Tak mi się skojarzyło ze Stowarzyszeniem Umarłych Poetów (co dopiero czytałem książkę). W "SUP" profesor Keating każe wyrwać strony, gdzie podany jest wzór na dobrą poezję - tłumacząc, że poezja to przeżycie, doznanie, a nie wzór matematyczny.
W "Na plaży Chesil" krytycy widzą (prawie) same złe strony, mnie film wzruszył, a ostatnią sceną powalił. Dosłownie nie byłem w stanie się ruszyć przez chwilę.
Przypuszczam, że stąd dysonans między ocenami widzów i krytyków. Krytycy oglądają, widzowie PRZEŻYWAJĄ film.