To nie jest Bond. Na tym zdaniu moja opinia powinna się zakończyć, bo nie ma o czym pisać, jednak liczę że może uda się kogoś przestrzec.
Przez próbę złapania kilku srok za ogon widzowie dopiero w komentarzach filmweb tłumaczą sobie o co chodziło i każdy ma odmienne zdanie. Tłumaczenie to kończy się awanturą na tle rasowym i politycznym - fantastycznie!
Od 15 lat James Bond walczy z najpotężniejszą organizacją, która jest niezwykle skomplikowana w strukturach, będąca właściwie wszędzie, także w MI6, rządzie itd. Nagle okazuje się, że jest jeszcze potężniejsza/sprytniejsza organizacja, dla której pracują różni bohaterowie, także Ci z tej pierwszej. Widz, który zna doskonale całą serię musi się dobrze podrapać po głowie, natomiast nowy widz nie ma pojęcia co jest grane albo domyślać się, czy Vesper jest jego babką, matką, siostrą, miłością.
Podejrzewają się wszyscy, powodując że właściwie nikt się nie lubi i nikt nie ma do nikogo szacunku, a widz czuje się miejscami jak na horrorze, thrillerze, kryminale, dramacie psychologicznym.
Pierwsza scena z Safinem rodzi więcej pytań, niż odpowiedzi. Począwszy od tego jak działa broń na ciele, na lodzie, pod wodą, nad wodą, czy dziecko jest cięższe niż dorosły z kolcami na nogach itd... Taki Piątek trzynastego.
Abstrahując, że pracownicy wyspy zginęli co do jednego, co umknęło oku kamery, to gdy jeszcze żyli wykonywali bezsensowną pracę, stojąc w żrącej wodzie i... stojąc. Widz nie wiedział czy oni są więźniami jak w Wejściu Smoka, czy uzbrojonymi pracownikami, którzy będą walczyć. Nie, oni stoją.
Gdybym chciał obejrzeć człowieka z rozbitym łukiem brwiowym, biegającego po lesie z karabinem, to obejrzałbym w doskonałym gatunku Rambo.
Gdybym chciał obejrzeć mnóstwo krwi z broni maszynowej to obejrzałbym w doskonałym gatunku The Expendables.
Sceny akcji bez bondowskiej klasy. Bond w wiecznie upieprzonym, wymemłanym garniturze, dopijający alkohol w każdym kącie. Można by rzec, że w tej części Craigowi garnitur pasuje jak świni siodło. Kobieta 00 także komandoska krocząca na ugiętych nogach z zakładnikiem, strzelająca w ciemno - ale zawsze celnie.
Odniosłem wrażenie, że Bond miał gorszy telefon komórkowy niż w Casino Royale, a już z całą pewnością od widzów na sali kinowej.
Jedyne uczucie jakie reżyserowi udało się uchwycić, to Bonda z Felixem Leiterem i to też bez chusteczek.
Scena śmierci w serii Bond nie powinna mieć miejsca. Co prawda przez cały film widz jest edukowany że 007 to tylko numer, a już o jakiejś wyjątkowości, byciu najlepszym to nawet nie ma mowy. Tak jak pisałem wyżej - w tym filmie nikt nikogo nie lubi.
Gwiazdka za sceny samochodowe, druga dla Any de Armas, trzecia za krajobrazy.
Ja część filmów z serii widziałem niejednokrotnie i nauczyłem się nawet te z Connerym w pewnym stopniu z przymrużeniem oka oglądać. Temu filmowi mogę zarzucić dwie rzeczy:
1)uśmiercenie Feliksa - tego nigdy nie wybaczę
2)epilog - na uderzeniu rakiet powinno się skończyć, byłoby ciekawie i bez zbędnego patosu