Zacząłem oglądać i było świetnie. Początkowa scena zaczynająca się wybuchem bomby w grobowcu, jeśli pominąć Léę Seydoux - całkiem zacna. Dalej scena kradzieży technologii z wieżowca - kompletny sztos. Kolejna scena na przyjęciu Spectre - totalny odlot. Ana de Armas w roli Palomy dosłownie skradła całe show - schowała do kieszeni i .... zniknęła na dobre. Scena na łodzi - całkiem całkiem. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony i czekałem na więcej.
Właśnie wtedy wjeżdża ONA - cała na biało, najgorsza dziewczyna Bonda w historii Bondów z dzieciakiem pod pachą. Zaczęło się robić ckliwie, brak chemii między głównymi aktorami był aż namacalny, dalej zaczęło się robić głupio i nielogicznie (jesteśmy ścigani, zamiast wziąć furę Bonda uzbrojoną po zęby, bierzemy starego rodzinnego minivana! Ale co tam, MA FOTELIK jest BEZPIECZNIE! ). Potem oczywiście Lea ma strzelać do każego kto wejdzie do chatki z trzciny czy innego bambusa ma głównego antagonistę na muszce ten się uśmiecha i zamiast kuli między oczy dostaje dziewczyny do helikoptera :)
Dalej cały koncept, że istnieje coś takiego jak niezniszczalne nanoboty. To co oni o impulsach elektromagnetycznych nie słyszeli? Mogli wybrnąć mówiąc, że nanoboty po zniszczeniu wydzielają toksyny zabijające organizm czy coś w tym stylu, ale oczywiście NIE, lepiej udawać, że nie ma możliwości unieszkodliwienia nanobota żadnym sposobem. Na postrzały w zimie czy scenę lodową przymykam oko, tak po Bondowsku. Mało prawdopodobne, ale możliwe. Na głównego antagonistę też spuszczam zasłonę milczenia. Aktor nie był zły, ale postać była po prostu źle rozpisana i nie do uratowania. Dodam też - wracając do początku - został zaprzepaszczony ogromny potencjał scenariusza (gdzie Bond mógł zostać uznany za Rogue Agent przez MI6 po scenie w biurze). Zamiast tego dostaliśmy przytulaski przy moście, a zamiast genialnej Any de Armas tragiczną Léa Seydoux. OGROMNA SZKODA.
Nie mówiłem, że mi się podobało, że zginął, ale o ogólnych wrażeniach artystyczno-estetycznych ze sceny.