6,2 9,1 tys. ocen
6,2 10 1 9146
6,8 55 krytyków
Monument
powrót do forum filmu Monument

„Monument” był moją pierwszą stycznością z twórczością Jagody Szelc. Starałam się mieć umiarkowane oczekiwania, mając świadomość, że jest to film z rodzaju tych „artystycznych”, ale żywiłam mimo wszystko nadzieję, że nie w złym tego słowa znaczeniu, reprezentującego sobą tylko sztukę dla sztuki. Niestety.

Na wstępie pragnę docenić próbę przedstawienia bohaterów w sytuacji bez wyjścia, ograniczonej ciasnymi korytarzami hotelu, która sprowadza się do uzewnętrznienia skrywanych pragnień i żądzy. To zezwierzęcenie jest swego rodzaju rachunkiem sumienia, ostatnią spowiedzią, mającą na celu ujawnić ludzką naturę. Niestety sposób przedstawienia tego tematu jest zupełnie do niego nieadekwatny i odbiera jakiekolwiek poczucie naturalistycznej przyziemności. Zamiast tego wkracza w sferę mitu i symboli, które całkowicie dystansują widza od przeżyć bohaterów i ich losów, pozbawiając go jakiejkolwiek chęci interpretacji. Jeśli film chce być ambitny intelektualnie, to nie może robić tego w sposób powierzchowny, tylko się za taki podając. Całkowity brak zgłębienia dylematów wewnętrznych bohaterów i sprowadzenie ich do manifestu ociekającego symbolami, nie sprawi, że po głębszej analizie staną się bardziej zrozumiałe. Bo niestety nie ma tam czego analizować. Każdy z bohaterów nosi własne brzemię, ale nigdy nie zostaje ono na tyle uzewnętrznione, by usprawiedliwiać awangardowe sceny rytualne. Najpierw musi być treść, esencja, rdzeń, z którym można pracować, żeby w ogóle próbować sięgać po symbole. Bez tego film wydaje się pustą skorupą, ładną wydmuszką. Takim jajem Fabergé. Które z wierzchu bogate, skrupulatnie zaprojektowane i wykonane... a jednak nie skrywające chociaż w połowie tak ozdobnego wnętrza.

Powodem może być zbyt duża obsada, albo nieumiejętne opowiedzenie historii poszczególnych bohaterów. Niemożliwym jest, żeby przedstawić bohaterów skomplikowanych, ludzkich w takiej ich liczbie w 108 min. Może lepszym rozwiązaniem byłoby w pełni rozwinięcie wątku trzech/czterech bohaterów, jednocześnie tylko sugerując obecność pozostałych. W ten sposób drastyczna zmiana między początkowo przyziemną narracją, a tą do niej kompletnie niepasującą, metaforyczną, ciężką w symbole, nie byłaby aż tak nieuzasadniona i rażąca. Nie sprawiłaby gwałtownego spadku zainteresowania widza i stworzenia nieprzekraczalnego dystansu już do końca trwania filmu. Ja rozumiem, że nie wszystko musi się opierać na logice i relacji przyczynowo - skutkowej, ale tym trudniej jest przejść z właśnie takiego porządku rzeczy do całkowicie przeciwnego świata absurdu. Niemałym wyzwaniem jest powolne wprowadzenie, albo zasugerowanie przenikania się świata nierealnego z pozornie przyziemnym, a jednocześnie utrzymania iluzji wiarygodności owego świata. Tak, aby wciągnąć widza w przedstawianą rzeczywistość, bez potrzeby jej kwestionowania. Tu niestety Jagodzie Szelc się to nie udało.

Widzimy parę scen pozornie normalnych studentów (aż zbyt „normalnych”, rozmawiających tylko o papierosach i okresie albo śmiejących się z bardzo słabych żartów, okazjonalnie rzucających skojarzenia ze spermą), a zaraz potem zupełnie ich nieuzasadnione zachowanie. Zaczynają tracić swoją tożsamość, czego naturalnie możnaby się doszukiwać w rygorze narzuconym przez menadżer hotelu. Jednak nic tego nie sugeruje, gdyż w tych paru scenach, kiedy przełożona pojawia się na ekranie, jej zachowanie wydaje się być w pełni uzasadnione brakiem szacunku i dyscypliny studentów. Nic nie świadczy o tym, żeby to jej reżim doprowadził do zmiany w ich zachowaniu. Zatem co? To pytanie niestety pozostanie bez odpowiedzi, gdyż wszystkie wydarzenia w filmie wydają się być niczym niemotywowane. Po prostu się dzieją. Czasem jesteśmy postawieni przed faktem dokonanym, czasem jesteśmy jego świadkami. Nic jednak nie sprawia, że wywołują u nas jakąkolwiek reakcję emocjonalną. Czujemy pustkę wynikającą z braku zrozumienia i dezorientacji, gdyż nawet nie wiemy, na jakiej płasczyźnie powinniśmy się poruszać.

Reżyserka postanowiła oszczędzić swoją rolę do zaprezentowania pewnych wydarzeń zawieszonych w czasie i przestrzeni, jednocześnie dając otwarcie do zrozumienia, że tu jej rola się kończy. Szkoda, że głos artysty i sama intencja, z której dzieło powinno powstać, w tym przypadku zostały całkowicie zapomniane i uznane za zbędne. To reżyser powinien prowadzić przez film widza, ale nie za rękę, nie pozwalając mu zboczyć nawet na chwilę. Powinien ustawić odpowiednie drogowskazy, ale jednocześnie zaufać inteligencji odbiorcy, że on sam będzie potrafił je odczytać, we własnym tempie, w miarę rozwoju wydarzeń. Niestety tu jakichkolwiek drogowskazów zabrakło tylko i wyłącznie na rzecz „twistu”, bez którego film może i zachowałby swoją enigmatyczność, ale przynajmniej nie posunąłby się do tak tanich sposobów, by zszkować widza. Gdyby tylko, informacje, jakie ujawniła ostatnia scena były powoli uwidaczniane w miarę rozwoju fabuły, a ich odbiciem były działania i wyznania bohaterów, cały obraz zyskałby na głębi i może uniknąłby pretensjonalnej i pozbawionej jakichkolwiek emocji przedostatniej sceny, która niestety zamiast climaxu, przywoływała na myśl ćwiczenia aktorskie.

Ze względów technicznych, zauważyłam szczególnie słaby dźwięk i w pewnym momencie musiałam włączyć napisy, gdyż tak bardzo jak doceniam chęć stworzenia autentycznie brzmiących dialogów z nakładającymi się głosami, tak jeszcze lepiej jest, kiedy można je usłyszeć.

Pomimo tego, że gra aktorska raczej nie odstawała, to żaden z bohaterów nie był przedstawiony w sposób wielowymiarowy. Zwłaszcza dialogi, zamiast ujawniać przeżycia bohaterów skupiały się na banalnych i zupełnie nieangażujących pogawędkach o papierosach i okresie, albo anegdotkach z życia (pewnie skrywających jakąś symbolikę). Skoro już nie można było pokazać wewnętrznych przemian bohaterów, gdyż miałam wrażenie, że więcej ujęć było poświęconych na ich włóczenie się po korytarzach niż faktycznych prób zdefiniowania, kim oni właściwie są (bo zakładam, że kimś więcej niż tylko studentami hotelarstwa), to chociaż możnaby było podkreślić to, co mają do powiedzenia. Niestety cały sens słów wypowiedzianych przez niektórych bohaterów całkowicie ginął wśród zająknięć, na siłę przedłużanych słów i takiego „zabrudzania” mowy, żeby brzmiała bardzie „naturalnie”. Problemem jest to, że przez to wyłapanie esencji wypowiedzi było dosyć trudne, nie mówiąc już, że takie „rozwodnione” dialogi były mało skuteczne i po prostu nieprzyjemne w odbiorze. Nie bez powodu odróżnia się naturalne dialogi od autentycznych i na potrzeby filmu się je oczyszcza z codziennych naleciałości. Ale jeśli, jedynym sposobem na „uczłowieczenie” i uwiarygodnienie bohatera jest zabrudzenie jego mowy, to tylko dlatego, że albo bohaterowie nic sobą nie reprezentują i po prostu nie mają nic do powiedzenia albo niewerbalne środki wyrazu nie są w pełni wykorzystane jako alternatywa do czasem zbędnych słów.

Jednak ostatecznie, sama koncepcja filmu i jego ambitne podejście, chociaż ostatecznie wyszło raczej pseodointelektualnie, zasługuje na docenienie. Chyba główną chorobą polskiego kina jest zachowawczość, uniemożliwiająca reżyserowi rozwinięcie indywidualnego języka twórczego. Chociaż jak widać, wystarczy trochę odwagi, a może powstać coś ciekawego i nawet jeśli tylko w teorii (bo samo doświadzczenie jest raczej nużące, a świat „Monumentu” nie jest na tyle przekonujący, by pozostał w pamięci) to każda próba jest krokiem w kierunku dobrego kina autorskiego, które powinno być szerzone i popularyzowane.