Jak w temacie. No cóż, Bond za kadencji Craiga to ten najbardziej książkowy, człowiek z krwi i kości, nie wychodzący z trudnych sytuacji bez szwanku, odnoszący rany. Miałem mnóstwo obaw przed seansem, nie oglądałem zwiastunów, wystrzegałem się też still photographies. Już od początku zaskakuje: przy gunbarellu nie ma płynącej krwi. Następnie dostajemy wspomnienie z dzieciństwa Madeline Swan, by zaraz potem płynnie i brutalnie zarazem przenieść się do teraźniejszości. Sekwencja przed napisami trwa blisko pół godziny, a sekwencja z napisami, trafnie dopasowana do tematyki filmu i z całkiem niezłą piosenką zaczyna się od kombinacji kolorowych kółek, jakimi witał nas "Dr.No" - pierwszy film o Bondzie. Na to zdecydowanie warto było czekać. Co ciekawe do akcji Bond wkracza na prośbę nie M, lecz Felixa, który (cios poniżej pasa) tonie w wyniku postrzału, zdradzony przez swojego podwładnego. To powoli budzi w Bondzie wściekłość. W międzyczasie pojawia się czarnoskóra agentka wywiadu brytyjskiego o pseudonimie...007. Wraca Bloefeld epizodycznie i zostaje przypadkiem zabity przez Bonda. Zajmowała się nim miłość agenta, Madeline Swan, którą ten w finale sekwencji początkowej brutalnie porzucił. Domniemane porwanie naukowca okazuje się współpracą, rosjanin z pochodzenia okazuje się niby działać na korzyść Bonda, a tak naprawdę działa na rzecz głównego przeciwnika agenta Jej Królewskiej Mości. Dowiadujemy się również, że Bond ma córkę (między końcem sekwencji początkowej a dalszą częścią filmu minęło pięć lat), choć Swan dobitnie zaprzecza, aby to było jego dziecko.
I tu zaczynają się schody. Tego dziecka równie dobrze mogłoby nie być, a dziewczynka, która się w tę postać wcieliła zagrała okropnie beznadziejnie. Wróg Bonda nie przekonuje do końca, ostatnie dwie sceny filmu są zaś niepotrzebne, dodają zbędnego patetyzmu.
To obok "Licencji na zabijanie" zdecydowanie najbrutalniejszy film o Bondzie, najbardziej intensywny pod względem akcji i najbardziej emocjonalny. Co ciekawe, swój wkład w problem, z którym musi się zmierzyć Bond, jest M. Na dodatek mamy do czynienia z ewidentnym nawiązaniem do Koronawirusa i nie ma chyba nikogo, kto oglądając ten film, nie zwrócił na to uwagi. Mimo wszelkich wad jakie najnowszy film o Bondzie posiada, mogę go z czystym sumieniem polecić, gdyż godnie zamyka erę Craiga jako 007.