Dobrze, że Sam Mendes odmówił realizacji tego kretyńskiego scenariusza. Nie spodziewałem się jakości "Casino Royale", który pozostaje numerem 1 serii z Craigem, ale takiego dna to dawno nie widziałem. Masa memicznych scen np. podjazd Ernsta Stavro Blofelda, jego magiczne oko, numer z romantyczną windą dla 1 osoby :) .... Dowcipy dla prawdziwych dzbanów na poziomie szkoły podstawowej. Na szczęście jest to już ostatni Bond z białym aktorem, w kolejnym będą już na szczęście sami czarni z latającymi po ścianach kobietami z wielkimi 20kg miotaczami ognia w garści ....
Nigdy nie sądziłem, że doczekam czasu kiedy "Spy Hard" z Leslie Nielsenem, czy "Johnny English" pobiją jakiś film z serii James Bond, no ale się jak widać doczekałem. Zasłużone 3/10.
Ja się teraz nie dziwię, że gdzieś po drodze Boyle też wysiadł z tego tonącego okrętu, jakim jest scenariusz. Brak pomysłu na cokolwiek, jedynie toporny wątek Bonda i jego dziewczyny (lubię Leę, ale tu jest tak zła, jak cudowna zwykle Marion tragicznie zagrała w Batmanie), gdzie nagle ni z gruszki ni pietruszki powraca oprawca jej matki, który jest szalonym botanikiem. Jego postać gdzieś w ogóle niknie w montażu, więc nie wiadomo w sumie o co my chodzi. Na otarcie łez czasem wrzucą jakąś muzyczkę i dodadzą wątek Palomy, gdzie Ana z zabójczym dekoltem zawróci w głowie widzom.