to ja może o filmie... cała jego słabość tkwi według mnie (podobnie jak w jarheadzie) w niesprecyzowanym temacie. Na początku wydaje sie, że bedzie to dylemat czy można zabijać w imie
zemsty czy nie można, ale szybko się okazuje, że nie tylko można ale jednocześnie można takie zabójstwo świętować - koniec tematu. Przez następne półtorej godziny mamy film
szpiegowski stylizowany na lata 70te z pięknymi transfokacjami i efektami lustrzanych odbić w wykonaniu maestra kamińskiego. Warto zauważyć, że każdy kraj odwiedzany przez nasze
dzielne komando zostało sfotografowane w innym stylu. Jest to jakieś osiągniecie jednak w tym przypadku powoduje przy okazji poglebienie poczucia chaosu i braku spójności kolejnych
sekwencji jak i całego filmu. Tak jakby za bardzo dał Januszowi Steven poszaleć :)
wróćmy jednak do rzeczy
w końcówce filmu tematem okazuje się być życie szpiega/zabójcy uwikłanego w siły dalece potężniejsze od niego. Główny bohater istnieje jakby poza rzeczywistym światem, gdzie każdy
może okazać się wrogiem, czekającym tylko na okazję by cię sprzątnąć. W tej części filmu jest już zdecydowanie lepiej. Historie zaczyna się śledzić z prawdziwym zainteresowaniem, ale te
ostatnie pół godziny nie zrekopensują nudziarstwa początku i są mimo wszystko za słabo rowinięte, żeby uczciwie opowiedzieć ten wątek. (patrz chociażby "Rozmowa" z Genem
Hackmanem)
No i na końcu nasz dzielny bohater wreszcie odkrywa fakt niebywały! Wszystkie zabójstwa które wykonał były zupełnie bez znaczenia... No, to jest jakies osiągniecie... szkoda tylko ze widz musial czekac na to przelomowe odkrycie 165 mimut filmu...
niedosyt.
(z lekką nutą irytacji)