Film w swej formie rzekłbym ascetyczny, brak tu błyskotliwych długich dialogów, powolne sceny, ospała akcja a wszystkie te zastosowane formy tylko po to by wytworzyć nastrój i by widz mógł się skupić nad prawdziwymi uczuciami. Bez fajerwerków, bez ferii barw, bez skocznych melodyjek i teledyskowego montażu oraz całego blichtru do którego przyzwyczaiło nas amerykańskie kino. Nie jest to też obraz łatwy, prosty i zabawny. Miłośnicy love story będą rozczarowani, zwolennicy komedii romantycznych zawiedzeni. To po prostu nie tak płytki kaliber. Tu obraz studiuje postacie które nie wyszły ze swoimi problemami z kolorowych czasopism lecz są z krwi i kości na wskroś realne. Reżyser skupia się na oddaniu myśli i uczuć ludzkich które są na tyle skomplikowane że nie do wyrażenia słowami. Fabuła, która jest tylko pretekstem, jak to zwykle bywa w takich wypadkach można zawrzeć w kilku zdaniach. Oto para małżeńska. Ona ma kochanka, z którym ulega wypadkowi. Trafiają do szpitala w którym pracuje jej mąż. Okazuje się że staciła pamięć z trzech ostatnich lat. Przeszłość i pamięć jednak stopniowo powracają.
Może nie wiekopomne dzieło, ale na pewno ambitne kino którego coraz mniej i w którym nic nie wyłożono prosto na talerz przed widzem do bezmyślnej konsumpcji.