzwala w nas czasem lawinę zła lub lawinę dobra. I na koniec również uczepię się Twych ostatnich zdań: "Wyrzec się siebie, doznawanych przyjemności, dla drugiej osoby, to wydaje się banalne. Tu jednak jest pokazane, że tylko taka postawa ma moc zmieniania rzeczywistości, moc ocalającą." Myślę, że własnie to przesłanie czyni film głęboko ewangelicznym - czy nie znamy Osoby, która jest w stanie zstąpić do naszych "piekieł" - tych, które czasem sami w sobie po swojemu urządzamy?...

ocenił(a) film na 9
sz_adam

Hej sz_adam :)
Jak miło, że tak szybko zjawiłeś się z odpowiedzą.

Hm.. no tak, nawiązanie do Biblii jest oczywiste, ale.. chyba nie chciałabym (zupełnie osobiście, dla siebie) podążać tą ścieżką interpretacyjną. Po pierwsze użycie słowa Chrystus wnosi ryzyko. Nawet niejedno. Przede wszystkim obawiałabym się spłaszczenia interpretacji, odcięcia wielości ścieżek. Poprowadziłoby to nas w takim oto kierunku, że filmowy Chris uosabia Chrystusa i tyle. A mnie bardziej intrygujące wydaje się pytanie: czy jest w zasięgu ludzkich możliwości zdecydować się na piekło, aby ratować ukochaną osobę? Czy tu, na ziemi, jesteśmy zdolni do takich czynów? Czy przykładowo: są żony, mężowie trwający u boku chorego współmałżonka, nie szukając pocieszenia na boku? Może i trywialnie to zabrzmiało. Ale w czasach ziejących egoizmem kolorowych, opiniotwórczych pisemek, odpowiedzi wcale nie są oczywiste. Dziś się mówi: myśl o sobie, masz prawo do tego i tamtego. I co taka postawa robi z naszą kondycją? Annie zamieniła się w dziwaczkę, wariatkę. Takie osoby opuszcza się łatwo. Chris wybrał inną drogę. Ratującą w sumie ich oboje. Bo kim by się stał, gdyby zrezygnował?

A może to imię CHRIS, nie jest jednak przypadkowe??? hehe ;)))))
Nota bene odświeżyłam sobie imiona bohaterów :) Uleciały mi z pamięci uprzednio :)

Wybacz Adamie, nie potrafię zgodzić się z Twoim stwierdzeniem, że Annie sama skazała się na piekło. Jestem w stanie tylko wyobrażać sobie, co musi przechodzić kobieta, która najpierw traci obydwoje dzieci. Przechodzi gehennę, pocieszana jedynie przez męża. Czy mnie się wydaje.. zaraz, zaraz...czy ja dobrze pamiętam.. czy Chris od niej wtedy jednak odszedł?????? To by wnosiło kolejne ciekawe piętro interpretacji.. tu, na ziemi odszedł, ale potem zstąpił do piekieł.
Wracając do Annie.. co za skala koszmaru. Nie, Annie nie zasługuje na obarczanie jej odpowiedzialnością. Z pełnym przekonaniem można nawet powiedzieć, że jej ocena rzeczywistości, jakikolwiek kontakt, były mocno zaburzone. Czy szczęśliwy człowiek mówi życiu: "nie" ???? Mnie się wydaje, że ten film jest raczej dyskusją z chrześcijańskim stawianiem na równych szalach samobójstwa i morderstwa.

A tak nieco odbiegając, to z rozkoszą potaplałabym się w tym impresjonistycznym błotku, które tak ucieszyło Chrisa ;)

ocenił(a) film na 10
Goha2013

Z wielką uwagą przeczytałem całą Twoją wypowiedź, bo dotyka ona tak wielu głębokich wątków, że nie wiem, czy zdołam na wszystkie odpowiedzieć. W każdym razie postaram się przynajmniej nieco przybliżyć Ci moje bardzo osobiste odczucia w tej najważniejszej kwestii, dotyczącej wierności i duchowego ocalenia. Otóż nie miałem zamiaru spłaszczać filmu do identyfikacji bohatera filmu z Chrystusem (słuszne są Twoje obawy - byłoby to infantylne i zupełnie nieadekwatne zestawienie). Aby wprowadzić Cię w mój tok myślenia, musiałbym odwołać się do koncepcji francuskiego myśliciela Emmanuela Levinasa. Używał on określenia "Inny" na rzeczywistość transcendentalną dotyczącą drugiej osoby - zarówno człowieka, jak i samego Boga. "Twarz Innego" to cała sfera relacji, w której druga osoba daje nam się poznać, zawierzając jednocześnie samą siebie - a każde takie "odsłonięcie" pociąga za sobą ryzyko zranienia i samozatracenia w tej drugiej osobie.

Myślę, że człowiek w przypadku śmierci osoby najbliższej, np. tracąc swe dzieci, sam umiera w jakiejś najgłębszej cząstce swej duszy, którą oddał im w posiadanie. Podobna sytuacja dotyczy filmowej matki - i to w takim stopniu, że "umiera" w niej nie tylko cząstka, ale niejako cała dusza - co oznacza, że wcześniej całą swą nadzieję pokładała w tych dzieciach. Inaczej jest z jej mężem, który stara się żyć dalej, kochając swą żonę - a jednak gubiąc się wobec jej wewnętrznego samounicestwienia. Dopiero po swej śmierci gotów jest na całkowite oddanie, wchodząc w jej świat - tutaj dobrze spostrzegłaś, że wtedy budzi się w nim pełnia wierności, która przerasta jego dotychczasowe egoizmy, prowadząc go do całkowitego wejścia w świat "Innego" - choćby za cenę samozatracenia. I tutaj spotyka się myśl Levinasa z koncepcją filmu, w którym bohater nie tyle jest Chrystusem, co zaczyna podążać jego drogą. Odkładamy tymczasem całą fantastyczną oprawę filmu i odstające od niego kwestie dogmatyczne współczesnego chrześcijaństwa - chodzi o dotknięcie samej myśli, w której do pełnego spotkania dojść może jedynie przy całkowitej rezygnacji z siebie.

Wracając jednak do Annie i do Twojego pytania o odpowiedzialność. Całkowicie się z Tobą zgadzam, że nie można stawiać samobójstwa na równi z zabójstwem - ba, nie można nawet dwóch zabójst czy samobójstw stawiać na jednej półce. Niemniej każdy z tych aktów unicestwienia, czy będzie skierowany ku sobie, czy ku "Innemu", wypływa z wcześniejszego uśmiercenia nadziei, a to z kolei dzieje się za sprawą nieprawidłowego "ulokowania" tejże nadziei. Jeśli popełniam samobójstwo, znaczy to, że nic dobrego nie moze mnie już w tym życiu spotkać i nie mam żadnej motywacji do dalszego życia - uważam więc wszystkie potencjalne relacje, jakie mógłbym nawiązać z otaczającymi mnie osobami za bezsensowne. Kiedy zabijam inną osobę, znaczy to, że albo stanęła na drodze do realizacji moich "nadziei" (lepszym słowem byłyby tu "oczekiwania"). W obydwu przypadkach Nadzieja jakby utraciła swój korzeń, który pozwala czerpać soki z tego, co nie jest przemijające. Jesli więc mowa o odpowiedzialności, nie wiązałbym jej ani z czynem samobójstwa, ani zabójstwa, a jedynie z wczeniejszym odcinaniem się od owego KORZENIA - na ile świadomym, to już kwestia naszego sumienia. I znowu chciałbym, aby moja wypowiedź była rozumiana głebiej niż zwykłe moralizatorstwo - tu przede wszystkim chodzi o nieustanną OTWARTOŚĆ na SENS życia. A sens przejawia się w naszej potencjalności do wchodzenia w żywe relacje...

ocenił(a) film na 9
sz_adam

Dziękuję Ci za tę rozmowę. Za tyle cennych informacji i przemyśleń.

To prawda mówiąc o sprawach kluczowych łatwo otrzeć się o moralizatorstwo. Mnie zdarza się to z pewnością ;)

Twoje słowa ("chodzi o dotknięcie samej myśli, w której do pełnego spotkania dojść może jedynie przy całkowitej rezygnacji z siebie") odsłoniły mi kolejne piętro interpretacji. Ambiwalencję tego "oddawania siebie". Bo gdzie w relacji jest granica między "'ja" a "ty".. Może właśnie tę granicę Annie przekroczyła? Trudno o tym pisać, bo trudno jest wartościować ludzkie życie. To trudny temat, jakie granice powinna mieć miłość rodzica do dziecka. Ale chyba jest tak, jak mówisz: Annie rozpuściła swą tożsamość w dzieciach. Jej tragiczna sytuacja obrazuje też aspekt cierpienia, o którym rzadko się mówi: egoizm. Na przykładzie Annie widać, że jej cierpienie zamknęło ją na Chrisa. Można powiedzieć, że przeżywając tę potwornie bolesną stratę w taki sposób, odeszła w pewnym sensie od męża.

Z kolei Chris raczej wyparł cierpienie. Podążył inną drogą niż żona, ale czy lepszą? Chyba nawet sam to stwierdził odwiedzając ją na ziemi. A może gdyby podążył za Annie, zatraciłby się również? Może to specyfika "ziemskich" realiów, swoisty zakaz "całkowitej rezygnacji z siebie"???? Może zatem tu nie możemy spotkać się w sposób doskonały?

Może dopiero mając niebo "w kieszeni" mógł pozwolić sobie na ryzyko zatracenia? Bo oddając siebie bezgranicznie nie ryzykował już w sumie utraty własnego '"ja".

Tak oto transcendencja przeplata nam się z psychologią :)

hmm.. interesujące było też, że Chris miał świadomość znalezienia się w innym świecie. Nawet ziemię odwiedzał świadomie, bawiąc się byciem niewidzialnym. Tymczasem Annie sprawiała wrażenie, że nie widzi różnicy, że nie była świadoma przejścia.

"A sens przejawia się w naszej potencjalności do wchodzenia w żywe relacje..." - pozwolę sobie na koniec tej wypowiedzi przenieść w sferę bardzo namacalną Twoje słowa. Oto Annie i Chris utracili dzieci. Czy byłoby czymś złym zamknąć w pewnym sensie ten rozdział, pogodzić się z nieodwracalnością? Przeżyć czas rozpaczy, żałoby i otworzyć się na nowe? Czy byłoby takim otwarciem na wejście w żywą relację staranie się o kolejne dziecko? Jeśli nie biologiczne to adoptowane? Tak sobie mówię hipotetycznie, bo nie wiem, czy jest to możliwe..

ocenił(a) film na 10
Goha2013

I znowu Twe słowa wprawiły mnie w głębokie zastanowienie: "interesujące było też, że Chris miał świadomość znalezienia się w innym świecie. Nawet ziemię odwiedzał świadomie, bawiąc się byciem niewidzialnym. Tymczasem Annie sprawiała wrażenie, że nie widzi różnicy, że nie była świadoma przejścia." Tutaj znalazłem klucz do zupełnie innego aspektu tego filmu - aspektu, którego dotąd nie dostrzegałem. Pełna inicjatywa jest po stronie Chrisa (Annie pozostaje w kompletnej bierności - jakby została tu pozbawiona swej podmiotowości)... A może to wszystko rozgrywa się wyłącznie w duszy zmarłego Chrisa? Może jemu potrzebne jest to przeżycie własnego wyrzeczenia, aby odnalazł drogę do samego siebie? Drogę, która wiedzie przez całkowite wejście w świat "Innego"... Pisałem kiedyś o tym na swoim blogu: http://beszad.blog.onet.pl/Twarz-poza-fizjonomia-poznanie,2,ID433842144,n

I kolejne Twoje słowa, nad którymi się dłużej zatrzymałem: "Może to specyfika "ziemskich" realiów, swoisty zakaz "całkowitej rezygnacji z siebie"???? Może zatem tu nie możemy spotkać się w sposób doskonały?" Zamieniłbym tylko słowo "zakaz" na "niemożność" - bardzo drobny niuans, ale według mnie chyba trafniej wskazujący na źródło owego "związania", jakim jest bardziej sama natura immanencji, niż zewnętrzna normatywność. Osobiście głęboko ufam w to, że taka sytuacja, która wymusza na nas nieustanne przełamywanie swego "ja", z wybieganiem w kierunku nieznanego i nieokreślonego "ty", stanowi najgłębszy sens naszego życia... Jednak towarzyszyć temu musi jeszcze coś więcej - nieustanna przemiana zewnętrznego "on" w mniej lub bardziej przyswojone "ty". I tutaj dotykam ostatniego akapitu Twej wypowiedzi - kiedy o tym zapomnimy, następuje zatrzaśnięcie się w jakiejś klaustrofobicznej relacyjności "ja-ty" (z wyłączeniem wszelkiego "ja-on", co dotyczyłoby możliwoiści budowania nowej relacyjności - np. wobec we wspomnianej przez Ciebie adopcji). I właśnie przykład takiego "zatrzaśnięcia" wspaniale zilustrowany został w filmie.


ocenił(a) film na 9
sz_adam

To niebywałe!!! Otwierają się nam kolejne interpretacyjne drzwi :)
Podążając dalej tym tropem... "A może to wszystko rozgrywa się wyłącznie w duszy zmarłego Chrisa? Może jemu potrzebne jest to przeżycie własnego wyrzeczenia, aby odnalazł drogę do samego siebie? " Racja! Tak właśnie też możemy to zobaczyć. Chris zaniechał oddania się Annie na ziemi, zaniechał rezygnacji z siebie, opuścił ją. Może zatem cała sytuacja przejścia przez piekło jest nie tyle dla żony, co właśnie dla niego samego! Dzięki Ci za pójście tą drogą. To przesuwa nam interpretacyjne sensy.. z historii o miłości i oddaniu w kierunku historii o zaniechaniu oddania i późniejszym odkupieniu tego odruchu egoizmu. Bo chyba właśnie tak było, czy ja dobrze pamiętam..że w życiu Chrisa pojawiła się inna kobieta?
Niemożność. Zgoda. Tak lepiej. I chyba immanentną cechą życia naszego jest cała mnogość paradoksów. Jak chociażby ten, o którym mówimy.. z jednej strony zdajemy sobie bowiem sprawę z naszej ułomności i niezdolności do całkowitego oddania. Z drugiej jednak mamy w sobie pewien imperatyw, popychający nas do tego oddania lub przynajmniej do pojmowania go jako najpiękniejszej formy piękna.
To się nawet przewija w dyskusjach o naszym filmie: jest on piękny, bo jest o pełnej oddania miłości. Zatem tak pojmujemy piękno, jest gdzieś w nas tak rozumujący pierwiastek, a może za takim pięknem tęskniący.

ocenił(a) film na 9
sz_adam

PS. Zajrzę na Twój blog z przyjemnością następnym razem. Dziś miałam trudny dzień. Czas go zakończyć :) pozdrawiam. Gosia

ocenił(a) film na 10
Goha2013

Dzień zakończyć i wątek też już chyba czas zakończyć (choć można by tu pisać i pisać - tyle rzeczy nowych wciąż się odsłania!) :) Dziękuję Ci, Gosiu, za wspaniałą rozmowę (dzięki Tobie to najgłębszy wątek filmowy, jaki na tej stronie wiodłem) :) Serdecznie pozdrawiam! Adam.

ocenił(a) film na 10
Goha2013

Aha, jeszcze apropos filmu - w nocy nie mogłem spać i dzięki temu obejrzałem sobie (wprawdzie nie od początku, ale i tak warto było!) wspaniały polski film "Jestem" Doroty Kędzierzawskiej. Szkoda, że tak dobre kino spychane jest na nocny margines, podczas gdy w w czasie wysokiej oglądalności program TVP zapychany jest chłamem strzelanek, głupawek i serialikowej papki. "Jestem" to opowieść o samotności i sensie życia, jaki odkrywamy od najmłodszych lat - sensie OBECNOŚCI drugiego człowieka. Ale to chyba nie ta szufladka, żeby się o tym filmie rozpisywać... ;)

ocenił(a) film na 9
sz_adam

Również dzięki za rozmowę!! Po stokroć!

Nie widziałam "Jestem". Może to kiedyś nadrobię. To prawda, papka w tv w normalnych godzinach jest nie do zniesienia.
A co do obecności.. może znasz powieść Myśliwskiego: "Nagi sad". Jeśli nie, polecam.

ocenił(a) film na 10
Goha2013

Nagi sad? Nie znam, Gosiu, ale będę miał baczenie :) Dzięki!

ocenił(a) film na 7
sz_adam

ja od siebie dodam że jako neopoganin widzę tu dużo wątków pogańskich.
każdy więc widzi to co chciałby widzieć

ocenił(a) film na 9
faegan

Zgoda.
Podążyliśmy jednym z tropów. Jest ich w tym filmie całe mnóstwo. Zatem może nie tyle rozmawialiśmy o tym, co wyłącznie chcemy widzieć, ale o pewnym wybranym wycinku sensów. Użyłam formy "my", sz_adam mam nadzieję, że nie uznasz tego za nadużycie ;)

ocenił(a) film na 10
Goha2013

Nie, Gosia, żadne nadużycie, a tylko dobre podsumowanie naszej rozmowy :) Kiedy ostatnio czytałem Biblię, również odkryłem, jak bardzo wielowymiarowy jest każdy jej wątek (nota bene niektóre z nich nazwać można nawet - na naszym Przyjacielem - "wątkami pogańskimi"). Wszelkie sztywne szablony stają murem w odczytywaniu sensu, w którym jesteśmy po uszy zanurzeni, a który sprawia, że człowiek może się nieustannie rozwijać, poznając coraz to nowe horyzonty...

Fraegan, zastanawiam się, jakie wątki miałeś na myśli - szkoda, że nie rozwinąłeś swej wypowiedzi. Jeśli dostrzegamy jakiś wątek jako "pogański" nie musi to oznaczać, że jest on przeciwny przesłaniu ewangelicznemu. Bo ewangelia to po prostu Dobra Nowina i jako taka funkcjonuje ponad wszelkimi religiami, ba - ponad całą sferą religijności. :)

Pozdrawiam
Adam

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones