Miał być mocny. Szokujący. Porażający.
Dla mnie był mdły. Dla mnie reżyserka nie potrafiła nakreślić wyraźnego obrazu psychologicznego bohaterek. A zwłaszcza tytułowego "Monstera".
Charlize przekonuje, Oscar zasłużony. Ale ona sama miota się w tym filmie dlatego, że właściwie nie wiadomo jaki ten Monster ma być.
Mam ją usprawiedliwiać, bo miała ciężkie dzieciństwo? Nie mam przeciwskazań, ale w takim razie pokażcie mi to w sposób przekonujący.
Wzruszać się, bo uratowała swoją partnerkę? Nie ma sprawy, tylko nadajcie temu wszystkiemu charakteru!
A najgorsze jest to, że na koniec każecie mi jeszcze współczuć Monsterowi. Bo nie dość, że miała ciężkie życie, to jeszcze trafia za kratki. Dziękuje, postoje.
Bo nei jestem za karą śmierci, bo życie dało jej w kość, ale nie potrafiono mi tego w sposób przekonujący pokazać.
A ta cała gorycz i zawiedzienie tym filmem nie wynika z faktu, że był to film zły. Nie - raczej przecietny. Ale wynika z faktu, że pomysł i baza na której budowano scenariusz byłą fenomenalna; mamy kobietę, skrzywdzoną, mordująco (po części z miłości) i cały czas tłumaczącą sobie, że nie robi nic złego, że ma prawo zabijać. Nic tylko korzystać, czerpać garściami i zrobic dramatyczny, poruszający film.
A mimo takiego potencjałem wyszedł film po prostu mdły.